Propozycja była kusząca. Ale tym razem sprawy zaszły za daleko; wiedział, że Danzer usiłowała tylko zyskać na czasie.
– No, Christianie. Gwarantuję, że będzie o niebo lepiej niż z tą rozpieszczoną Moniką. Nigdy przecież nie narzekałeś.
– Zanim to rozważę, muszę ci zadać kilka pytań.
– Spróbuję odpowiedzieć.
– Dlaczego ta pieczara jest dla ciebie taka ważna?
– Nie mogę o tym mówić. Lojalność, rozumiesz to najlepiej.
– Ciężarówki są puste. Nic na nich nie ma. Skąd więc to zainteresowanie?
– Ta sama odpowiedź.
– Archiwista w Sankt Petersburgu jest na waszej liście płac, mam rację?
– Oczywiście.
– Wiedziałaś, że pojechałem do Georgii?
– Sądziłam, że robię słusznie, schodząc ci z drogi. Najwidoczniej jednak nie.
– Byłaś w domu Borii?
– Naturalnie.
– Gdybym nie skręcił starcowi karku, ty byś to zrobiła, prawda?
– Znasz mnie zbyt dobrze.
Paul stał tuż za zasłoną, gdy usłyszał, jak Knoll przyznaje się do zamordowania Karola Borii. Rachel jęknęła i cofnęła się do tyłu, odpychając się od niego. Zasłona się naprężyła.
Zrozumiał, że ruch i jej głuche westchnienie były dostatecznie silne, by przyciągnąć uwagę walczącej ze sobą dwójki.
Błyskawicznie popchnął ją na podłogę, obejmując wpół, by osłabić skutki upadku własnym ramieniem.
Knoll usłyszał jęk i dostrzegł ruch zasłony. Oddał trzy strzały w kierunku aksamitnej tkaniny na wysokości klatki piersiowej człowieka.
Suzanne zauważyła ruch zasłony, ale była całkowicie pochłonięta tym, jak wydostać się z kościoła. Wykorzystała moment, kiedy Knoll strzelał trzykrotnie, by oddać jeden strzał w jego stronę. Pocisk wyrwał drzazgi z kościelnej ławki. Knoll dał nura, próbując się zasłonić, i w tej samej chwili Suzanne ruszyła pędem w stronę pogrążonego w ciemnościach ołtarza głównego i ukryła się w przejściu zwieńczonym łukowym sklepieniem.
– Ruszajmy stąd – powiedział bezgłośnie Paul. Podał Rachel dłoń, pomagając jej wstać, i ruszyli biegiem ku drzwiom. Kule podziurawiły kurtynę i wbiły się w kamień.
Miał nadzieję, że Knoll i kobieta będą zbyt zajęci sobą, żeby zawracać sobie głowę intruzami. Chyba że połączą siły, uznając ich za wspólnego wroga. Nie miał zamiaru czekać bezczynnie, by się przekonać, którą z opcji tamci dwoje wybiorą.
Dobiegli do kościelnej furty.
Czuł rwący ból w ramieniu, ale zastrzyk adrenaliny we krwi działał jak silny środek znieczulający. Gdy znaleźli się na zewnątrz świątyni, odważył się powiedzieć głośniej:
– Nie możemy biec przez dziedziniec, bo nas wystrzelają jak kaczki.
Skierował się ku schodkom prowadzącym na górę.
– Chodź – ponaglił ją.
Knoll widział, jak Danzer znika pod ciemnym sklepieniem, ale kolumny, podest i ołtarz utrudniały mu oddanie celnego strzału. Pełgające cienie również nie ułatwiały zadania.
W tym jednak momencie bardziej go interesowało, kto stał za zasłoną. Knoll szedł do kościoła tą samą drogą, ale wybrał schodki prowadzące na chór.
Ostrożnie podszedł do kotary i zerknął za nią z pistoletem gotowym do strzału.
Nie było nikogo.
Usłyszał, jak drzwi się otwierają, a następnie zamykają.
Szybko podbiegł ku zwłokom Grumera, stanął nad nim w rozkroku i wyciągnął sztylet. Wytarł ostrze z krwi i wsunął klingę do pochwy w rękawie.
Następnie minął zasłonę i ruszył na łowy.
Paul prowadził schodami na górę, kątem oka zerkając na uduchowione oblicza królów i cesarzy w ciężkich ramach. Rachel szła pospiesznie za nim.
– Ten skurwiel zamordował tatę – wydusiła z siebie.
– Wiem, Rachel. Teraz jednak my jesteśmy w poważnych tarapatach.
