– Powinniśmy utrzymywać dystans – odezwał się Paul. Ale tu jest ciemniej, korzystniej dla nas.
– Dokąd idziemy?
– Wygląda na to, że na górę, do opactwa.
Zerknął na zegarek; była dwudziesta druga dwadzieścia pięć.
Z przodu Grumer nagle skręcił w lewo za czarny żywopłot. Podbiegli truchtem i dostrzegli w ciemności, jak znikał, krocząc betonową ścieżką. Na tabliczce widniał napis OPACTWO POD WEZWANIEM MATKI BOSKIEJ BOLESNEJ. Strzałka wskazywała kierunek na wprost.
– Miałeś rację – powiedziała Rachel. – On zmierza do opactwa.
Weszli na ścieżkę, na której mogły się zmieścić najwyżej cztery osoby. W wieczornym mroku szlak wspinał się stromymi zakolami ku skalnemu urwisku. W połowie drogi minęli jakąś parę spacerowiczów. Dotarli do ostrego zakrętu.
Paul się zatrzymał. Grumer wciąż był przed nimi, forsował stok w szybkim tempie.
– Chodź do mnie – Paul przywołał Rachel, obejmując ją ramieniem i przytulając do siebie. – Jeśli się obejrzy, zobaczy parę zakochanych. Z tej odległości nas nie rozpozna.
Szli teraz wolniej.
– Nie wywiniesz się z tego tak łatwo – dodała.
– Co masz na myśli?
– To, o czym rozmawialiśmy w pokoju. Wiesz dobrze, o co chodzi.
– Nie zamierzam się z niczego wywijać.
– Potrzebowałeś więcej czasu na przemyślenie; ten spacer nadaje się do tego idealnie.
Nie protestował. Miała rację. Musiał to przemyśleć, ale przecież nie teraz. W tej chwili najważniejszym jego zmartwieniem był Grumer. Stroma ścieżka wiła się zakolami, czuł, jak drętwieją mu mięśnie ud i łydek. Sądził, że jest w niezłej kondycji, ale swoje codzienne pięć kilometrów przebiegał w Atlancie po płaskim terenie, który w niczym nie przypominał tego morderczego podejścia.
Ścieżka przed nimi się skończyła, a Grumer zniknął na samym szczycie.
Opactwo nie było już odległym gmaszyskiem. Ogromna fasada miała długość dwóch piłkarskich boisk i wyłaniała się nagle zza skalnego wyłomu; ściany pięły się w górę, wsparte na kamiennych fundamentach. Jaskrawe światło lamp sodowych rozmieszczonych w lesie u podnóża budowli oświetlało kolorowe kamienie i odbijało się w trzech kondygnacjach wysokich wielodzielnych okien.
Przed nimi pojawiło się oświetlone wejście na dziedziniec, otoczony ze wszystkich stron zabudowaniami. Po obu stronach głównej bramy stały dwie baszty Za nimi podwórzec pogrążony był w półmroku. Wyprzedzający ich o najwyżej pięćdziesiąt metrów Grumer zniknął w otwartej furcie. Jaskrawe oświetlenie zbiło nieco z tropu Paula. Gdzieś zza oślepiającego blasku jupiterów dobiegało gruchanie gołębi. Nic nie widział.
Rachel szła przodem, a on podziwiał figury apostołów Piotra i Pawła na poczerniałych kamiennych cokołach po obu stronach wejścia. Otaczali ich aniołowie i święci na przemian z rybami i syrenami. Pośrodku nad portalem znajdował się herb królewski: dwa złote klucze na niebieskim tle. Na samym szczycie ustawiono ogromny krzyż; w ostrym świetle odczytał inskrypcję: Absitgloriań nisi in cruce.
– Chwała jedynie w krzyżu – wymamrotał.
– Co?
Wskazał ku górze.
– Inskrypcja. „Chwała jedynie w krzyżu”. Z listu do Galatów, 6,14.
Minęli główną furtę. Umieszczona na słupie tabliczka obwieszczała, że znaleźli się na dziedzińcu furtiana. Na szczęście podwórze tonęło w mroku. Grumer znajdował się już na jego przeciwległym krańcu i wspinał się po szerokich schodach, zmierzając do budowli wyglądającej jak kościół.
– Nie możemy tamtędy wejść- zawyrokowała Rachel. – Ile osób może być w środku o tej porze?
– To prawda. Musimy znaleźć inną drogę.
Rozejrzał się po dziedzińcu i obejrzał badawczo budowlę.
Trzy kondygnacje okien otaczały ich ze wszystkich stron.
