* * *
Przystanęli w holu, znaleźli Nendicka i posłali go, by posprzątał w swoim schowku. Potem ruszyli na poszukiwanie Froelich. Zastali ją pogrążoną w robocie papierkowej za biurkiem. Rozmawiała przez telefon, koordynując powrót Brooka Armstronga z Camp David.
– Musimy pomówić ze sprzątaczami – oznajmił Reacher.
– Teraz? – spytała Froelich.
– Najlepsza pora. Nocne przesłuchania są najbardziej owocne.
Spojrzała na niego, przez moment miała pustkę w oczach.
– Dobrze, zawiozę was.
– Lepiej, żeby cię tam nie było – wtrąciła Neagley.
– Czemu nie?
– Jesteśmy z wojska. Pewnie trochę ich poobijamy.
Froelich spojrzała na nią wstrząśnięta.
– Nie możecie tego zrobić. To pracownicy naszego departamentu, tacy sami jak ja.
– Ona żartuje – uspokoił ją Reacher. – Ale poczują się lepiej, gdy będą rozmawiać tylko z nami, bez nikogo z pracy.
– Dobrze, zaczekam na zewnątrz, ale jadę z wami.
Skończyła rozmawiać przez telefon, uporządkowała papiery i poprowadziła ich z powrotem do windy i na dół, do garażu. Wsiedli do suburbana. Reacher zamknął oczy, odpoczywał przez dwadzieścia minut. Był zmęczony, pracował ciężko przez sześć pełnych dni. Nagle samochód się zatrzymał. Reacher uniósł powieki i ujrzał biedną dzielnicę, pełną dziesięcioletnich samochodów i metalowych
ogrodzeń. Stojące tu i ówdzie latarnie rzucały wokół pomarańczowy blask. Połatany asfalt, zeschnięte chwasty na chodnikach. Gdzieś z bliska dobiegał łomot rozkręconego na pełny regulator samochodowego radia.
– To tutaj – powiedziała Froelich. – Numer 2301.
2301 okazał się lewą połówką dwurodzinnego domu, niskiej, drewnianej budowli z bliźniaczymi drzwiami pośrodku i symetrycznymi oknami po prawej i lewej. Podwórko otaczała druciana siatka. Jego część zajmował uschnięty trawnik. Ani śladu krzaków, kwiatów, roślin ozdobnych, ale czysto, żadnych śmieci. Prowadzące do drzwi stopnie zostały starannie zmiecione.
– Zaczekam tutaj – dodała Froelich.
Reacher i Neagley wysiedli z samochodu. Nocne powietrze było zimne, łoskot muzyki głośniejszy niż przedtem. Przeszli przez furtkę, chodnikiem z popękanego betonu dotarli do drzwi. Reacher nacisnął dzwonek i usłyszał go gdzieś wewnątrz. Czekali. Nagle rozległ się odgłos kroków na pustej podłodze, hurgot czegoś metalowego, odsuwanego na bok. Drzwi się otworzyły, stanął w nich mężczyzna trzymający klamkę. To był sprzątacz z kasety, bez cienia wątpliwości. Oglądali go przecież całymi godzinami. Nie był ani młody, ani stary, ani niski, ani wysoki. Kompletnie przeciętny gość, ubrany w bawełniane spodnie i bluzę Red Skinsów. Skórę miał ciemną, kości policzkowe szerokie i wysokie. Włosy czarne i błyszczące, ostrzyżone w staroświecki sposób, jakby niedawno wyszedł od fryzjera.
– Tak? – spytał.
– Musimy porozmawiać o tym, co zdarzyło się w biurze – oznajmił Reacher.
Mężczyzna nie zadawał żadnych pytań, nie poprosił o dokumenty. Po prostu spojrzał Reacherowi w twarz, cofnął
się o krok i przekroczył przedmiot, który odsunął, by otworzyć drzwi. Była to dziecięca huśtawka z kolorowych metalowych rur. Po obu stronach umieszczono niewielkie siedzenia, jak na dziecinnych trzykołowych rowerkach, i plastikowe końskie głowy z małymi uchwytami wychodzącymi z boków za uszami.
– Nie mogę jej zostawić na dworze – wyjaśnił mężczyzna. – Ktoś by ją ukradł.
Neagley i Reacher przeszli nad huśtawką i znaleźli się w wąskim przedpokoju. Na półkach ułożono kolejne zabawki. W widocznej na końcu kuchni na lodówce wisiały kolorowe szkolne obrazki. W powietrzu unosił się zapach jedzenia. Z boku dostrzegli salon. Siedziały w nim dwie milczące, spłoszone kobiety w niedzielnych sukienkach, jakże różnych od roboczych kombinezonów.
