– Mój ojciec był bardzo sprawny fizycznie. Ciągle jeszcze jeździł samochodem. Na dobrą sprawę, nie miał kłopotów ze zdrowiem; pokonywał te feralne schody od lat bez najmniejszego problemu.
– Sugeruje pani, że…
Ton jego głosu podobał się jej coraz mniej.
– Chcę wiedzieć, co pan sugeruje.
– Pani sędzio, zrozumiałem aluzję. Ale nie ma tu nic, co wskazywałoby na przestępstwo.
– On przeżył nazistowski obóz koncentracyjny, poruczniku. Jestem przekonana, że poradziłby sobie ze schodami.
Barlow zdawał się nie reagować na jej zaczepki.
– W raporcie nie stwierdzono, że z domu coś zostało skradzione. Portfel znajdował się w komodzie. Telewizor, wieża stereo, kamera wideo – wszystko było na miejscu. Frontowe oraz tylne drzwi nie były zamknięte. Nie ma najmniejszych śladów wskazujących, że ktoś dokonał włamania. Gdzież więc tu motyw zabójstwa?
– Ojciec nigdy nie zamykał drzwi.
– To niezbyt rozsądne, ale nie sądzę, by miało związek z jego śmiercią. Proszę posłuchać: zgadzam się z panią, że brak dowodów kradzieży może budzić podejrzenie o morderstwo, ale nie dysponujemy niczym, co wskazywałoby, że ktoś obcy był domu w czasie, kiedy on umierał.
Była zaskoczona.
– Pańscy ludzie przeszukali dom?
– Powiedziano mi, że się rozejrzeli. Chyba niezbyt skrupulatnie. Stwierdzili, że nie ma potrzeby. Ciekaw jestem, jaki pani zdaniem mógłby być ewentualny motyw zabójstwa? Czy pani ojciec miał wrogów?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego zapytała:
– Co stwierdził lekarz sądowy?
– Skręcenie karku. Spowodowane upadkiem. Żadnych śladów innych urazów poza siniakami na rękach i nogach, powstałych także podczas upadku. Pytam więc ponownie, pani sędzio: jakie argumenty przemawiają za tym, że śmierć ojca nie nastąpiła wskutek nieszczęśliwego wypadku?
Rozważała, czy nie powiedzieć mu o segregatorze ukrytym w lodówce, o Dani Czapajewie, Bursztynowej Komnacie oraz rodzicach Paula. Ten arogancki dupek najwidoczniej jednak chciał stąd jak najszybciej wyjść, a ona nie mogła sobie pozwolić na rozwijanie spiskowej teorii dziejów. Policjant miał rację. Nie było najmniejszego choćby dowodu, że ktoś zepchnął ojca ze schodów. Nic, co łączyłoby jego śmierć z jakąś tam „klątwą Bursztynowej Komnaty”, jak ją określono w jednym z artykułów. Cóż z tego, że ojciec interesował się tą sprawą? Kochał sztukę. Na co dzień miał z nią do czynienia. Cóż z tego, że tuż przed śmiercią czytał artykuły na ten temat w swoim gabinecie oraz że żywo interesował się działaniami człowieka, który wyruszał do Niemiec z zamiarem grzebania w starych kopalnianych wyrobiskach? Przepaść dzieli te fakty i morderstwo. Być może Paul miał rację. Postanowiła więc rozminąć się nieco z prawdą, gdy udzielała odpowiedzi gliniarzowi:
– Żadne, poruczniku. Ma pan zupełną rację. To tylko tragiczny wypadek. Dziękuję panu za fatygę.
Siedziała posępnie w swoim gabinecie i powróciła myślami do chwili, kiedy miała szesnaście lat, a ojciec po raz pierwszy opowiedział jej o obozie w Mauthausen oraz o tym, jak Rosjanie i Holendrzy harowali w kamieniołomie, jak ciągnęli bloki skalne ważące po kilka ton po długich i wąskich stopniach prowadzących do obozu, a tam inni więźniowie za pomocą dłut rozłupywali je na mniejsze kawałki.
Żydzi nie mieli nawet tyle szczęścia. Każdego dnia zrzucano ich dla zabawy z urwiska w kamieniołomie; ich krzyki odbijały się echem od kamiennych ścian, gdy lecieli w dół, a strażnicy zakładali się o to, ile razy z kolei ciała odbiją się od ziemi, zanim wreszcie znieruchomieją. W końcu obozowi esesmani musieli przerwać te niecne praktyki, gdyż obniżało to wydajność pracy.
„Nie dlatego, że zabijali ludzi – mówił jej ojciec – lecz wyłącznie z tego powodu, że obniżało to wydajność pracy”.
