Jej członkowie zagarnęli moim zdaniem, miliony drogocennych przedmiotów.
– To nie była grabież – starzec pokręcił przecząco głową. Niemcy zniszczyli nasz kraj, domy, fabryki, miasta. Zgładzili miliony ludzi. Wtedy działania Sowietów traktowaliśmy jako wojenne reparacje.
– A teraz? – zapytał Knoll, słysząc w jego głosie niezdecydowanie.
– Przyznaję: to był szaber. Komuniści okazali się bezwzględniejsi od nazistów. Zdumiewające, jak czas wyostrza spojrzenie.
Knoll najwyraźniej poczuł się usatysfakcjonowany jego wyznaniem.
– Komisja przeistoczyła się we własną karykaturę, chyba zgodzi się pan ze mną. W efekcie pomogła Stalinowi posłać miliony ludzi do gułagów.
– Dlatego właśnie stamtąd wyjechałem.
– Czy Czapajew jeszcze żyje?
Pytanie padło znowu z zaskoczenia. Niespodziewanie.
Z pewnością zadał je, licząc na spontaniczną odpowiedź. On także się uśmiechnął. Knoll był dobry.
– Nie mam pojęcia. Nie widziałem się z Danią od wyjazdu. Po latach odnalazło mnie KGB. Wielki, śmierdzący Czeczen. Powiedziałem mu to samo.
– To bardzo ryzykowne, panie Bates. KGB nie wolno lekceważyć.
– Jak się ma tyle lat co ja, nie sztuka być odważnym. Co mógł mi zrobić? Zabić starego człowieka? Mój czas już minął, Hot Knoll.
Z premedytacją powiedział „Herr”, ale Knoll i tym razem nie zareagował. Natomiast zmienił temat.
– Rozmawiałem z wieloma dawnymi komisarzami. Z Teleginem. Zernowem. Wołoszynem. Nigdy nie udało mi się dotrzeć do Czapajewa. A o pana istnieniu nie wiedziałem aż do ostatniego poniedziałku.
– Inni o mnie nie wspominali?
– Gdyby było inaczej, dawno już bym się tu zjawił.
Wcale go to nie dziwiło. Podobnie jak jego kolegów, Borię również nauczono, jak wielką wartość ma milczenie.
– Znam historię komisji – oznajmił Knoll. -Wynająłem detektywów, którzy przemierzyli wzdłuż i wszerz Niemcy oraz środkową Europę w poszukiwaniu dzieł sztuki. Ścigali się z żołnierzami, kto pierwszy je zagrabi. Wyniki były całkiem zadowalające. Zdołałem dotrzeć do trojańskiego złota, Ołtarza Pergamońskiego, Madonny sykstyńskiej Rafaela oraz całej kolekcji wywiezionej z muzeum w Dreźnie, jak sądzę – pokiwał głową. – Odzyskaliśmy bardzo wiele eksponatów.
– Rozumiem, że tylko nieliczne spośród tych skarbów oglądają teraz bywalcy muzeów Większość jest ukryta w zamkowych komnatach albo pozamykana w sejfach, w których będzie spoczywać przez całe dziesięciolecia. Czytałem.
– Głasnost- dodał i przeszedł do sedna sprawy. – Przypuszcza pan, że wiem, gdzie została ukryta Bursztynowa Komnata?
– Nie. W przeciwnym razie już dawno by ją pan odzyskał.
– Może uznałem, że będzie lepiej, jeśli zostanie tam, gdzie jest.
Knoll zaprzeczył ruchem głowy.
– Taki jak pan miłośnik dzieł sztuki, w dodatku z pańskim wykształceniem, nie życzyłby sobie z pewnością, by arcydzieło się rozpadło wskutek działania czasu i żywiołów.
– Bursztyn jest wieczny.
– Ale artystyczna forma komnaty nie. Osiemnastowieczny mastyks nie jest równie odporny.
– Ma pan rację. Płyty odnalezione dzisiaj będą zapewne przypominać puzzle, które trzeba ułożyć.
– Mój mocodawca jest gotów sfinansować układanie tych puzzli.
– Kim jest pański mocodawca?
Jego gość wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Tego nie mogę wyjawić. Ta osoba chce zachować incognito. Jak pan dobrze wie, w świecie kolekcjonerów panują zdrada i obłuda.
– Ci ludzie szukają wielkiego skarbu. Nikt nie widział Bursztynowej Komnaty od ponad pięćdziesięciu lat.
– Ale proszę wyobrazić sobie, Herr Bates, przepraszam, panie Bates…
– Nazywam się Boria.
– W porządku, panie Boria. Proszę sobie wyobrazić komnatę odrestaurowaną, przywróconą do dawnej świetności.
– Cóż to byłby za widok! Dzisiaj dysponujemy zaledwie kilkoma kolorowymi fotografiami oraz niewielką liczbą czarno-białych, z pewnością nieoddających w pełni jej piękna.
