Samantha uśmiechnęła się blado.
– Ten zapach, szum oceanu… Od procesu nie byłam na półwyspie. Mąż ciągle mnie prosi, żebyśmy tu przyjechali na weekend. Wymyślam coraz to nowe wymówki. Alergie, choroba lokomocyjna, pilna redakcja tekstu. – Uśmiech zgasł. Samantha zerknęła na domek. – Śliczny.
– Są tylko dwa pokoje. Nie spodziewałam się pani.
– Wystarczy, jeżeli jest kanapa. Nie chcę nikomu sprawiać kłopotu.
Samantha, skromna i nieśmiała.
Myszka.
– Mam nadzieję, że to tylko jedna noc. – Kathryn Dance podeszła do domku i zastukała do drzwi przeszłości.
Wnętrze toyoty cuchnęło dymem papierosowym, którego Daniel Pell nie znosił.
Sam nigdy nie palił, choć gdy był w San Quentin i Capitoli, prowadził handel wymienny, przeliczając wszystko na papierosy z wprawą maklera giełdowego. Pozwalałby palić dzieciakom w Rodzinie, czyjeś uzależnienie można było oczywiście wykorzystywać do woli – ale nie cierpiał zapachu dymu. Przypominał mu dzieciństwo, ojca siedzącego w wielkim fotelu, czytającego Biblię i robiącego notatki do kazań, których nikt nigdy nie miał wysłuchać, odpalającego papierosa od papierosa. I matkę, ale ona nie dość, że paliła, to jeszcze piła, nie robiąc nic innego. I brata, który nie palił, tylko wciąż wyciągał Daniela ze wszystkich kryjówek – z szafy w jego pokoju, z domku na drzewie, z łazienki w suterenie. „Nie będę sam odwalał całej pieprzonej roboty”.
A kończyło się tak, że brat nie odwalał żadnej roboty; wręczał Danielowi wiadro, szczotkę do szorowania toalety albo ścierkę do naczyń i wychodził włóczyć się z kumplami. Od czasu do czasu wpadał do domu i spuszczał Danielowi lanie, jeśli dom nie lśnił.
Czystość, synu, jest prawie tak samo ważna jak pobożność. Jest w niej prawda. Wyszoruj mi zaraz te popielniczki. Mają błyszczeć.
Tak więc razem z Jennie jechali z otwartymi oknami, przez które wpadało do samochodu chłodne powietrze pachnące solą i sosnami.
Jennie pocierała nos, jak gdyby próbując wmasować garb, i milczała. Była zadowolona – nie mruczała, ale odzyskała już równowagę. Wczoraj wieczorem, po tym, gdy na plaży stawiła opór, nie chcąc mu pomóc „zabić” Susan Pemberton, odnosił się do niej chłodno i manewr zadziałał. Wrócili do motelu Sea View, gdzie Jennie użyła jedynego sposobu, dzięki któremu w jej przekonaniu mogła odzyskać jego miłość – i przez dwie godziny niestrudzenie starała się to udowodnić. Z początku się wzbraniał, udając obrażonego, ale nie ustawała w wysiłkach. Ból zaczął nawet sprawiać jej przyjemność. Widząc to, przypominał sobie, jak przed laty odwiedził z Rodziną Misję Carmel. Dowiedział się tam o zakonnikach, którzy biczowali się do krwi, przeżywając odlot w imię Boże.
Ale to z kolei przywiodło mu na myśl krępą postać ojca, spoglądającego na niego obojętnie znad Biblii, otoczonego chmurą dymu cameli, więc czym prędzej odsunął od siebie to wspomnienie.
Poprzedniego wieczoru, kiedy skończyli uprawiać seks, Pell stał się wobec niej serdeczniejszy. Później jednak wyszedł z pokoju, udając, że do kogoś dzwoni.
Tylko po to, by bardziej się denerwowała.
Gdy wrócił, nie pytała o telefon, a on spokojnie przeglądał materiały zabrane z biura Susan Pemberton, po czym znów wszedł do Internetu.
Rano powiedział jej, że musi się z kimś zobaczyć. Nie dodając nic więcej, przyglądał się, jak narasta w niej lęk – zawzięcie tarła nos, kilka razy nazwała go „kochanym” – aż wreszcie oświadczył:
– Chciałbym, żebyś ze mną pojechała.
– Naprawdę? – Jak spragniony piesek chłepczący wodę.
– Tak. Ale sam nie wiem… to może być dla ciebie za trudne.
– Nie, chcę z tobą jechać. Proszę.
