Ruchome schody jechały powoli w górę.
Do hali odlotów pozostało jeszcze około trzech kilometrów. Cztery kondygnacje ponad nim szerokie świetliki wpuszczały promienie popołudniowego słońca. Ukośna aluminiowa barierka wysokości trzech metrów oddzielała schody jadące w górę od tych, które zjeżdżały w dół. Co sześć metrów znajdowała się żardyniera ze sztucznymi roślinami z jedwabiu. Ciąg schodów zmierzających w dół, do pasażu komunikacyjnego, nie był nawet w połowie tak zatłoczony jak ten jadący do góry. Nie zauważył żadnej kamery monitorującej ani funkcjonariusza ochrony lotniska.
Odczekał z precyzją na właściwy moment, potem chwycił gumową poręcz i przeskoczył przez barierkę, obracając się wokół jednej z żardynier ze sztuczną rośliną. Wylądował na schodach sunących w dół. Zmierzał teraz w przeciwnym kierunku i gdy mijał Danzer, dotknął palcami głowy w geście pozdrowienia.
Jej twarz zastygła w grymasie wściekłości.
Musiał teraz przemieszczać się szybko. Nie upłynie wiele czasu i ona zrobi dokładnie to samo co on. Minął kilku pasażerów zjeżdżających w dół i pędem pobiegł na peron. Wyliczył czas idealnie. Na peron wjechał z hukiem pociąg zmierzający do hali odlotów międzynarodowych. Drzwi rozsunęły się, mechaniczny głos obwieścił: „Prosimy odsunąć się od drzwi i zająć miejsca w środku wagonu”. Ludzie wchodzili tłumnie. Zerknął do tyłu i zobaczył, jak Danzer przeskakuje na schody zjeżdżające w dół, choć jej ruchy nie były pełne gracji.
Potknęła się, by po chwili odzyskać równowagę. Wsiadł do pociągu. „Drzwi zamykają się” – oznajmił mechaniczny głos.
Danzer zbiegła ze schodów, próbując dogonić pociąg, ale było już za późno. Drzwi się zamknęły i pociąg z hałasem odjechał ze stacji.
Knoll wysiadł z pociągu w hali odlotów międzynarodowych. Danzer w końcu też tu trafi, ale pasażerowie odlatujący do Monachium z pewnością już wsiadali na pokład, a on znajdował się nieco ponad kilometr od hali A. Zanim ona dobiegnie pasażem komunikacyjnym lub przyjedzie następnym składem, Knoll zgubi się w tłumie i wejdzie na pokład samolotu.
Hala odlotów była ogromna, ale jednocześnie przyjazna dla pasażerów. Największy terminal lotów międzynarodowych w Ameryce. Pięć kondygnacji, dwadzieścia cztery wyjścia. Całą godzinę zajęłoby dotarcie do wszystkich, by sprawdzić odlatujących. Wszedł na ruchome schody i jechał w górę.
Poczuł ogrom tego przestronnego pomieszczenia, w którym gdzieniegdzie tylko znajdowały się wbudowane w ścianę gabloty z zabytkami sztuki meksykańskiej, egipskiej oraz fenickiej. Nic szczególnie cennego ani ekscytującego, przeciętne eksponaty; tabliczki na dole zawierały tylko napisy, z którego muzeum w Atlancie lub od którego kolekcjonera dany eksponat został wypożyczony.
Gdy dojechał na szczyt schodów, ruszył wraz z tłumem w prawą stronę. Z lewej doszedł go aromat jedzenia z barku Starbucks. Tłum zatrzymał się na moment przy sklepiku WH Smith, kupując czasopisma i dzienniki. Knoll też przystanął, by spojrzeć na monitor z listą odlotów. W ciągu następnych trzydziestu minut zaplanowany był start około dwunastu samolotów. Danzer w żaden sposób nie zdoła zgadnąć, którym z nich zamierzał lecieć i czy na pewno poleciał. W końcu równie dobrze mógł wrócić do terminalu; torba podróżna to przecież często sprytny wybieg, wiedzieli o tym doskonale oboje.
Jeszcze raz przejrzał ekran, znalazł rejs do Monachium, sprawdził numer wyjścia i pomaszerował przez halę odlotów. Kiedy dotarł na miejsce, pasażerowie już wsiadali na pokład.
– Czy są jeszcze jakieś wolne miejsca? – zapytał, gdy nadeszła jego kolej.
Pracownik linii skierował wzrok na monitor.
– Nie, proszę pana. Wszystkie miejsca są zajęte.
