Froelich odwróciła wzrok, nie odpowiedziała. W sali zapadła cisza, wszyscy czekali. Pięć minut, dziesięć, piętnaście. Reacher wstał, przeciągnął się, podszedł do kredensu i obejrzał czerwony telefon. Podniósł słuchawkę, przyłożył do ucha; ani śladu sygnału. Przebiegł wzrokiem poufne notatki na tablicy. Sufit był niski, Reacher czuł na głowie ciepło lamp halogenowych. Usiadł ponownie, odwrócił krzesło, odchylił się i oparł stopy na siedzeniu sąsiedniego. Zerknął na zegarek. Stuyvesanta nie było już dwadzieścia minut.
– Co on, do diabła, robi? – spytał. – Sam je pisze?
– Może dzwoni do swoich agentów – podsunęła Neagley. – Może wszyscy trafimy do więzienia. W ten sposób zapewni sobie nasze wieczne milczenie.
Reacher ziewnął i uśmiechnął się.
– Damy mu jeszcze dziesięć minut, potem wychodzimy. Pójdziemy gdzieś razem na kolację.
Stuyvesant wrócił po kolejnych pięciu minutach. Wszedł do sali, zamknął za sobą drzwi. W rękach nie miał żadnych papierów. Usiadł na swym wcześniejszym miejscu, położył dłonie płasko na blacie. Palcami zaczął wystukiwać szybki rytm.
– Dobra – rzekł. – Na czym skończyliśmy? Reacher miał
chyba pytanie?
Reacher zdjął nogi z krzesła i odwrócił się.
– A miałem? – spytał.
Stuyvesant przytaknął.
– Spytałeś o tę szczególną groźbę. To albo robota kogoś z wewnątrz, albo z zewnątrz. Oczywiste, prawda?
– Teraz o tym rozmawiamy?
– Owszem – odparł Stuyvesant.
– Czemu? Co się zmieniło?
Stuyvesant puścił jego pytania mimo uszu.
– Jeśli to robota z zewnątrz, czy powinniśmy się martwić? Może nie, bo to także przypomina baseball. Jeśli Jankesi przyjadą do miasta, twierdząc, że pokonają Orioles,
czy znaczy to, że tak się stanie? Przechwałki to nie to samo
co spełnienie groźby.
Nikt się nie odezwał.
– Tu powinniście się wypowiedzieć – rzucił Stuyvesant.
Reacher wzruszył ramionami.
– No dobra – powiedział. – Myślisz, że to robota kogoś z zewnątrz?
– Nie. Myślę, że to zastraszenie z wewnątrz, mające zaszkodzić karierze Froelich. A teraz spytaj, co zamierzam z tym zrobić.
Reacher zerknął na niego, potem na zegarek, na ścianę. Dwadzieścia pięć minut, sobotni wieczór w samym środku trójkąta DC-Maryland-Wirginia.
– Wiem, co zamierzasz z tym zrobić – oznajmił.
– Wiesz?
– Zamierzasz zatrudnić mnie i Neagley do przeprowadzenia wewnętrznego śledztwa.
– Zamierzam?
Reacher przytaknął.
– Jeśli obawiasz się wewnętrznego zastraszenia, potrzebujesz wewnętrznego śledztwa. To jasne. A nie możesz wykorzystać kogoś ze swoich ludzi, bo mógłbyś trafić przypadkiem na winnego. Nie chcesz też ściągać FBI, bo nie tak
pracuje się w Waszyngtonie. Nikt nie pierze brudów publicznie. Potrzebujesz zatem kogoś z zewnątrz. A w tej chwili
siedzi przed tobą dwójka takich ludzi. Są już w to zaangażowani, bo Froelich ich włączyła. Albo zatem kończysz ich
angażować, albo najmujesz do nowej roboty. A wolałbyś nająć, bo dzięki temu nie musiałbyś obwiniać o nic świetnej agentki, którą właśnie awansowałeś. Czy możesz nas zatem do czegoś wykorzystać? Oczywiście, że tak. Kto byłby lepszy niż młodszy brat Joego Reachera? W Departamencie Skarbu Joe Reacher to ktoś w rodzaju świętego. Jesteś zatem kryty, i ja także, dzięki Joemu, od początku jestem dla was wiarygodny. Byłem też dobrym śledczym w wojsku, podobnie jak Neagley. Wiesz, bo właśnie sprawdziłeś. Domyślam się, że spędziłeś dwadzieścia pięć minut, rozmawiając z Pentagonem i Agencją Bezpieczeństwa Narodowego. Po to były ci te wszystkie szczegóły. Sprawdzili nas w swoich komputerach i wyszło, że jesteśmy czyści. Bardziej niż czyści. Zapewne wciąż mają nasze wszystkie uprawnienia i zapewne są one dużo szersze, niż potrzebujesz.
