– Pytałeś ich o to?
Stuyvesant pokręcił głową.
– To będzie wasze zadanie – stwierdził. – Nie jestem
specem od przesłuchań.
* * *
Wyszedł równie nagle, jak się pojawił. Po prostu wstał i wymaszerował z pokoju. Drzwi się za nim zatrzasnęły. Reacher, Neagley i Froelich zostali razem przy stole, skąpani w jasnym świetle. Milczeli.
– Nie zyskacie sobie zbyt wiele sympatii – mruknęła
Froelich. – Zawsze tak jest podczas dochodzeń wewnętrznych.
– Niespecjalnie zależy mi, by być lubianym – odparł Reacher.
– A ja mam już pracę – dodała Neagley.
– Weź sobie wakacje – zaproponował. – Zostań, bądź nielubiana razem ze mną.
– A zapłacą mi?
– Z pewnością dostaniecie honorarium – wtrąciła Froelich.
Neagley wzruszyła ramionami.
– No dobra. Przypuszczam, że moi wspólnicy uznają to
za robotę prestiżową. No wiecie, praca dla rządu. Skoczę
do hotelu, załatwię parę telefonów i zobaczę, czy jakiś czas
poradzą sobie beze mnie.
– Chciałabyś najpierw zjeść kolację? – spytała Froelich. Neagley pokręciła głową.
– Nie, zjem u siebie. Wy dwoje idźcie razem.
Po krótkiej wędrówce korytarzami dotarli do biura Froelich, która wezwała kierowcę dla Neagley. Następnie odprowadziła ją do garażu, wróciła na górę i ujrzała Reachera siedzącego spokojnie za biurkiem.
– Czy was dwoje coś łączy? – spytała.
– Kogo?
– Ciebie i Neagley.
– Co to niby za pytanie?
– Dziwnie zareagowała na propozycję kolacji.
Pokręcił głową.
– Nie, nic nas nie łączy.
– A łączyło? Wydajecie się bardzo sobie bliscy.
– Czyżby?
– Ona wyraźnie cię lubi, a ty wyraźnie lubisz ją. Do tego jest bardzo ładna.
– Owszem, lubię ją i jest ładna. Ale nigdy nic nas nie łączyło.
– Czemu nie?
– Czemu nie? Po prostu nigdy do tego nie doszło. Wiesz, co mam na myśli?
– Chyba tak.
– Zresztą nie mam pojęcia, czemu w ogóle cię to obchodzi. Jesteś byłą mojego brata, nie moją. Nawet nie wiem, jak masz na imię.
– M.E. – odparła.
– Martha Enid? – spytał. – Mildred Eliza?
– Chodźmy, kolacja u mnie.
– U ciebie?
– W niedzielny wieczór tutejsze restauracje są okropnie zatłoczone. Zresztą i tak mnie na to nie stać. Poza tym, zostało mi jeszcze parę rzeczy Joego. Może powinnam ci je oddać.
* * *
Mieszkała w małym, przytulnym bliźniaku, w spokojnej, niedrogiej dzielnicy na drugim brzegu rzeki Anacostia, w pobliżu bazy lotniczej Bolling. Był to jeden z tych miejskich domków, w których człowiek szybko zasuwa kotary i skupia się wyłącznie na wnętrzu. Miejsce parkingowe na ulicy,
drewniane frontowe drzwi, niewielki przedpokój, wychodzący wprost na salon. Wszystko wygodnie urządzone. Drewniane podłogi, dywan, staroświeckie meble. Mały telewizor i podłączony do niego kanciasty tuner kablówki. Trochę książek na półce, nieduża wieża i oparty o nią stos kompaktów. Grzejniki podkręcono na wysokie obroty, toteż Reacher zdjął czarną kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła.
– Nie chcę, żeby to był ktoś z wewnątrz – oznajmiła Froelich.
– To lepsze niż prawdziwe zagrożenie.
Skinęła głową i ruszyła na tyły pokoju. Łukowate przejście prowadziło do otwartej kuchni. Rozejrzała się lekko zdekoncentrowana, jakby zastanawiała się, do czego służą wszystkie sprzęty i szafki.
– Moglibyśmy zamówić chińskie – podsunął Reacher.
Froelich zdjęła marynarkę, złożyła w pół i położyła na
stołku.
– Może powinniśmy – odparła.
