Wspaniały, pomyślał Reacher. W głosie Armstronga, jego wyrazie twarzy, oczach widać było wyłącznie przemożne zainteresowanie osobą Neagley, jakby wolał rozmawiać z nią niż z kimkolwiek innym na całym świecie. Musiał mieć też świetną pamięć, skoro zdołał ją zapamiętać spośród tysiąca osób obecnych na przyjęciu cztery dni temu. O tak, urodzony polityk. Teraz odwrócił się, uścisnął dłoń Reachera i rozświetlił wnętrze samochodu uśmiechem szczerej radości.
– Miło mi pana poznać, panie Reacher – zapewnił.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Reacher i odkrył, że także się uśmiecha. Od razu polubił faceta. Armstrong miał mnóstwo uroku osobistego, otaczała go aura charyzmy. A jeśli nawet dziewięćdziesiąt dziewięć procent z tego uznać za polityczne udawanki, wciąż można było zachwycić się tym, co zostało, i to bardzo.
– Pan też pracuje w ochronie? – spytał Armstrong.
– Jestem doradcą – wyjaśnił Reacher.
– Spisujecie się naprawdę na medal. Cieszę się, że z nami pracujecie.
W słuchawce Froelich coś pisnęło i kobieta ruszyła naprzód, zmierzając w stronę Wisconsin Avenue. Dołączyła
do ruchu, kierując się na południe i wschód, do centrum miasta. Słońce znów zniknęło, za przyciemnianymi szybami miasto wyglądało szaro i smutno. Armstrong westchnął cicho, z ukontentowaniem wpatrując się w domy za oknem, jakby wciąż budziły w nim zachwyt. Pod płaszczem miał na sobie nieskazitelny garnitur, gładką koszulę i jedwabny krawat. Wyglądał imponująco. Reacher miał nad nim pięć lat, siedem i pół centymetra i dwadzieścia kilo przewagi, ale w porównaniu z Armstrongiem czuł się drobny, nieciekawy i słaby. Jednocześnie jednak wiceprezydent wyglądał bardzo prawdziwie, uczciwie – można było z łatwością wyobrazić go sobie w starej, podartej kraciastej kurtce rąbiącego drewno na podwórzu. Wyglądał na poważnego polityka, ale też fajnego faceta. Był wysoki, kipiał energią. Błękitne oczy, przeciętne rysy twarzy, niesforne włosy migoczące złotem. Sprawiał wrażenie sprawnego fizycznie – nie sprawnością nabytą na siłowni, lecz jakby urodził się silny. Miał silne ręce, pozbawione ozdób poza wąską złotą obrączką. Popękane, niezadbane paznokcie.
– Wojskowe szkolenie? Mam rację? – spytał.
– Ja? – odparła Neagley.
– Myślę, że oboje. Oboje jesteście cały czas czujni. On obserwuje mnie, a pani okna, zwłaszcza na światłach. Znam takie zachowanie, mój ojciec był wojskowym.
– Zawodowym?
Armstrong się uśmiechnął.
– Nie czytała pani mojej oficjalnej biografii. Zamierzał zostać na służbie, ale jeszcze przed moimi narodzinami zdrowie zmusiło go do odejścia i zajął się przemysłem drzewnym. Ale nigdy nie stracił tego czegoś, zawsze wyglądał na wojskowego.
Froelich zjechała z M Street i ruszyła równolegle do Pennsylvania Avenue, mijając biura prezydenckie i Biały Dom. Armstrong wyciągnął szyję, przyglądając mu się z uwagą. Uśmiechnął się, wokół jego oczu zarysowała się sieć kurzych łapek.
– Niewiarygodne, prawda – rzekł. – Ze wszystkich ludzi zdumionych moim pojawieniem się tutaj ja jestem zaskoczony najbardziej, wierzcie mi.
Froelich minęła własne biuro w budynku Departamentu Skarbu, kierując się w stronę widocznej w dali kopuły Kapitolu.
– Czy w Departamencie Skarbu nie pracował przypadkiem Reacher? – spytał Armstrong.
Świetna pamięć do nazwisk, pomyślał Reacher.
– Mój starszy brat – wyjaśnił.
– Jaki ten świat mały – zauważył jego rozmówca.
