– No nie, spuścił mu takie manto, że facet mało się nie przekręcił.
– Ale policja go puściła.
Koronny dowód niewinności według Lindy, pomyślała Dance.
– Tylko dlatego, że gość nie miał odwagi złożyć skargi. – Rebecca spojrzała na Samanthę. – To był on, nie?
Samantha wzruszyła ramionami, unikając jej wzroku.
– Chyba. Tak, to Daniel go pobił.
Linda wyglądała na nieprzekonaną.
– Ale nie chodziło o zemstę… Widzi pani, ten gangster uważał się za jakiegoś ojca chrzestnego dzielnicy. Próbował szantażować Daniela, groził mu, że pójdzie na policję zgłosić coś, co się nigdy nie zdarzyło. Daniel zaczął próbować swoich sztuczek, ale tamten roześmiał mu się w twarz i powiedział mu, że ma tydzień na zorganizowanie pieniędzy.
Zaraz potem pod dom gangstera podjechała karetka. Miał złamane ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. Ale to nie była zemsta. Daniel pobił go, bo facet był odporny na jego wpływ. Jeżeli ktoś jest odporny, to nie może być pod kontrolą Daniela i dlatego staje się zagrożeniem. A on zawsze powtarzał: „Zagrożenia trzeba eliminować”.
– Kontrola – powiedziała Dance. – To słowo chyba najlepiej podsumowuje Daniela Pella, prawda?
Był to chyba jedyny wniosek z przeszłości, z którym mogły się zgodzić wszystkie trzy kobiety z Rodziny.
Siedzący w radiowozie zastępca szeryfa czujnie lustrował okolicę: teren, drzewa, ogrody, drogę.
Ochrona – bez dwóch zdań najnudniejsze zajęcie każdego policjanta. Drugie miejsce na liście zajmowała obserwacja podejrzanego, ale w takiej sytuacji człowiek miał przynajmniej świadomość, że śledzi bandytę, czyli mogła się nadarzyć okazja, by wyciągnąć broń i odstrzelić parę łbów.
Miałby coś do roboty.
Ale pilnowanie świadków i dobrych – zwłaszcza gdy źli nie mają nawet pojęcia, gdzie są dobrzy – jest okrrooopnie nudne.
Można było liczyć tylko na to, że rozbolą plecy i nogi; no i trzeba zachować proporcje między ilością kawy a liczbą wyjść do toalety i…
Do diabła, mruknął do siebie funkcjonariusz. Po co w ogóle o tym pomyślał? Zdał sobie sprawę, że chce mu się sikać.
Zaryzykować i pójść w krzaki? Uznał, że to niedobry pomysł, zwłaszcza w takim ładnym miejscu. Będzie musiał skorzystać z toalety w domu. Postanowi! najpierw zrobić szybką rundę wokół posiadłości i sprawdzić, czy wszystko w porządku, a dopiero potem zapukać do drzwi.
Wysiadł z samochodu i ruszył główną ulicą, zaglądając między drzewa i krzewy. Wciąż nic podejrzanego. Tylko typowe dla okolicy widoki: przejeżdżająca wolno limuzyna z szoferem w czapce takiej jak w filmach; kobieta po drugiej stronie ulicy instruująca ogrodnika, jak ma zasadzić kwiaty pod skrzynką pocztową – biedak był wyraźnie zirytowany jej niezdecydowaniem.
Kobieta spojrzała w stronę zastępcy szeryfa i skinęła mu głową.
Odwzajemnił gest, na moment puszczając wodze fantazji i wyobrażając sobie, jak właścicielka domu naprzeciwko podchodzi do niego i mówi, że zawsze bardzo podobali się jej mężczyźni w mundurach. Zastępca szeryfa słyszał opowieści o gliniarzach zatrzymujących na drodze kobiety, które „płaciły mandat” za drzewami przy autostradzie albo na tylnym siedzeniu radiowozu (w niektórych wersjach miejscem akcji było siodełko harleya davidsona). Ale zawsze były to historie z trzeciej czy czwartej ręki. Nigdy nic takiego nie przydarzyło się żadnemu z jego znajomych. Podejrzewał też, że gdyby ktoś – choćby ta zdesperowana gospodyni domowa – zaproponowała mu igraszki, nie potrafiłby stanąć na wysokości zadania.
Ta myśl znów skierowała jego uwagę na okolice poniżej pasa, przypominając o pilnej potrzebie fizjologicznej.
Nagle zauważył, jak kobieta macha i zbliża się do niego. Przystanął.