Stuyvesant przytaknął. Sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego.
– Doskonała analiza – pochwalił. – Dostaniecie tę robotę, gdy tylko otrzymam na papierze oficjalną informację o waszym poziomie dostępu. To powinno potrwać jakąś godzinę, dwie.
– Możesz to zrobić? – wtrąciła Neagley.
– Mogę zrobić, co tylko zechcę – odparł Stuyvesant. -Prezydenci dają dużą władzę ludziom, którzy mają utrzymywać ich przy życiu.
Cisza.
– Czy będę podejrzany? – spytał Stuyvesant.
– Nie – odparł Reacher.
– A może powinienem? Może powinienem być waszym numerem jeden? Może zmuszono mnie, bym awansował kobietę? Uczyniłem to pod naciskiem, ale w głębi duszy jestem przeciw, toteż działam za jej plecami, by doprowadzić ją do paniki i tym samym zdyskredytować.
Reacher milczał.
– Mogłem znaleźć przyjaciela bądź krewnego, od którego nigdy nie pobrano odcisków. Mogłem położyć list na własnym biurku o wpół do ósmej w środę wieczór i polecić sekretarce, by go nie zauważyła. Posłuchałaby mojego polecenia. Albo mógłbym kazać sprzątaczom, by przemycili go tamtej nocy. Oni też by mnie posłuchali. Równie dobrze jednak mogliby posłuchać poleceń Froelich. Ona najpewniej powinna być waszym numerem dwa. Może mieć przyjaciela bądź krewnego, od którego nie pobierano odcisków. I mogła wszystko zaaranżować tak, by świetnie sobie z tym poradzić i zwiększyć swą wiarygodność.
– Tyle że tego nie zrobiłam – wtrąciła Froelich.
– Żadne z was nie jest podejrzane – odparł Reacher.
– Czemu nie? – spytał Stuyvesant.
– Bo Froelich sama do mnie przyszła, a wiedziała coś o mnie od mojego brata. Ty zaś zatrudniłeś nas tuż po obejrzeniu naszych akt wojskowych. Żadne z was nie zrobiłoby tego, gdybyście mieli coś do ukrycia. Ryzyko byłoby zbyt duże.
– Może sądzimy, że jesteśmy mądrzejsi od was. Śledztwo wewnętrzne, które nas nie obejmie, to najlepsza przykrywka.
Reacher pokręcił głową.
– Żadne z was nie jest aż takie głupie.
– Doskonale. – Stuyvesant znów wyglądał na usatysfakcjonowanego. – Zgódźmy się zatem, że to zazdrosny rywal gdzieś z departamentu. Załóżmy, że spiskował ze sprzątaczami.
– Albo rywalka – wtrąciła Froelich.
– Gdzie są teraz sprzątacze? – spytał Reacher.
– Zawieszeni – wyjaśnił Stuyvesant. – W domu. Wciąż pobierają pełne pensje, mieszkają razem. Jedna z kobiet to żona mężczyzny, druga to szwagierka. Pozostały zespół wyrabia nadgodziny, to mnie kosztuje majątek.
– Co mówią?
– O niczym nie wiedzą. Nie przynieśli ze sobą żadnej kartki, nigdy jej nie widzieli, nie było jej tam, gdy sprzątali.
– Ale wy im nie wierzycie?
Przez długą chwilę Stuyvesant milczał. Bawił się mankietami koszuli, w końcu znów ułożył ręce na stole.
– To zaufani pracownicy – rzekł. – Bardzo denerwują
się tym, że ich podejrzewamy. Bardzo. Więcej, są przerażeni. Ale są też spokojni. Jakbyśmy nigdy nie zdołali im
niczego dowieść. Bo niczego nie zrobili. Są też zaskoczeni. I przeszli test na wykrywaczu kłamstw, cała trójka.
– A zatem im wierzycie?
Stuyvesant pokręcił głową.
– Nie mogę im wierzyć. No bo jak? Widzieliście nagrania. Kto inny mógł umieścić tam to cholerstwo? Duch?
– To jaka jest twoja opinia?
– Myślę, że ktoś, kogo znają, ktoś z zewnątrz, poprosił ich, by to zrobili, i wyjaśnił, że to rutynowa procedura sprawdzająca. Coś w rodzaju zabawy wojennej albo tajnej misji. Powiedział, że nie ma w tym nic złego, i przeszkolił dokładnie, tłumacząc, co stanie się później, opowiadając o nagraniach, przesłuchaniach, wykrywaczu kłamstwa. Myślę, że dzięki temu zdobyli dość pewności siebie, by przejść próbę na poligrafie. W końcu byli przekonani, że nie robią nic złego i ich czyn nie będzie miał żadnych złych skutków. Może nawet wierzyli, że tak naprawdę pomagają departamentowi.
Читать дальше