– To właśnie on pierwszy wspomniał mi o bursztynie. W swoim dochodzeniu posunął się bardzo daleko i pisał właśnie artykuł dla jednego z europejskich magazynów Liczył na wywiad z samym Loringiem, co miało być argumentem dla jego wydawcy Przesłał Loringowi kopię tekstu z prośbą o rozmowę. Czech nigdy nie odpowiedział, a miesiąc później Doliński już nie żył – skończył relację McKoy, po czym spojrzał na Rachel. – Zginął podczas wybuchu w kopalni w pobliżu Wartburga.
– Niech to szlag trafi, McKoy! Wiedziałeś o tym wszystkim i nic nam nie powiedziałeś! Grumer nie żyje – wykrzyknął podenerwowany Paul.
– Do cholery z Grumerem. Był chciwym i obłudnym łajdakiem. Zginął dlatego, że był zachłanny. To nie mój kłopot. Celowo nie wspomniałem mu o tym nawet słowem. Ale czułem, że to jest właściwa pieczara. Od pierwszych wskazań radaru. Kiedy w poniedziałek ujrzałem te przeklęte wozy w ciemności, byłem przekonany, że trafiłem w dziesiątkę.
– A zatem naciągnąłeś inwestorów tylko po to, by się przekonać, że masz rację – podsumował Paul.
– Zakładałem, że tak czy inaczej wygram. Że znajdziemy obrazy lub bursztyn. Im było wszystko jedno.
– Jesteś cholernie dobrym aktorem – przyznała Rachel. Wystrychnąłeś na dudka nawet mnie.
– Moja wściekłość na widok splądrowanych ciężarówek była jak najbardziej autentyczna. Miałem nadzieję, że gra va banque się opłaci i inwestorzy nie będą mieli nic przeciw odnalezieniu skarbów z innej półki. Liczyłem, że Doliński się mylił, że bursztynowych płyt nie odnalazł ani Loring, ani nikt inny. Kiedy jednak na własne oczy zobaczyłem puste platformy i zawalone wejście do jaskini, zrozumiałem, że wpadłem po uszy w gówno.
– 1 nadal tkwisz po uszy w gównie – uświadomił mu Paul.
McKoy pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Pomyśl tylko, Cutler. Coś się tutaj wydarzyło. Nie jest to zwykła dziura w ziemi. Ta pieczara nigdy nie miała zostać odnaleziona. Trafiliśmy na nią wyłącznie dzięki nowoczesnej technologii. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ktoś interesuje się żywo tym, co wiedzieli Karol Boria i Czapajew . Interesuje się do tego stopnia, że nie waha się zabić ich obu. Być może ten ktoś był tak silnie tym zainteresowany, że wysłał na tamten świat twoich rodziców.
Paul rzucił McKoyowi zimne spojrzenie.
– Doliński powiedział mi wiele o ludziach, którzy zginęli, poszukując Bursztynowej Komnaty – ciągnął dalej olbrzym. Trop doprowadził go do pierwszych lat po wojnie. Pamiętam, że miał wtedy pietra. Przypuszczam, że on także padł ofiarą.
Paul nie zaprotestował. McKoy miał rację. Ktoś tu snuł intrygę, która miała bezpośredni związek z Bursztynową Komnatą. O nic innego nie mogło chodzić. Po prostu zbyt dużo było tych przypadków, żeby uznać je za zwykły zbieg okoliczności.
– Zakładając, że masz rację, co powinniśmy teraz zrobić? – zapytała w końcu Rachel. W jej głosie pobrzmiewała dezorientacja.
– Zamierzam pojechać do Republiki Czeskiej i pogadać z Ernstem Loringiem – odparł natychmiast McKoy. – Pora, by ktoś to wreszcie uczynił.
– My też jedziemy – oznajmił Paul.
– My? – żachnęła się Rachel.
– Do jasnej cholery, miałaś rację. Twój ojciec i moi rodzice zginęli w związku z tą sprawą. Dotarłem aż tak daleko i zamierzam to skończyć.
Sędzia Cutler wyglądała na zaskoczoną. Czy odkryła w nim właśnie coś nowego? Coś, czego nie dostrzegła nigdy wcześniej? Pod płaszczykiem opanowania i spokoju głęboko skrywał determinację. Być może tak właśnie było. On z pewnością też dowiadywał się czegoś o sobie. Przeżycia ostatniej nocy mocno nim wstrząsnęły Gorączkowa ucieczka z Rachel przed ścigającym ich Knollem. Groza chwil spędzonych sto metrów nad niemiecką rzeką, gdy wisieli, trzymając się balustrady. Byli szczęśliwi, gdy udało im się wyjść cało z opresji; niemal się do siebie przytulili. Teraz jednak był zdecydowany dotrzeć do prawdy, dowiedzieć się, co spotkało Karola Borię, jego rodziców oraz Danię Czapajewa.