– Oglądałem te fotografie, gdy sam prowadziłem poszukiwania. Widziałem też komnatę na własne oczy, jeszcze przed wojną. Rzeczywiście, było to coś wspaniałego. Żadne zdjęcie nawet w przybliżeniu nie oddaje jej piękna. To smutne, ale wydaje się, że utraciliśmy ją na zawsze.
– Mój mocodawca z godnym podziwu uporem nie daje temu wiary.
– Istnieją przekonujące dowody, że płyty zostały zniszczone podczas dywanowego nalotu na Królewiec w 1944 roku.
– Zdaniem niektórych, szczątki Komnaty spoczywają na dnie Bałtyku. Osobiście nadzorowałem przeszukiwania wraku statku „Wilhelm Gustloff'. Sowieci posłali na dno wraz ze statkiem dziewięć i pół tysiąca ludzi. Mówi się, że Bursztynowa Komnata znajduje się w ładowniach wraku. Przewieziona ciężarówkami z Królewca do Gdańska, przeładowana została potem na statek, który zmierzał do Hamburga.
– Sam również schodziłem do wraku „Gustloffa” – Knoll wygodniej usiadł w fotelu. – Źródła są jednak sprzeczne, mówiąc najoględniej. Jeśli mam być szczery, najbardziej wiarygodna hipoteza, na jaką udało mi się natrafić, głosiła, że naziści wysłali bursztynową boazerię wraz z amunicją z Królewca do kopalni położonej w pobliżu Getyngi. Kiedy w 1945 roku tereny te zajęli Brytyjczycy, Niemcy wysadzili kopalnię. Ale podobnie jak w przypadku wszystkich innych teorii, pełno jest tu niejasności.
– Znałem i takich, którzy gotowi są przysiąc, że znaleźli ją Amerykanie i przewieźli statkiem przez Atlantyk.
– Też o tym słyszałem. A także wersję, wedle której Sowieci odnaleźli płyty i złożyli je w miejscu nieznanym nikomu, kto obecnie dzierży u nich władzę. Zważywszy na ogrom tego, co zagrabili, wydaje mi się to całkiem możliwe.
– Ale z uwagi na wartość komnaty i pragnienie, by skarb powrócił na swoje miejsce, to chyba mało prawdopodobne.
Gość sprawiał wrażenie znającego temat dogłębnie.
O wszystkich tych teoriach Boria miał okazję czytać już wcześniej. Przyglądał się uważnie kamiennej twarzy Niemca, ale zimne oczy nie zdradzały myśli Knolla. Przypomniał sobie metodę umożliwiającą dyskretne pokonanie takiej bariery.
– Nie obawia się pan klątwy?
Knoll kolejny raz uśmiechnął się szeroko.
– Słyszałem i o tym. Ale takie teorie rajcują tylko ignorantów i ludzi żądnych sensacji.
– Proszę mi wybaczyć brak manier – odezwał się nagle starzec. – Może napije się pan czegoś?
– Prawdę mówiąc, chętnie – odparł Knoll.
– Przepraszam na moment – powiedział i wskazał kocicę zwiniętą w kłębek na otomanie. – Lucy dotrzyma panu towarzystwa.
Ruszył w stronę kuchni i raz jeszcze spojrzał na gościa, zanim pchnął wahadłowe drzwi. Napełnił dwie szklanki lodem i nalał trochę herbaty. Włożył też do lodówki filet, nadal zanurzony w marynacie. Na dobrą sprawę, stracił apetyt; myśli śmigały z zawrotną prędkością, jak za dawnych lat.
Popatrzył na segregator z artykułami, który ciągle jeszcze leżał na kuchennym blacie.
– Panie Boria? – wykrzyknął Knoll.
Usłyszał jego kroki. Może lepiej, żeby nieprzenikniony gość nie zobaczył tych artykułów. Szybko otworzył lodówkę i wsunął segregator na półkę pod zamrażarką. Zatrzasnął drzwi dokładnie w chwili, gdy Knoll pchnął wahadłowe drzwi i wszedł do kuchni.
– Tak, panie Knoll?
– Czy mogę skorzystać z toalety?
– Na końcu korytarza. Za salonem.
– Dziękuję.
Nawet przez chwilę nie wierzył, że Knoll musiał skorzystać z toalety. Z dużo większym prawdopodobieństwem chciał zmienić taśmę w dyktafonie albo zamierzał rozejrzeć się po domu. Była to sztuczka, którą Boria posługiwał się wielokrotnie w dawnych czasach. Niemiec zaczynał go drażnić. Postanowił się nieco zabawić. Z szafki pod zlewem wyciągnął środek przeczyszczający, po który sięgał co najmniej kilka razy w tygodniu; zmuszały go do tego starzejące się jelita. Ostrożnie wsypał kilka pozbawionych smaku granulek do jednej ze szklanek z herbatą i zamieszał. Teraz szubrawiec naprawdę będzie musiał biegać do toalety.
Читать дальше