Walker uruchomił silnik buicka, wartego tyle, ile sama skrzynia biegów cadillaca, i pojechał za nią. Ciotka Theresy zatrzymała się na stacji Shell i napełniła bak benzyną super, gawędząc z kobietą stojącą przy dystrybutorze obok. Jej siwe włosy były nieuczesane, a zatroskana twarz wydawała się zmęczona. Nawet z drugiego końca parkingu Walker dojrzał cienie pod jej oczami.
Ruszając ze stacji, skierowała się w stronę urokliwego, niewątpliwie kalifornijskiego centrum miasta: jechała tonącą w zieleni i kwiatach ulicą, zdobioną oryginalnymi rzeźbami, mijając bary, skromne restauracje, centrum ogrodnicze, niezależną księgarnię, klub fitness oferujący jogę i ćwiczenia Pilates oraz małe sklepiki sprzedające wino, kryształy, upominki i odzież turystyczną w stylu L.L. Bean.
Kilkaset metrów dalej znajdował się pasaż handlowy, pośrodku którego królowały supermarket spożywczy Albertsons i apteka RiteAid. Mary Bolling zaparkowała i weszła do supermarketu. Walker zatrzymał samochód obok cadillaca. Przeciągnął się, mając wielką ochotę na papierosa, choć nie palił od dwudziestu lat.
Dalej toczył niekończący się spór ze sobą.
Dotąd postępował zgodnie z zasadami. Nie złamał żadnej reguły.
Wciąż mógł wrócić do domu, pozostając w zgodzie ze swoją etyką.
Ale czy powinien?
Nie był pewien.
Morton Walker wierzył, że celem jego życia jest ujawnianie zła. Była to ważna misja, której oddawał się z prawdziwą pasją. Szlachetna misja.
Ale tylko demaskował zło, pozostawiając jego ocenę innym. Sam go nie zwalczał. Bo gdyby przekroczył tę linię i zamiast informować, na własną rękę zaczął szukać sprawiedliwości, musiałby się liczyć z ryzykiem. W przeciwieństwie do policji, nie miał konstytucji, która mówiłaby mu, co może, a czego nie może robić, co dawało pole do nadużyć. Prosząc Theresę Croyton o pomoc w ujęciu mordercy, narażał ją i jej rodzinę – a także siebie i własną rodzinę – na realne niebezpieczeństwo. Daniel Pell z pewnością nie miałby żadnych oporów przed zgładzeniem dzieci.
O niebo lepiej było pisać o ludziach i konfliktach w ich życiu niż dokonywać oceny tych konfliktów. Pozwalać czytelnikowi zdecydować, gdzie jest dobro, gdzie zło, by sam podjął właściwe działania. Z drugiej jednak strony, czy powinien bezczynnie pozwalać Pellowi kontynuować rzeź, skoro mógł zrobić więcej?
Nie miał czasu na dalsze roztrząsanie tego dylematu. Mary Bolling wychodziła z Albertsonsa, pchając wózek z zakupami.
Tak czy nie?
Morton Walker wahał się tylko kilka sekund, a potem otworzył drzwi, wysiadł z samochodu i podciągnął spodnie. Ruszył naprzód.
– Przepraszam. Dzień dobry, pani Bolling. To ja.
Przystanęła, mierząc go zaskoczonym spojrzeniem.
Co pan tu robi?
– Właśnie…
Nie zgodziłam się, żeby rozmawiał pan z Theresą.
– Wiem, wiem… Nie chodzi o…
– Jak pan śmie się tu pojawiać? Pan nas prześladuje!
W jej dłoni pojawił się telefon komórkowy.
– Proszę – rzekł błagalnie Walker, za wszelką cenę pragnąc ją prze konać do zmiany zdania. – Chodzi o coś zupełnie innego. Chcę wy świadczyć komuś przysługę. O książce możemy porozmawiać później.
– Przysługę?
– Przyjechałem z Monterey, żeby o coś panią prosić. Chciałem po rozmawiać z panią osobiście.
– O czym pan mówi?
– Słyszała pani o Danielu Pellu.
Oczywiście, że słyszałam. – Powiedziała to takim tonem, jak gdyby miała do czynienia z głupkiem wioskowym.
– Pewna policjantka chciałaby porozmawiać z pani siostrzenicą. Sądzi, że Theresa może jej pomóc odnaleźć Pella.
– CO?!
– Proszę się nie niepokoić. Nic wam nie grozi. Ta policjantka…
– Nic nie grozi? Oszalał pan? Przecież mógł pana śledzić!
