Agentkę zirytował powracający problem z Wesem, który dał o sobie znać… bez wyraźnego powodu. Ani razu nawet się nie umówiła z Kelloggiem.
Ale Dance znała niejedną sztuczkę wychowawczą, więc po kilku minutach Wes z entuzjazmem opowiadał o swoim dzisiejszym meczu tenisowym. Kellogg raz czy dwa zmienił pozycję, a z mowy jego ciała wynikało, że też gra w tenisa i ma ochotę coś dodać. Zauważywszy jednak rezerwę, z jaką Wes się do niego odnosił, nie odzywał się, słuchając chłopca z uśmiechem.
Wreszcie Dance oznajmiła, że musi wracać do pracy i że ich odprowadzi. Kellogg powiedział jej, że chce się skontaktować z biurem terenowym w San Francisco.
– Miło było was znowu zobaczyć. – Pomachał im.
Edie i Maggie pożegnały się z nim. Wes po chwili także – choć prawdopodobnie tylko dlatego, żeby nie być gorszym od siostry.
Agent odszedł w głąb korytarza, kierując się do swojego tymczasowego biura.
– Wrócisz na kolację? – spytała Maggie.
– Spróbuję, Mags. – Nigdy nie należy składać obietnic, jeśli istnieje ryzyko, że nie będzie można ich spełnić.
– Ale gdyby mama nie mogła – włączyła się Edie – na co mielibyście ochotę?
– Na pizzę – odparła bez namysłu Maggie. – Z pieczywem czosnkowym. A na deser lody miętowo-czekoladowe.
– A ja chcę parę ferragamo – powiedziała Dance.
– Co to jest?
– Buty. Ale wiesz, nie zawsze możemy dostać to, czego chcemy.
Jej matka przedstawiła inną propozycję.
– Co powiecie na michę sałatki? Ze smażonymi krewetkami?
– Pewnie.
– Fajnie – rzekł Wes. Wobec dziadków dzieci były ogromnie uprzejme.
– Wydaje mi się jednak, że czosnkowe pieczywo da się załatwić – do dała Dance, w końcu wywołując uśmiech na jego twarzy.
Z centrali CBI wyszedł jeden z pracowników administracyjnych biura, zamierzając dostarczyć dokumenty do biura szeryfa okręgu Monterey w Salinas.
Zauważył zatrzymujący się przed budynkiem ciemny samochód. Siedząca za kierownicą młoda kobieta, która mimo mgły miała na twarzy okulary przeciwsłoneczne, zlustrowała parking. Coś ją niepokoi, pomyślał urzędnik. Ale to częsty widok: typowa reakcja ludzi, którzy przyjeżdżali tu zgłosić się w charakterze podejrzanych lub świadków. Kobieta przejrzała się w lusterku, nałożyła czapkę i wysiadła. Zamiast ruszyć do wejścia, podeszła do urzędnika.
– Przepraszam pana.
– Tak?
– Czy to jest Biuro Śledcze Kalifornii?
Gdyby spojrzała na budynek, zobaczyłaby wielką tablicę z trzema słowami, jakie zawarła w pytaniu. Ale jako wzorowy pracownik instytucji stanowej odrzekł:
– Zgadza się. W czymś pani pomóc?
– Czy w tym budynku pracuje agentka Dance?
– Owszem, Kathryn Dance.
– Jest u siebie?
– Nie… – Urzędnik spojrzał na przeciwległy koniec parkingu i za śmiał się krótko. – Wie pani, tak się akurat składa, że właśnie tu jest. To ta młodsza. – Dostrzegł Dance w towarzystwie matki i dzieci, które widział już parę razy.
– Aha. Dziękuję panu, agencie.
Urzędnik nie poprawił jej. Lubił, gdy brano go za jednego ze śledczych. Wsiadł do samochodu i wyjechał z podjazdu. Zerkając we wsteczne lusterko, zobaczył kobietę stojącą w tym samym miejscu, gdzie ją zostawił. Wyglądała na zdenerwowaną.
Mógł jej powiedzieć, że nie ma się czego obawiać. Jego zdaniem Kathryn Dance była jedną z najsympatyczniejszych osób w całym CBI.
Dance zamknęła drzwi należącej do matki toyoty prius. Silnik zamruczał i auto ruszyło spod budynku. Agentka pomachała im na pożegnanie, przyglądając się, jak srebrny samochód pokonuje krętą drogę prowadzącą na autostradę numer 68. Dręczył ją niepokój. W myślach wciąż słyszała głos Juana Millara.
Zabijcie mnie…
Biedak.