– Podajcie nam swoje imiona – poleciła Neagley.
Jej głos balansował w połowie drogi pomiędzy ciepłym, przyjaznym tonem a lodowatym powiewem grozy. Reacher uśmiechnął się w duchu. Oto cała Neagley. Doskonale to pamiętał, nikt nigdy nie sprzeciwiał się Neagley. Taka już była.
– Julio – powiedział mężczyzna.
– Anita – oznajmiła pierwsza z kobiet. Reacher dostrzegł, jak zerknęła na Julia, nim odpowiedziała, i domyślił się, że to jego żona.
– Maria – dodała druga. – Jestem siostrą Anity.
W salonie stała niewielka kanapa i dwa fotele. Anita i Maria przytuliły się do siebie, robiąc miejsce dla Julia. Reacher uznał to za zaproszenie. Usiadł w jednym z foteli, Neagley zajęła drugi. Siedzieli symetrycznie, zupełnie jakby kanapa była telewizorem, a oni mieli właśnie obejrzeć jakiś program.
– Uważamy, że to wy umieściliście list w gabinecie -
oznajmiła Neagley.
Nikt nie odpowiedział. W ogóle nie zareagowali, trzy twarze nie wyrażały niczego, jedynie tępy, bezradny stoicyzm.
– Zrobiliście to? – spytała Neagley. Brak odpowiedzi.
– Dzieci już śpią? – spytał Reacher.
– Nie ma ich tutaj – odparła Anita.
– Są twoje czy Marii?
– Moje.
– Chłopcy czy dziewczynki?
– Dwie dziewczynki.
– Gdzie są teraz? Zawahała się.
– U kuzynów.
– Czemu?
– Bo pracujemy nocami.
– Już niedługo – wtrąciła Neagley. – Jeśli czegoś komuś nie powiecie, w ogóle nie będziecie pracować.
Brak odpowiedzi.
– Koniec z ubezpieczeniem zdrowotnym i premiami. Brak odpowiedzi.
– Może nawet zamkną was w więzieniu. Cisza.
– Cokolwiek się stanie, to się stanie – powiedział Julio.
– Czy ktoś kazał wam go tam położyć? Ktoś, kogo znacie, ktoś z pracy?
Zero reakcji.
– Ktoś, kogo znacie spoza pracy?
– Nie mieliśmy nic wspólnego z żadnym listem.
– Co zatem zrobiliście? – spytał Reacher.
– Sprzątaliśmy. Po to tam jesteśmy.
– Siedzieliście tam bardzo długo.
Julio spojrzał na żonę, jakby coś go zaskoczyło.
– Oglądaliśmy taśmę – wyjaśnił Reacher.
– Wiemy o kamerach – powiedział Julio.
– Co noc pracujecie tak samo?
– Musimy.
– Każdej nocy siedzicie tam tak długo? Julio wzruszył ramionami.
– Pewnie tak.
– Odpoczywacie tam?
– Nie, sprzątamy.
– Pracujecie według ścisłej rutyny?
– Chyba tak. Odkurzamy, ścieramy kurze, opróżniamy
kosz, układamy wszystko, przechodzimy do następnego
biura.
W pokoju zapadła cisza, słychać było jedynie odległy rytm z samochodowego radia, wytłumiony przez otaczające ich ściany i okna.
– W porządku – rzuciła Neagley. – Teraz posłuchajcie.
Taśma pokazuje, że weszliście do środka. Rano na biurku
znaleziono list. Uważamy, że położyliście go tam, bo ktoś
was poprosił. Może twierdził, że to dowcip albo zwykły
kawał. Może wmówił wam, że to nic takiego. I rzeczywiście to nic takiego, nic się nie stało. Musimy jednak wiedzieć, kto to był, ponieważ to także stanowi część gry.
Chcemy go znaleźć, a wy musicie nam powiedzieć. W przeciwnym razie gra dobiegnie końca i będziemy musieli założyć, że zostawiliście tam list z własnej inicjatywy. A to
już nie jest w porządku. To naprawdę złe wieści, bo list to
groźba pod adresem wiceprezydenta elekta Stanów Zjednoczonych. Za to można pójść do więzienia.
Brak reakcji. Kolejna długa cisza.
– Zwolnią nas? – spytała w końcu Maria.
– Nie słuchałaś? – odparła Neagley. – Jeśli nie powiecie nam, kto to był, pójdziecie do więzienia.
Читать дальше