Niewielka grupka gapiów zebrała się nieopodal oddziału Secret Service wznoszącego markizę pomiędzy domem Armstronga i krawężnikiem. Przypominała ona długi, wąski, biały namiot. Ciężkie białe płótno, całkowicie nieprzejrzyste. Z jednej strony przylegało dokładnie do cegieł wokół drzwi frontowych Armstronga, z drugiej wyjście otaczał kołnierz przypominający rękawy lotniskowe. Miał za zadanie dopasować się do kształtu limuzyny. Drzwi limuzyny otworzą się wewnątrz, Armstrong przejdzie z bezpiecznego zamknięcia w domu wprost do opancerzonego samochodu, ani na moment nie ukazując się obserwatorom.
Reacher obszedł szerokim łukiem grupkę ciekawskich. Nie wyglądali groźnie. Przypuszczał, że w większości to
sąsiedzi, ubrani, jakby nie musieli iść daleko. Ruszył w głąb ulicy, cały czas szukając otwartych okien na górze. Z pewnością byłyby podejrzane przy takiej pogodzie. Ale niczego nie dostrzegł. Szukał też ludzi, którzy nic nie robią, i znalazł ich wielu. W tej dzielnicy w co drugim lokalu mieściła się kawiarenka, a w każdej z nich siedzieli klienci zabijający czas. Sączyli kawę z ekspresu, czytali gazety, rozmawiali przez telefony komórkowe, zapisywali coś w wymiętych notesach, bawili się elektronicznymi gadżetami. Reacher wybrał kafejkę, z której miał znakomity widok na południe, na całą ulicę, a także odrobinę na wschód i zachód. Kupił zwykłą czarną kawę i usiadł. Zaczął czekać, obserwując wszystko uważnie. O 10:55 na ulicy zjawił się czarny suburban i zaparkował tuż przy krawężniku na północ od namiotu. Po nim pojawił się długi czarny cadillac, który stanął dokładnie przy markizie. Za nim czarny lincoln town car. Wszystkie trzy sprawiały wrażenie bardzo ciężkich, wszystkie trzy miały wzmocnione okna i zaciemnione szyby. Z pierwszego wysypało się czterech agentów, którzy zajęli pozycje na chodniku – dwaj na północ od domu, dwaj na południe. Dwa radiowozy przejechały wolno ulicą. Pierwszy zatrzymał się na środku drogi spory kawałek przed konwojem Secret Service, drugi dalej, z tyłu. Oba zapaliły koguty, zatrzymując ruch. Nie był zbyt duży. Niebieski chevy malibu i złoty lexus czekały cierpliwie na przejazd. Reacher żadnego z nich nie widział wcześniej, żaden nie krążył po okolicy. Spojrzał na namiot, próbując zgadnąć, kiedy przejdzie nim Armstrong. Nie dało się. Wciąż wpatrywał się w koniec pod domem, gdy usłyszał ciche trzaśniecie opancerzonych drzwi. Czterej agenci biegiem wrócili do suburbana i cały konwój wystartował. Pierwszy radiowóz śmignął naprzód. Suburban, cadillac
i town car dogoniły go i odjechały ulicą. Konwój zamykał drugi radiowóz. Cała piątka skręciła na wschód dokładnie przed kawiarenką Reachera. Opony zapiszczały na asfalcie, samochody przyspieszyły. Odprowadził je wzrokiem, potem odwrócił się z powrotem, popatrzył, jak tłumek na ulicy rozchodzi się powoli. W okolicy znów zapanował spokój.
* * *
Obserwowali odjazd kawalkady z punktu obserwacyjnego około osiemdziesięciu metrów od miejsca, w którym siedział Reacher. Obserwacja potwierdziła to, co już wiedzieli. Duma zawodowa nie pozwalała im skreślić dojazdów do pracy jako niemożliwych, lecz nie uznali ich za sprzyjającą sposobność. Zdecydowanie nie. W istocie gorszej już nie znali. Całe szczęście strona sieciowa oferowała znacznie bardziej kuszące okazje.
Nieco okrężną trasą pokonali kolejne ulice i bez żadnych przygód wrócili do wynajętego czerwonego sable'a.
* * *
Reacher pociągnął ostatni łyk kawy i pomaszerował w stronę domu Armstrongów. W miejscu gdzie drogę blokował namiot, zszedł na jezdnię. Biały płócienny tunel prowadził wprost do frontowych drzwi Armstronga. Drzwi były zamknięte. Reacher szedł dalej; zatrzymał się na chodniku tuż przed Neagley, nadchodzącą z przeciwnej strony.