Choć atak jego brata nie miał z tym nic wspólnego, Kathryn Dance rzeczywiście czuła wyrzuty sumienia z powodu swojej decyzji wysłania młodego detektywa, by sprawdził, co się działo w areszcie. Jej wybór był naturalny, ale wciąż się zastanawiała, czy funkcjonariusz z większym doświadczeniem nie zachowałby większej ostrożności. Wydawało się niemożliwe, by Michael O’Neil, rosły Albert Stemple czy sama Dance pozwolili się rozbroić Pellowi.
Zawracając do budynku, rozmyślała o pierwszych chwilach po wybuchu pożaru w sądzie i ucieczce. Musieli działać szybko. Ale czy nie powinna zaczekać, opracować lepszej strategii?
Roztrząsanie wszystkiego po fakcie. Nieodłączny element policyjnego życia.
Idąc w stronę głównego wejścia, nuciła piosenkę Juliety Venegas. Cudowne nuty dźwięczały jej w głowie, pozwalając na chwilę zapomnieć o okropnych ranach Juana Millara, o jego okropnych słowach, o śmierci Susan Pemberton… i oczach jej syna, które natychmiast straciły radosny blask, gdy tylko chłopiec ujrzał matkę z Winstonem Kelloggiem.
Co z tym począć?
Dance szła przez pusty parking, zmierzając do drzwi i ciesząc się, że nareszcie przestało padać.
Gdy zbliżała się do schodów, usłyszała za sobą szmer kroków na asfalcie. Szybko się odwróciła i zobaczyła jakąś kobietę, której niemal bezszelestnie udało się do niej podejść. Kobieta była w odległości niecałych dwóch metrów i zmierzała prosto w jej kierunku.
Dance stanęła jak wryta.
Kobieta także. Przestąpiła z nogi na nogę.
– Agentko Dance…
Żadna z nich nie odzywała się przez chwilę.
– Zmieniłam zdanie – powiedziała Samantha McCoy. – Chcę pani pomóc.
Po pani wizycie nie mogłam zasnąć. A kiedy się dowiedziałam, że znowu kogoś zabił, tę kobietę, wiedziałam już, że muszę przyjechać.
Samanthą, Dance i Kellogg byli w gabinecie agentki. Kobieta siedziała sztywno wyprostowana, ściskając poręcze krzesła, i spoglądała na nich, nie zatrzymując wzroku na żadnym z dwojga agentów dłużej niż sekundę.
– To na pewno Daniel ją zabił?
– Zgadza się – przytaknął Kellogg.
– Dlaczego?
– Nie wiemy. Staramy się właśnie to ustalić. Ofiara nazywała się Susan Pemberton. Pracowała w firmie Eve Brock. Mówią pani coś te nazwiska?
– Nic.
– To firma zajmująca się organizacją imprez. Pell zabrał stamtąd wszystkie dokumenty i prawdopodobnie zniszczył. Było w nich coś, co chciał ukryć. A może interesował się jakąś planowaną imprezą. Nie wie pani, co to mogło być?
– Przykro mi, ale nie.
– Chcę jak najszybciej zabrać panią do Lindy i Rebecki – powiedziała Dance.
– Obie tu są?
– Owszem.
Samanthą wolno pokiwała głową.
– Muszę tu dopilnować paru rzeczy – rzekł Kellogg. – Dołączę do was później.
Dance poinformowała Maryellen Kresbach, gdzie można ją znaleźć, po czym obie z Samanthą opuściły centralę CBI. Agentka poleciła jej zaparkować samochód w garażu pod budynkiem, aby nikt go nie zobaczył – Wsiadły do forda Dance.
Samantha zapięła pas i utkwiła wzrok w przestrzeni. Nagle wyrzuciła z siebie:
– Mój mąż, jego rodzina, moi znajomi… ciągle o niczym nie wiedzą.
– Co im pani powiedziała o swoim wyjeździe?
– Że jadę na konferencję wydawców… A Linda i Rebecca? Wolała bym, żeby nie wiedziały, jak się teraz nazywam, że mam rodzinę.
– Zgoda. Nie powiedziałam im nic, o czym wcześniej nie wiedziały. No jak, gotowa?
Niepewny uśmiech.
– Nie, w ogóle nie jestem gotowa. Ale trudno, jedźmy.
Kiedy dotarły na miejsce, Dance podeszła do pilnującego hotelu zastępcy szeryfa, od którego usłyszała, że w domku ani wokół niego nie działo się nic podejrzanego. Dała znak Samancie. Kobieta po krótkim wahaniu wysiadła z samochodu, mrużąc oczy i bacznie obserwując okolicę. Jej czujność była zrozumiała, zważywszy na sytuację, ale Dance odniosła wrażenie, że kryje się za tym coś więcej.
Читать дальше