– Paul – oświadczyła Rachel. – Nie zamierzam przeżyć ponownie czegoś takiego jak to, co przydarzyło się nam ostatniej nocy. To niedorzeczna decyzja. Mamy dwójkę dzieci.
Przypomnij sobie, co mówiłeś mi w zeszłym tygodniu i powtarzałeś jeszcze w Wartburgu. Teraz przyznaję ci rację.
I chcę wracać do domu.
Spojrzał na nią hardo.
– Jedź. Ja cię nie zatrzymuję.
Ton własnego głosu i błyskawiczna odpowiedź przypomniały mu, że podobnie odpowiedział jej przed trzema laty, kiedy powiadomiła go o złożeniu pozwu rozwodowego. Wtedy była to brawura. Znowu ona zdobyła punkt. Panowała nad sytuacją. Tym razem słowa te oznaczały coś przeciwnego.
Zamierzał jechać do Czech, a ona mogła mu towarzyszyć lub wracać do domu. Nie robiło mu to różnicy.
– Cały czas czegoś nie rozumiem, Wysoki Sądzie – wtrącił nieoczekiwanie McKoy. Rachel spojrzała na niego. – Twój ojciec przechowywał listy od Czapajewa i zostawiał sobie kopie wysłanych. Po co? I dlaczego zostawił je w miejscu, co do którego nie miał wątpliwości, że je znajdziesz? Gdyby rzeczywiście chciał, byś się w to nie mieszała, spaliłby te cholerne epistoły i tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Nie znałem starszego pana, ale myślę tak jak on. Kiedyś on również był poszukiwaczem skarbów. Chciał, żeby bursztynowe arcydzieło zostało odnalezione, jeśli to jeszcze możliwe. Jedyną osobą, której mógł zdradzić tę tajemnicę, byłaś ty. To oczywiste, twój staruszek był sprytny; powstrzymał się od ujawnienia ci wszystkich informacji, ale jego przekaz jest jasny i klarowny: jedź i znajdź to, Rachel.
Paul w duchu przyznał mu rację. Dokładnie tak kombinował Boria. Nigdy przedtem nie zastanawiał się nad tym głębiej.
Rachel uśmiechnęła się szeroko.
– Wydaje mi się, że mój tata polubiłby cię, McKoy. Kiedy wyruszamy?
– Jutro. Teraz muszę się zająć wspólnikami, żeby nam dali choć odrobinę czasu.
NEBRA, NIEMCY
14.10
Knoll siedział w malutkim hotelowym pokoju i rozmyślał o grupie zwanej Retter der Verlorenen Antiquitaten, czyli o Wybawcach Zaginionych Dzieł Sztuki. Tworzyło ją dziewięciu najbogatszych mieszkańców Europy. Rekrutowali się głównie spośród przemysłowców; było wśród nich dwóch finansistów, jeden posiadacz ziemski oraz jeden człowiek z tytułem doktora. W zasadzie nie zajmowali się niczym innym oprócz poszukiwania skradzionych skarbów we wszystkich zakątkach świata. Większość z tych ludzi znano oficjalnie jako prywatnych kolekcjonerów dzieł sztuki. Każdy z nich miał odmienne zainteresowania: dawni mistrzowie, sztuka współczesna, impresjoniści, sztuka Afryki, sztuka wiktoriańska, surrealizm, sztuka neolitu. Te różnice sprawiały, że spotkania klubu były tak fascynujące. Podział ten definiował w dużym stopniu obszar zainteresowań akwizytorów pracujących dla każdego z członków. Najczęściej nie wchodzili sobie w drogę.
Sporadycznie tylko dochodziło do rywalizacji; czasem chcieli udowodnić sobie nawzajem, który szybciej zdobędzie jakiś przedmiot. Był to wyścig po zdobycz, rywalizacja w poszukiwaniu tego, co uznano za utracone na zawsze. Najkrócej mówiąc, klub zaspokajał potrzebę konkurowania, nieobcą także bogatym ludziom, w dodatku w sposób pozbawiony jakichkolwiek hamulców.
Jemu to wydawało się w porządku. On również nie miał żadnych hamulców. To rozumiał.
Powrócił myślami do spotkania klubowiczów sprzed miesiąca.
Zjazdy te odbywały się na zmianę w rezydencjach poszczególnych członków, rozmieszczonych w tak różnych miejscach, jak na przykład Kopenhaga i Neapol. Zgodnie z tradycją na każdym spotkaniu dokonywano prezentacji ostatnich zdobyczy, przy czym przede wszystkim podziwiano osiągnięcia gospodarza i jego akwizytora. Niekiedy ci dwaj nie mieli nic do pokazania i wtedy inni członkowie na ochotnika chwalili się tym, co udało im się zdobyć. Knoll wiedział jednak, że każdy klubowicz gorąco chciał coś pokazać, gdy przychodziła jego kolej na ugoszczenie pozostałych członków stowarzyszenia. Fellner bardzo lubił się chełpić.
Читать дальше