Zawrócił na podeście schodów, potem niemal przeskoczył ostatnie kilka stopni. Na górze był kolejny ciemny korytarz. Usłyszał, jak pod nimi otwierają się drzwi. Zastygł w bezruchu, zatrzymując Rachel i zatykając jej usta dłonią.
Z dołu dobiegł odgłos kroków. Powoli, ale zdecydowanie zmierzały w ich stronę. Gestem nakazał jej milczenie i na palcach skręcili w lewo – w jedynym kierunku, w którym mogli iść – ku zamkniętym drzwiom na końcu korytarza.
Nacisnął klamkę.
Ustąpiła.
Uchylił drzwi do środka i wsunęli się do wnętrza.
Suzanne stała w ciemnej niszy za głównym ołtarzem. Silny i słodki zapach kadzideł z dwóch metalowych czar ustawionych pod ścianą drażnił jej nozdrza. Kolorowe szaty liturgiczne wisiały w dwóch rzędach na metalowych wieszakach.
Powinna dokończyć to, co rozpoczął Knoll. Sukinsyn, tym razem on był z pewnością górą. Niepokoiło ją najbardziej, w jaki sposób ją odnalazł. Zachowała ostrożność, opuszczając hotel; oglądała się często do tylu w drodze do opactwa. Nikt jej nie śledził, była pewna. Nie. Knoll był wcześniej w kościele i czekał. Ale jakim cudem? Grumer? Możliwe. Martwiło ją, że Knoll tak dokładnie znał jej plany. Zastanawiała się też, dlaczego nie kontynuował pogoni, kiedy umknęła mu z kopalni.
Spodziewała się większego rozczarowania, gdy odjeżdżała mu sprzed nosa; wyraz jego twarzy jej nie usatysfakcjonował.
Spojrzała wzdłuż sklepienia.
Christian wciąż był w kościele; musiała go odnaleźć, by załatwić sprawę ostatecznie. Loring życzyłby sobie tego.
Żadnych niepotrzebnych świadków. Nawet jego. Wyjrzała i dostrzegła, jak Knoll znika między kotarami.
Drzwi zostały otwarte, potem zamknięte.
Usłyszała kroki na schodach prowadzących na górę.
Z sauerem w dłoni ruszyła ostrożnie w kierunku oddalającego się odgłosu.
Knoll na górze dosłyszał ciche kroki. Ktokolwiek to był, wchodził po schodach.
Podążył w tamtą stronę z pistoletem gotowym do strzału.
Paul i Rachel stanęli w przepastnym pomieszczeniu. Napis na tabliczce obwieszczał w języku niemieckim, że znaleźli się w Sali Marmurowej. Pilastry z tego surowca, rozmieszczone równomiernie wzdłuż czterech ścian, miały co najmniej dwanaście metrów wysokości; wszystkie były bogato ornamentowane pozłacanymi liśćmi. Mury utrzymane w kolorze soczystej brzoskwini i jasnej szarości. Sufit zdobiły wspaniałe freski, przedstawiające rydwany, lwy oraz wizerunek Herkulesa. Trójwymiarowe elementy architektoniczne sprawiały, że rozwieszone na wszystkich ścianach obrazy dawały wrażenie głębi, choć znajdowały się na płaszczyźnie.
Malarskie motywy zapewne zainteresowałyby Paula znacznie bardziej, gdyby nie facet z nabitym pistoletem, który najprawdopodobniej deptał im po piętach.
Szedł przodem po posadzce ułożonej w szachownicę.
Mijali mosiężne kraty w podłodze, przez które do wnętrza napływało ciepłe powietrze. Kolejne zdobione drzwi znajdowały się na przeciwległym krańcu komnaty. Z tego, co widział, nie mieli innego wyjścia.
Drzwi, przez które weszli, nagle skrzypnęły i uchyliły się do wewnątrz.
W mgnieniu oka Paul otworzył drzwi przed sobą i wyszli na okrągły taras. Za ciężką kamienną balustradą rozciągała się ciemność sięgająca aż po Stod gdzieś daleko w dole.
Aksamitny nieboskłon nad ich głowami usiany był gwiazdami. Za nimi widniała jasno oświetlona bursztynowo-biała fasada, odcinając się wyraźnie w mroku nocy. Kamienne lwy i smoki spoglądały w dół, nieprzerwanie stróżując. Na twarzach poczuli chłodny powiew. Taras zdolny pomieścić dziesięć osób miał kształt końskiej podkowy, dochodząc do kolejnych drzwi naprzeciwko.
Ruszyli z Rachel po obwodzie ku tamtym drzwiom.
Były zamknięte.
Читать дальше