Tamtego dnia ojciec nie zdołał powstrzymać łez. Był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy się rozpłakał; ona zapłakała wraz z nim. Matka opowiadała o jego wojennych przeżyciach oraz o tym, czym zajmował się po wojnie; ojciec jednak chyba niechętnie wspominał tamte czasy. Widziała zawsze niewielki tatuaż na jego prawym przedramieniu, czekając, kiedy wyjawi jego pochodzenie.
„Zmuszali nas do wbiegania na płot pod wysokim napięciem. Niektórzy rzucali się z własnej woli, wyczerpani do granic wytrzymałości. Innych rozstrzeliwano, wieszano lub robiono im zastrzyk w serce. Gaz pojawił się później”.
Zapytała, ilu ludzi wymordowano w Mauthausen. Odpowiedział bez wahania, że sześćdziesiąt procent spośród blisko dwustu tysięcy nigdy nie wyszło poza druty. On znalazł się w obozie w kwietniu 1944 roku. Wkrótce potem dowieziono węgierskich Żydów, których wyrzynano po kolei, jak owce.
Pomagał wywlekać ciała z komór gazowych i przenosić do pieca. Było to codzienne, rutynowe zajęcie, niczym wyrzucanie odpadków na śmietnik; tak przynajmniej traktowali je strażnicy. Przypominała sobie, jak ojciec opowiedział jej o pewnej szczególnej nocy tuż przed końcem wojny, kiedy przez bramę dziarskim krokiem wkroczył na teren obozu sam Hermann Göring, odziany w perłowoszary mundur.
„Zło na dwóch nogach” – wyraził się o nim.
Göring rozkazał zamordować czterech Niemców; między innymi jej ojciec musiał polewać wodą nagie ciała nieszczęśników stojących na mrozie, dopóki nie zamarzli. Przez cały czas człowiek mianowany następcą Führera stał beznamiętnie, trzymając w palcach bryłkę bursztynu i usiłując wyciągnąć jakieś informacje na temat Bursztynowej Komnaty Spośród wszystkich okropieństw, które przeżył w Mauthausen, ta noc z Göringiem najsilniej utkwiła ojcu pamięci.
I wpłynęła na dalsze jego losy.
Po wojnie, podczas procesu norymberskiego, wysłano go do więzienia, w którym miał poprowadzić przesłuchanie naczelnego dowódcy Luftwaffe.
– Czy przypomniał sobie ciebie? – zapytała.
– Moja twarz w Mauthausen nic dla niego nie znaczyła.
– Ale Göring pamiętał te nocne tortury Oświadczył, że dzielna do samego końca postawa żołnierzy wzbudziła jego szczery podziw „Niemiecka rasa panów”, skomentował nawet.
Gdy usłyszała o przeżyciach ojca z Mauthausen, zaczęła jeszcze bardziej go kochać. To, co przeszedł, przekraczało w zasadzie ludzką wyobraźnię; fakt, że przeżył, wydawał się niepojęty. A to, że nie postradał po tym wszystkim zmysłów i miał zdrową psychikę, zakrawało na cud.
Rachel płakała rzewnymi łzami, siedząc w pustym gabinecie. Najdroższy jej człowiek odszedł. Jego głos umilkł na zawsze, jego miłość jest już tylko wspomnieniem. Po raz pierwszy w życiu była zupełnie sama. Niemal cała rodzina obojga jej rodziców została zgładzona w czasie wojny. Z tymi, którym udało się przeżyć gdzieś na Białorusi, nie miała kontaktu; oprócz tego byli jej obcy, łączyły ich tylko geny. Cała jej rodzina to dwójka dzieci. Przypomniała sobie zakończenie tamtej rozmowy sprzed dwudziestu czterech lat.
– Tato, czy udało ci się odnaleźć Bursztynową Komnatę?
Długo patrzył na nią przygnębionym wzrokiem. Zastanawiała się wtedy i teraz, czy było coś, czego nie chciał czy nie mógł jej powiedzieć. Coś, o czym powinna wiedzieć. Trudno rozstrzygnąć. Odparł w końcu:
– Nigdy, mój skarbie.
Ale tym samym tonem przekonywał ją, że istnieje Święty Mikołaj i Wielkanocny Królik oraz dobra wróżka zabierająca mleczny ząb i zostawiająca pieniążek. Puste słowa, po prostu wypowiedziane. Teraz, kiedy przeczytała korespondencję między ojcem a Danią Czapajewem oraz list napisany specjalnie dla niej, była całkowicie pewna, że coś się za tym kryło. Ojciec miał jakąś tajemnicę, i to najwyraźniej od dziesiątków lat.
Читать дальше