– Wszystko u nas w porządku?
– Chyba tak, proszę pani. – Jak zawsze unikał jednoznacznej odpowiedzi.
– Przyjechał pan z powodu tego samochodu? – zapytała.
– Samochodu?
Pokazała na zarośla.
– Tam. Jakieś dziesięć minut temu zobaczyłam, jak parkuje, ale kierowca wjechał między drzewa. Pomyślałam, że to trochę dziwne miejsce. Wie pan, ostatnio mieliśmy tu parę włamań.
Zaniepokojony zastępca szeryfa podszedł bliżej we wskazanym przez nią kierunku. Spomiędzy krzaków błysnął chrom albo szkło. Jedynym powodem, by zatrzymać samochód tak daleko z drogi, musiała była chęć jego ukrycia.
To Pełł, pomyślał.
Sięgając po broń, cofnął się w stronę ulicy.
Szszsz…
Słysząc zagadkowy dźwięk, odwrócił się i w tym samym momencie łopata trzymana przez ogrodnika z głuchym łomotem trafiła go w ramię i szyję.
Zastępca szeryfa z jękiem osunął się na kolana, a przed oczami zawirowały mu czarne kropki eksplodujące na tle żółtawego światła.
– Nie, błagam – wykrztusił.
Odpowiedzią był kolejny cios łopatą, tym razem wymierzony dokładniej.
Daniel Pell, ubrany w powalane ziemią ogrodniczki, zaciągnął gliniarza w krzaki, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć. Mężczyzna żył, był tylko oszołomiony i ranny.
Pell błyskawicznie zdjął zastępcy szeryfa mundur i włożył go, podwijając odrobinę za długie nogawki spodni. Następnie zakleił usta policjanta taśmą izolacyjną i skuł go jego kajdankami. Do kieszeni wsunął pistolet gliny i zapasowe magazynki, wkładając do kabury swojego glocka; znał tę broń i na tyle często strzelał z niej na sucho, by mieć wyczucie spustu.
Zerkając za siebie, zobaczył Jennie, która wybierała kwiaty z kawałka ziemi pod skrzynką pocztową i wrzucała je do torby na zakupy. Dobrze poradziła sobie z rolą sąsiadki. Doskonale odwróciła uwagę gliniarza i prawie nie drgnęła, gdy Pell zdzielił drania łopatą.
Lekcja „morderstwa” Susan Pemberton odniosła skutek; Jennie zrobiła kolejny krok w stronę mrocznego wnętrza swojej duszy. Wciąż jednak musiał być ostrożny. Gdyby zabił zastępcę szeryfa, posunąłby się za daleko. Mimo to wszystko szło wspaniale; Pell był zachwycony. Nic nie sprawiało mu większej radości niż tworzenie z kogoś istoty własnego projektu.
– Idź po samochód, najdroższa. – Podał jej ogrodniczki.
Rozpromieniła się w uśmiechu.
– Zaraz podjadę.
Pobiegła w głąb ulicy, niosąc ubranie, torbę na zakupy i łopatę. Obejrzawszy się, powiedziała bezgłośnie „Kocham cię”.
Pell z przyjemnością patrzył, z jaką pewnością siebie Jennie się porusza.
A potem wolno ruszył podjazdem prowadzącym do domu człowieka, który popełnił wobec niego niewybaczalny grzech, omal nie doprowadzając do jego śmierci – byłego prokuratora Jamesa Reynoldsa.
Daniel Pell zajrzał do środka przez szparę między firankami w oknie od frontu. Zobaczył Reynoldsa rozmawiającego przez bezprzewodowy telefon i spacerującego po pokoju z butelką wina w dłoni. Do kuchni weszła jakaś kobieta – zapewne żona. Śmiała się.
Pell sądził, że w dzisiejszych czasach można łatwo odszukać prawie każdego – człowiek miał do dyspozycji komputery, Internet, Google. Znalazł pewne informacje na temat Kathryn Dance, które mogły mu się przydać. Ale James Reynolds pozostawał niewidzialny. Jego nazwiska nie było w bazach danych abonentów, w ewidencji podatników, w poczciwych stanowych i okręgowych książkach telefonicznych ani w spisach członków stowarzyszeń prawników.
Przypuszczał, że w końcu znajdzie prokuratora w jakimś urzędowym rejestrze, ale nie mógł przecież szperać w budynku okręgowym, z którego właśnie uciekł. Poza tym miał mało czasu. Musiał załatwić swoją sprawę w Monterey i wyjechać.
Читать дальше