– W porządku? – spytał.
– Kilka okazji – odparła. – Nie widziałam nikogo, kto chciałby je wykorzystać.
– Ja też nie.
– Podoba mi się namiot i opancerzony wóz.
Reacher przytaknął.
– To eliminuje karabiny.
– Nie do końca – rzekła Neagley. – Snajperski kaliber
pięćdziesiąt przebiłby pancerz pociskiem AP lub API
Browninga.
Reacher się skrzywił. Oba pociski budziły respekt. Standardowy pocisk przeciwpancerny przebija stalowy pancerz, pocisk przeciwpancerno-zapalający przepala się przezeń na wylot. W końcu jednak pokręcił głową.
– Nie miałby szansy wycelować. Najpierw musiałby zaczekać, aż zjawi się samochód. Mieć pewność, że Armstrong jest w środku. A potem strzelić do dużego jadącego pojazdu o ciemnych oknach. Szansa jedna na sto, że trafiłby akurat siedzącego w środku Armstronga.
– Potrzeba zatem AT-4.
– Tak też pomyślałem.
– Wyposażonego w ładunek wybuchowy do ataku na samochód. Można też wstrzelić bombę fosforową do domu.
– Skąd?
– Wykorzystałabym okno na piętrze w domu obok rezydencji Armstronga, po drugiej stronie uliczki. Ochrona skupia się z przodu.
– Jak byś się tam dostała?
– Udając kogoś uprawnionego, hydraulika, pracownika elektrowni. Kogokolwiek, kto mógłby przyjść z dużą skrzynką na narzędzia.
Reacher przytaknął, milczał.
– To będą ciężkie cztery lata – dodała Neagley.
– Albo osiem.
W tym momencie usłyszeli za sobą syk opon i szum potężnego silnika. Gdy się odwrócili, Froelich wyskakiwała już ze swego suburbana. Przystanęła obok nich, dwadzieścia metrów przed domem Armstronga. Gestem wezwała
ich do samochodu. Neagley siadła z przodu, Reacher wyciągnął się na tylnych siedzeniach.
– Widzieliście kogoś? – spytała.
– Mnóstwo ludzi – odparł Reacher. – Od żadnego nie kupiłbym taniego zegarka.
Froelich zdjęła stopę z hamulca i powoli ruszyła naprzód, nie dodając gazu. Cały czas trzymała się krawężnika. Zahamowała ponownie, gdy tylne drzwi ustawiły się dokładnie na poziomie wyjścia z namiotu. Oderwała dłoń od kierownicy i przemówiła do mikrofonu zamocowanego na przegubie.
– Jedynka gotowa.
Reacher spojrzał w prawo poprzez płócienny tunel, ujrzał otwierające się drzwi frontowe i wychodzącego mężczyznę. To był Brook Armstrong we własnej osobie. Od pięciu miesięcy gazety prześcigały się w drukowaniu jego fotografii, a niedawno Reacher sam przez cztery dni śledził każdy jego krok. Armstrong miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy w kolorze khaki, w ręku trzymał skórzaną teczkę. Maszerował przez namiot – ani wolno, ani szybko. Zza progu obserwował go agent w garniturze.
– Konwój był fałszywy – oznajmiła Froelich. – Od czasu do czasu tak robimy.
– Mnie nabraliście – odparł Reacher.
– Nie mówcie mu, że to nie ćwiczenia – poprosiła Froelich. – Pamiętajcie, on wciąż o niczym nie wie.
Reacher wyprostował się i przesunął, by zrobić miejsce. Armstrong otworzył drzwi, siadł obok niego.
– Dzień dobry, M.E. – rzekł.
– Dzień dobry, proszę pana – odparła. – To moi współpracownicy, Jack Reacher i Frances Neagley.
Neagley odwróciła się nieco, Armstrong wyciągnął długą rękę między siedzeniami, by uścisnąć jej dłoń.
– Ja panią znam – powiedział. – Spotkaliśmy się na przyjęciu w czwartek. Jest pani jedną z darczyńców.
– Prawdę mówiąc, pracuje dla ochrony – odparła Froelich. – Przeprowadzaliśmy tam pewne tajne ćwiczenia. Analizę skuteczności zabezpieczeń.
– Byłam zachwycona – dodała Neagley.
– Wspaniale – chwalił Armstrong. – Proszę mi wierzyć, jestem bardzo wdzięczny za to, jak doskonale wszyscy się mną zajmują. Nie zasłużyłem sobie na to, naprawdę.
Читать дальше