– Nie, jest gdzieś w Monterey.
– Powiedział im pan, gdzie mieszkamy?
Nie! Ta policjantka spotka się z nią, gdzie pani sobie zażyczy. Tu czy gdziekolwiek indziej. Chce po prostu zapytać Theresę…
Nikt z nią nie będzie rozmawiać. Nikt się z nią nie zobaczy. – Kobieta wychyliła się, zbliżając do niego twarz. – A jeżeli w tej chwili pan nie zostawi mnie w spokoju, niech się pan liczy z poważnymi konsekwencjami.
– Pani Bolling. Daniel Pell zabił już…
– Oglądam wiadomości, do cholery. Niech pan powie tej swojej policjantce, że Theresa nie powie jej ani słowa. I może pan zapomnieć o wywiadzie do tej przeklętej książki.
– Chwileczkę, proszę…
Mary Bolling odwróciła się i pobiegła do samochodu, a pozbawiony oparcia wózek zaczął się toczyć po łagodnej pochyłości w przeciwnym kierunku. Kiedy zdyszany Walker zdążył go zatrzymać, zanim uderzył w mini coopera. cadillac escalade z piskiem opon zniknął z parkingu.
Nie tak dawno temu pewien agent CBI, dziś już były agent, nazwał to „Babskim Skrzydłem”.
Określił tak część siedziby biura w Monterey, w której urzędowały dwie agentki śledcze – Dance i Connie Ramirez – oraz Maryellen Kresbach i bardzo rzeczowa administratorka, Grace Yuan.
Nieszczęsnym autorem tej nazwy był pięćdziesięciokilkuletni agent, jeden ze spotykanych w każdej instytucji pracowników, którzy już od wieku dwudziestu paru lat, budząc się, odliczają dni do emerytury. Kilka lat wcześniej służył w policji stanowej, gdzie udało mu się wykonać swoją normę aresztowań, ale przenosiny do CBI okazały się błędem. Wymagania pracy go przerosły.
Wyraźnie brakowało mu też instynktu samozachowawczego.
– A to jest Babskie Skrzydło – oznajmił donośnym głosem pewnego dnia w porze lunchu, oprowadzając po biurze młodą kobietę, o której względy się starał.
Dance i Connie Ramirez wymieniły spojrzenia.
A wieczorem udały się na zakupy pończosznicze i gdy biedny agent przyszedł nazajutrz do pracy, ujrzał swój gabinet ozdobiony gigantyczną pajęczyną ażurowych, siatkowych i syntetycznych rajstop i pończoch. W scenografii nie zabrakło też odpowiednich artykułów higieny osobistej. Agent pobiegł z krzykiem do ówczesnego szefa CBI, poczciwego Staną Fishburne’a, który przepytując go, z trudem zachowywał powagę.
– Co to znaczy, Barton, że powiedziałeś tylko „Babskie Skrzydło”? Naprawdę tak powiedziałeś? Czyś ty na głowę upadł?
Agent groził, że złoży skargę w Sacramento, lecz nie zagrzał już zbyt długo miejsca w CBI i nie zdążył dopilnować tej sprawy. O ironio, natychmiast po odejściu winowajcy nazwa się przyjęła i odtąd wszyscy pracownicy CBI mówili o tej części budynku „BS”.
Pustym korytarzem właśnie w tym skrzydle szła Kathryn Dance.
– Witaj, Maryellen.
– Och, Kathryn, tak mi przykro z powodu Juana. Chcemy od wszystkich zebrać pieniądze. Gdzie moglibyśmy złożyć ofiarę? Pytałaś jego rodziców?
– Michael właśnie z nimi rozmawia.
– Dzwoniła twoja matka. Chce później wpaść z dziećmi, jeżeli się zgodzisz.
Dance starała się widywać z dziećmi, kiedy tylko mogła, nawet w godzinach pracy, jeżeli musiała poświęcić sprawie więcej czasu i dłużej zostać w biurze.
– Dobrze. Co z Daveyem?
– Już to załatwiłam oświadczyła stanowczym tonem. Dance pytała o syna Maryellen, chłopca w wieku Wesa, który miał kłopoty w szkole z powodu bandy dzieciaków bawiących się w gang. Asystentka przekazała jej informację o zakończeniu sprawy ze złośliwym uśmiechem, który mówił, że winowajcy zostali przeniesieni do innej szkoły lub zneutralizowani w inny sposób przy użyciu radykalnych środków.
Dance uważała, że Maryellen Kresbach byłaby świetną policjantką.
Читать дальше