Budynki miały barokowe fasady, ozdobione półkolistymi łukami, misternymi stiukami oraz posągami świadczącymi o ich religijnym charakterze. W większości okien było ciemno.
W kilku za zaciągniętymi storami tańczyły cienie.
Kościół, do którego wnętrza wkroczył Grumer, znajdował się na przeciwległym krańcu ciemnego dziedzińca.
Między dwiema bliźniaczymi wieżami znajdowała się rzęsiście oświetlona graniasta kopuła.
Spostrzegł, że przybudówka ostatniego z budynków, który w rzeczywistości mógł być frontem opactwa wychodzącym na Stod i rzekę, usytuowana była na najwyższym punkcie skalnej skarpy.
Wskazał podwójne dębowe drzwi na drugim końcu dziedzińca, z tyłu za kościołem.
– Może za nimi będzie drugie wejście.
Przeszli spiesznie przez brukowany podwórzec, mijając wysepki drzew i krzewów. Wiatr ustał, ale nadal było chłodno.
Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Pchał ciężkie wrota do wewnątrz powoli, żeby nie skrzypiały Przed sobą zobaczyli coś w rodzaju alejki, na której końcu jarzyły się cztery światła. Weszli do środka. W połowie krużganku prowadziły na górę schody z drewnianą balustradą. Na ścianie wisiały portrety królów i cesarzy W korytarzu za schodami wyszli na kolejną furtę.
– Kościół musi być na tym poziomie. Te drzwi na pewno prowadzą do wnętrza – wyszeptał.
Klamka ustąpiła za pierwszym naciśnięciem. Uchylił furtę na kilka centymetrów, ciągnąc do siebie. Poczuł strumień ciepłego powietrza. Ciężka aksamitna kotara wisiała po obu stronach, zostawiając jedynie wąskie przejście. Światło przenikało przez nią i przebijało od dołu. Położył palec na ustach i razem z Rachel weszli do kościoła.
Uchylił ostrożnie kotarę i rozglądał się badawczo po wnętrzu. Ogromną nawę oświetlały pojedyncze plamy pomarańczowego światła. Monumentalna architektura, freski na suficie oraz sztukaterie tworzyły spójną kompozycję, która po prostu zapierała dech w piersiach. Dominowały czerwień o brązowawym odcieniu, kolor szary oraz złoto. Kanelowane marmurowe pilastry sięgały sklepień, każdy wsparty na pozłacanym cokole ozdobionym rzeźbami.
Pobiegł wzrokiem w prawo.
Pozłacana korona stanowiła obramowanie centralnej części ogromnego ołtarza głównego. Na wielkim medalionie widniał napis: Non coronabitur, nisi legitime certaverit. „Bez sprawiedliwej walki nie ma zwycięstwa”. Znowu Biblia, Tymoteusz, 2,5.
Po lewej stronie ołtarza dostrzegł dwie postacie. Byli to Grumer i blondynka, którą widział rano.
– Ona tu jest – rzucił Paul cicho przez ramię do Rachel. Grumer znów z nią rozmawia.
– Słyszysz coś? – wyszeptała mu do ucha.
Pokręcił przecząco głową i wskazał na lewo. Wąski korytarzyk prowadził do miejsca, gdzie stali ci dwoje; aksamitne kotary opierały się niemal na kamiennej posadzce, stanowiąc dla nich osłonę. Wąskie drewniane schodki przy końcu korytarza prowadziły najprawdopodobniej na chór. Paul doszedł do wniosku, że w korytarzyku czekali na swoją kolej akolici usługujący do mszy. Na palcach ruszyli przed siebie. Przez kolejną szczelinę ostrożnie zerknął do wnętrza, stojąc nieruchomo za kotarą z aksamitu. Grumer i kobieta stali obok ludowego ołtarza. Czytał gdzieś, że takie ołtarze wznoszono często w europejskich kościołach. Barokowy posąg średniowiecznego katolika ustawiano z dala od głównego ołtarza, umożliwiając wiernym bezpośredni kontakt z Bogiem.
Później wierni dzięki odprawianej liturgii bardziej aktywnie uczestniczyli w nabożeństwie. Dlatego ołtarze ludowe znajdowały się tylko w starych kościołach, a drewniany podest i ołtarz wstawiano zamiast ostatnich, zwykle pustych ławek.
Paul i Rachel znajdowali się teraz zaledwie o dwadzieścia metrów od Grumera i kobiety. Ich cicha rozmowa była ledwo słyszalna, głosy rozchodziły się w pustej przestrzeni.
Читать дальше