– Zobaczymy.
Zaciągnęła go z powrotem do łóżka, gdzie kontynuowali grę o władzę. Na chwilę znów pozwolił, by przechyliła szalę na swoją korzyść.
Teraz jednak, jadąc samochodem, zupełnie nie interesował się jej ciałem; odzyskał pełną kontrolę.
– Rozumiesz, dlaczego tak się wczoraj zachowałem na plaży? Byłem w dziwnym nastroju. Zawsze tak jest, kiedy się boję, że mogę stracić coś cennego. – Była to forma przeprosin – kto mógłby się temu oprzeć? – i zarazem przypomnienie, że to się może powtórzyć.
– Za to cię właśnie uwielbiam, ukochany.
Już nie „kochany”. Świetnie.
Kiedy Pell miał Rodzinę zaszytą w spokojnym Seaside, używał wielu technik, by mieć władzę nad dziewczynami i Jimmym. Wytyczał im wspólne cele, równo rozdzielał nagrody, wyznaczał im zadania, nie zdradzając powodów, dla których mieli je wykonać, trzymał ich w napięciu, dopóki omal nie oszaleli z niepewności.
Używał także najlepszego sposobu, by scementować lojalność i zapobiec niezgodzie – stwarzał wspólnego wroga.
– Mamy jeszcze jeden kłopot, najdroższa – powiedział.
– A, tam, gdzie właśnie jedziemy? – Szur, szur, po nosie. Wspaniały barometr.
– Zgadza się.
– Mówiłam ci, kochanie, że na pieniądzach mi nie zależy. Nie musisz mi nic oddawać.
– To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Chodzi o coś ważniejszego. Znacznie ważniejszego. Nie chcę cię prosić o to, co wczoraj zrobiłem. Nie chcę cię prosić, żebyś kogoś skrzywdziła. Ale potrzebuję pomocy.
I mam nadzieję, że pomożesz.
Ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźnym naciskiem. Zastanawiała się zapewne nad wczorajszym udawanym telefonem. Z kim rozmawiał? Czyżby chciał się zwrócić do kogoś innego?
– Zrobię, co tylko zechcesz.
Minęli ładną, może osiemnastoletnią brunetkę idącą chodnikiem. Pell natychmiast zwrócił uwagę na jej wygląd i sposób poruszania – zdecydowany krok, spuszczona głowa, zacięta mina, nieuczesane włosy – wszystko świadczyło, że właśnie się z kimś pokłóciła. Może z rodzicami, może z chłopakiem. Tak cudownie bezbronna. Wystarczyłby dzień i ochoczo ruszyłaby w drogę za Danielem Pellem.
Szczurołap…
Ale teraz pora nie była odpowiednia, więc zostawił dziewczynę za sobą z żalem myśliwego, który nie może zatrzymać się na poboczu i ustrzelić wspaniałego jelenia na polu. Mimo to wcale się nie martwił; w przyszłości znajdzie się jeszcze wielu innych młodych ludzi.
Poza tym, czując dotyk pistoletu i noża tkwiących za pasem, Pell wiedział, że już niedługo zaspokoi pragnienie łowów.
Stojąc w otwartych drzwiach domku w Point Lobos Inn, Rebecca Sheffield powiedziała do Dance:
– Witamy. Plotkujemy i wydajemy pani pieniądze na room service. – Wskazała butelkę caberneta Jordan, którego piła tylko ona.
Rebecca zerknęła przelotnie na Samanthę i nie poznając jej, powiedziała:
– Dzień dobry. – Prawdopodobnie wzięła ją za policjantkę pomagającą w śledztwie.
Kobiety weszły do środka. Dance zamknęła drzwi na dwa zamki.
Samantha spoglądała to na jedną, to na drugą kobietę. Sprawiała wrażenie, jak gdyby nie potrafiła wydobyć z siebie głosu i Dance przez chwilę się obawiała, że obróci się na pięcie i ucieknie.
Rebecca przyjrzała się uważniej i zrobiła zdumioną minę.
– Chwileczkę. O mój Boże.
Linda zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Nie poznajesz jej? – spytała Rebecca.
– Jak to, nie po… Zaraz, to ty, Sam?
– Cześć. – Szczupła kobieta była kłębkiem nerwów. Nie potrafiła patrzyć w oczy żadnej ze swoich towarzyszek dłużej niż kilka sekund.
– Twoja twarz – wykrztusiła Linda. – Wyglądasz zupełnie inaczej. Rety.
Читать дальше