Froelich dotarła do Constitution Avenue, okrążyła Kapitol, skręciła w lewo w First Street i skierowała się w stronę białego namiotu prowadzącego do bocznego wejścia biur senackich. Po obu stronach parkowały dwie limuzyny Secret Service, czterech agentów stało na chodniku. Sprawiali wrażenie czujnych i mocno zmarzniętych. Froelich zatrzymała się tuż przy krawężniku przy wylocie namiotu. Sprawdziła pozycję, podjechała kilka centymetrów dalej, tak aby drzwi Armstronga znalazły się wewnątrz osłony. Reacher ujrzał czekającą w tunelu trójkę agentów. Jeden z nich wystąpił naprzód, otworzył drzwi suburbana. Armstrong uniósł brwi, jakby cała ta krzątanina mocno go bawiła.
– Miło mi było was poznać – rzekł. – I dzięki, M.E.
Potem wysiadł w płócienny półmrok, zamknął za sobą
drzwi, agenci otoczyli go i odprowadzili w stronę budynku.
Reacher dostrzegł czekających wewnątrz strażników w mundurach. Armstrong przeszedł przez próg, drzwi się za nim zatrzasnęły. Froelich odjechała od krawężnika, minęła zaparkowane samochody i skierowała się na północ, w stronę Union Station.
– W porządku – rzuciła z wyraźną ulgą. – Jak dotąd wszystko dobrze.
– Trochę ryzykowałaś – zauważył Reacher.
– Ryzyko jak dwa do dwustu osiemdziesięciu jeden milionów – dodała Neagley.
– O czym wy mówicie?
– Jedno z nas mogło wysłać te listy.
Froelich się uśmiechnęła.
– Uznałam, że to nie wy. Co o nim myślicie?
– Spodobał mi się – powiedział Reacher. – Naprawdę.
– Mnie też – dodała Neagley. – Podoba mi się od czwartku. I co teraz?
– Przez cały dzień będzie tam miał spotkania. Lunch zje w jadalni, około siódmej zabierzemy go do domu. Żona będzie już czekać. Wypożyczymy im kasetę czy coś w tym stylu. Pozostaną tam cały wieczór.
– Potrzebne nam informacje – stwierdził Reacher. – Nie wiemy, jak dokładnie może wyglądać ta demonstracja ani gdzie się odbędzie. To może być wszystko, począwszy od graffiti. Nie chcemy, by coś nam umknęło, jeśli w ogóle się wydarzy.
Froelich skinęła głową.
– Sprawdzimy o północy, zakładając, że dożyje do północy.
– Chcę też, żeby Neagley jeszcze raz przesłuchała sprzątaczy. Jeśli dowiemy się od nich tego, czego potrzebujemy, będziemy mogli odpocząć.
– Chciałabym – westchnęła Froelich.
* * *
Wysadzili Neagley przed aresztem federalnym, po czym wrócili do biura Froelich. Czekały już tam na nich pisemne raporty z laboratoriów FBI, dotyczące dwóch ostatnich listów. Niczym nie różniły się od pierwszych dwóch. Znaleźli też jednak dodatkowy raport chemika, który wykrył coś nietypowego w odciskach palców.
– Skwalen – powiedziała Froelich. – Słyszałeś kiedyś
o czymś takim?
Reacher pokręcił głową.
– To acykliczny węglowodór, rodzaj oleju. Chemicy znaleźli jego ślady w odciskach palców. W trzecim i czwartym nieco więcej niż w pierwszym i drugim.
– W odciskach zawsze jest olej. W ten sposób powstają.
– Ale zwykle to typowy olej z ludzkiej skóry. To co innego. C 30H 50. To rybi olej, występuje w wątrobie rekinów.
Przesunęła kartkę po biurku. Pokrywały ją skomplikowane informacje na temat chemii organicznej. Skwalen był olejem naturalnym używanym jako staroświecki smar w delikatnych urządzeniach, takich jak zegarki mechaniczne. Na dole dopisano też, że po uwodornieniu skwalen pisany przez „e” zamienia się w skwalan pisany przez „a”.
– Co to znaczy uwodornianie? – spytał Reacher.
– Dodaje się wody? – zgadywała Froelich.
Wzruszył ramionami, a ona sięgnęła na półkę, wyjęła słownik i otworzyła na literze „u”.
– Nie – rzekła. – To znaczy, że do cząsteczki przyłącza
się dodatkowe atomy wodoru.
– No tak, teraz wszystko jasne. Miałem marne oceny z chemii.
– To znaczy, że nasz człowiek może zajmować się łowieniem rekinów.
Читать дальше