Miała na sobie białą bluzkę; bez żakietu wydawała się łagodniejsza, bardziej kobieca. Kuchnię oświetlały zwykłe, niezbyt mocne żarówki. W ich blasku jej skóra wyglądała lepiej niż w ostrym świetle biurowych halogenów. Reacher spojrzał na nią i ujrzał to, co musiał widzieć Joe osiem lat wcześniej. Znalazła w szufladzie menu z chińskiej restauracji, wybrała numer i złożyła zamówienie: zupa ostro-kwaśna i kurczak generała Tso, dwa razy.
– Może być? – spytała.
– Nie mów mi – odparł. – Ulubiona potrawa Joego?
– Nadal mam parę jego rzeczy – oznajmiła. – Powinieneś je obejrzeć.
Poprowadziła go z powrotem do przedpokoju i schodami na górę. Przednią część piętra zajmował pokój gościnny,
wyposażony w głęboką, jednodrzwiowa szafę. Gdy ją otworzyła, w środku automatycznie zapaliła się żarówka. Szafę wypełniały najróżniejsze śmieci. Na wieszaku Reacher ujrzał długi rząd garniturów i koszul, wciąż zapakowanych w worki z pralni chemicznej. Folia odrobinę pożółkła ze starości.
– Należały do niego – oświadczyła Froelich.
– Zostawił je tutaj? – spytał Reacher.
Froelich przez folię dotknęła ramienia jednego z garniturów.
– Myślałam, że po nie wróci – rzekła. – Ale nie wrócił przez cały rok. Widać ich nie potrzebował.
– Musiał mieć sporo garniturów.
– Ze dwa tuziny – odparła.
– Jak ktoś mógł mieć dwadzieścia cztery garnitury?
– Lubił się stroić. Z pewnością to pamiętasz.
Reacher stał bez ruchu. Joemu, którego pamiętał, wystarczała para szortów i jeden podkoszulek. Zimą nosił drelichy; gdy było bardzo zimno, dorzucał do nich znoszoną kurtkę lotniczą, to wszystko. Na pogrzebie matki miał na sobie bardzo oficjalny czarny garnitur. Reacher założył wówczas, że pochodzi on z wypożyczalni. Ale może nie. Może praca w Waszyngtonie go zmieniła.
– Powinieneś je wziąć – powiedziała Froelich. – Zresztą i tak do ciebie należą. Byłeś chyba jego najbliższą rodziną.
– Chyba byłem – przyznał.
– Jest też pudełko – dodała. – Rzeczy, które zostawił i po które nigdy nie wrócił.
Podążył za jej wzrokiem ku dolnej półce szafy i ujrzał kartonowe pudło, stojące pod wieszakiem. Było zamknięte.
– Opowiedz mi o Molly Beth Gordon – poprosił.
– Ale co?
– Po ich śmierci wywnioskowałem, że byli ze sobą. Pokręciła głową.
– Owszem, coś ich łączyło, bez wątpienia, ale razem pracowali. Była jego asystentką. Nigdy nie umawiałby się z kimś z pracy.
– Czemu zerwaliście? – spytał.
Na dole odezwał się dzwonek. W niedzielnej ciszy zabrzmiał bardzo głośno.
– Jedzenie – mruknęła Froelich.
Zeszli i zjedli razem przy kuchennym stole, w dziwnie intymnej atmosferze, ale jednocześnie Reacher czuł się bardzo odległy. Zupełnie jakby siedział obok obcej osoby w samolocie podczas długiego lotu. Człowiek czuje się związany z sąsiadem, a równocześnie kompletnie niezwiązany.
– Możesz przenocować – zaproponowała Froelich. – Jeśli chcesz.
– Nie wymeldowałem się z hotelu.
Skinęła głową.
– No to wymelduj się jutro i zamieszkaj tutaj.
– A Neagley?
Sekunda wahania.
– Ona też, jeśli zechce. Na drugim piętrze jest wolna sypialnia.
– Dobra – rzekł.
Skończyli posiłek. Reacher wyrzucił pojemniki i przepłukał talerze, Froelich włączyła zmywarkę. Nagle zadźwięczał telefon. Przeszła do salonu, odebrała. Rozmawiała długą chwilę, po czym odłożyła słuchawkę.
– To był Stuyvesant – oznajmiła. – Macie oficjalne pozwolenie.
Skinął głową.
– Zadzwoń więc do Neagley i powiedz, żeby brała tyłek w troki.
– Teraz?
– Kiedy ma się problem, należy go rozwiązać – stwierdził. – To moja zasada. Powiedz, żeby czekała przed hotelem za pół godziny.
Читать дальше