Nawet gdyby Danzer zdołała go namierzyć, nie było sposobu, by poleciała tym samolotem. Miał nadzieję, że wszyscy pasażerowie się stawią. Skierował się do wyjścia. W kolejce przed nim stało około trzydziestu osób. Spojrzał przed siebie na początek kolejki i dostrzegł kobietę o kasztanowych włosach do ramion, w przyciągającym spojrzenia granatowym kostiumie, na który składały się spodnie i marynarka.
Podała kartę pokładową stewardowi i ruszyła korytarzem ku odrzutowcowi.
Natychmiast rozpoznał jej twarz.
Rachel Cutler.
Doskonale.
ATLANTA, GEORGIA PIĄTEK, 16 MAJA, 9.15
Suzanne weszła do biura. Paul Cutler wstał zza ogromnego orzechowego biurka i wyszedł jej naprzeciw.
– Dziękuję, że zechciał pan poświęcić mi czas – powiedziała.
– To żaden kłopot, pani Myers.
Cutler użył nazwiska, które podała recepcjonistce.
Wiedziała, że Knoll posługiwał się własnym. Tb kolejny przykład jego arogancji. Ona zdecydowanie wolała zachować incognito. Mniejsza była szansa, że zostanie zapamiętana.
– Proszę mi mówić Jo – odparła.
Usiadła na fotelu, który jej wskazał, i przyjrzała się prawnikowi w średnim wieku. Był dość niski, szczupły, miał jasnobrązowe włosy; jeszcze nie łysiał, ale czupryna się przerzedzała. Ubrany był, jak kazał obyczaj, w białą koszulę i ciemne spodnie; nosił jedwabny krawat i szelki. Te ostatnie dodawały mu powagi. Jego uśmiech wydał się jej rozbrajający, spodobały jej się iskierki w szaroniebieskich oczach.
Sprawiał wrażenie osoby nieśmiałej i skromnej; jak szybko rozstrzygnęła, nie będzie miała z nim kłopotów.
Na szczęście ubrała się odpowiednio do odgrywanej roli.
Założyła perukę w kolorze orzechowym. Niebieskie soczewki kontaktowe podkreślały wielkość jej oczu. Okulary w złotej oprawie z przezroczystymi szkłami w kształcie ośmiokątów dopełniały całości. Spódnicę z krepy oraz dwurzędowy żakiet z wysokimi klapami kupiła wczoraj w butiku Ann Taylor;
strój był nadzwyczaj kobiecy, – po to, by odciągnąć uwagę od twarzy. Usiadła, zakładając nogę na nogę i powoli odsłaniając czarne pończochy. Usiłowała uśmiechnąć się bardziej życzliwie niż zwykle.
– Jest pani detektywem tropiącym dzieła sztuki? – zapytał Cutler. – To chyba interesujące zajęcie.
– Czasami. Ale jestem pewna, że pańska praca niesie podobne wyzwania.
Szybkim spojrzeniem ogarnęła pomieszczenie. Oprawiona w ramy kopia Winslowa wisiała nad skórzaną kanapą, akwarela pędzla Kupki zdobiła przeciwległą ścianę. Na trzeciej ścianie widniały liczne dyplomy i równie wiele certyfikatów oraz nagród Amerykańskiego Towarzystwa Prawniczego, Stowarzyszenia Prawników Spadkowych oraz Stowarzyszenia Prawników Sądowych stanu Georgia. Dwie kolorowe fotografie wyglądały na wykonane w sali obrad Parlamentu – na obydwu Cutler ściskał rękę jakiegoś mężczyzny w podeszłym wieku.
Wskazała ręką obrazy.
– Jest pan kolekcjonerem?
– Raczej nie. Posiadam niewielki zbiór. Koncentruję się raczej na aktywności w Muzeum Sztuki.
– Zapewne czerpie pan z tego wiele satysfakcji.
– Sztuka znaczy dla mnie ogromnie dużo.
– Czy dlatego właśnie zgodził się pan na rozmowę ze mną?
– Zgadza się, ale kierowała mną najzwyklejsza ciekawość.
Zdecydowała, że przejdzie od razu do rzeczy.
– Byłam całkiem niedawno w gmachu sądu hrabstwa Fulton. Sekretarka w gabinecie pańskiej byłej żony powiadomiła mnie, że sędzia Cutler wyjechała. Nie zdradziła jednak, dokąd się udała; sugerowała, bym porozmawiała z panem.
– Sami dzwoniła przed chwilą i powiedziała, że sprawa dotyczy mojego byłego teścia. Czy tak?
– Tak, istotnie. Sekretarka potwierdziła moje przypuszczenia, że jakiś mężczyzna był wczoraj w biurze, próbując się skontaktować z pańską małżonką. Wysoki blondyn, Europejczyk. Posługiwał się nazwiskiem Christian Knoll.
Читать дальше