– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Franz pośle Knolla do Ameryki, przynajmniej po to, by spróbował odnaleźć Borię.
– Ale ten w końcu okaże się martwy?
– Właśnie. I dosłownie. Ale tylko w razie konieczności.
– Miejmy nadzieję, że Boria nadal nie jest zbyt wylewny. Być może staruszek już nie żyje. Zbliżał się do dziewiątego krzyżyka. Jedź do Georgii, ale trzymaj się z daleka, chyba że zostaniesz zmuszona do działania.
Poczuła dreszcz ekscytacji. Cudownie będzie podjąć kolejny pojedynek z Knollem. Ich ostatnie starcie we Francji było niezwykle inspirujące, a seksu z nim nie zapomni długo.
Był godnym przeciwnikiem. Ale niebezpiecznym. Co sprawiało, że kolejna runda jeszcze bardziej ją ekscytowała.
– Zachowaj ostrożność wobec Christiana, moja droga.
Nie przywiązuj się do niego. Może będziesz zmuszona zrobić coś niezbyt miłego. Zostaw go lepiej Monice. Zasługują na siebie nawzajem.
Delikatnie cmoknęła starego człowieka w policzek.
– Nie obawiaj się, twoja Drahd nie ma zamiaru cię zawieść.
ATLANTA, GEORGIA SOBOTA, 10 MAJA, 18.50
Karol Boria usiadł na otomanie i ponownie pogrążył się w lekturze jednego z artykułów, do którego powracał, ilekroć potrzebował odtworzyć szczegóły. Opublikowano go w magazynie „International Art Review” w październiku 1972 roku. Odnalazł go w trakcie jednej z regularnych wypraw do Biblioteki Uniwersytetu Stanowego w Georgii. Oprócz niemieckich i rosyjskich, media wykazywały niewielkie zainteresowanie Bursztynową Komnatą. Od zakończenia wojny w druku ukazało się niespełna dwadzieścia tekstów w języku angielskim; w większości przytaczano w nich fakty historyczne albo snuto rozważania na temat losów zaginionego skarbu. Uwielbiał pierwsze słowa artykułu, przytoczone za Elisabeth Browning, z wciąż jeszcze widocznym podkreśleniem, które sam zrobił niebieskim atramentem, kiedy czytał artykuł po raz pierwszy: „Nieoczekiwanie, jak niekiedy się zdarza, to coś zniknęło”.
Spostrzeżenie to szczególnie pasowało do losów Bursztynowej Komnaty. Dzieło sztuki, którego nie widział nikt od 1945 roku, miało za sobą historię pełną politycznych zawirowań, zabójstw i intryg.
Pomysł jej stworzenia zrodził się w głowie Fryderyka I, króla Prus, człowieka o złożonej osobowości, który przehandlował swój cenny głos na cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego w zamian za koronę własnego dziedzicznego królestwa. W1701 roku zlecił wykonanie ścian z bursztynu, które miały ozdobić jego gabinet w pałacu w Charlottenburgu.
Fryderyk grywał codziennie w szachy bursztynowymi figurami; świeczniki i żyrandole też były wykonane z tego surowca. Popijał piwo z jantarowych kufli i palił fajki z ustnikami ze skamieniałej żywicy. Wpadł więc na pomysł, by wyłożyć ściany gabinetu bursztynem, od podłogi aż po sufit.
Powierzył nadzór na stworzeniem tego cudeńka Andreasowi Schliiterowi, swemu nadwornemu architektowi.
Pierwotnie zlecono pracę Gottfriedowi Wolfframowi, ale w 1707 roku miejsce Duńczyka zajęli Ernst Schacht oraz Gottfried Turau. W ciągu czterech lat Schacht i Turau pracowali w pocie czoła, skrupulatnie przeszukując brzegi Bałtyku w poszukiwaniu tego materiału jubilerskiego.
Obszary te od wieków dostarczały ton cennego surowca.
Fryderyk szkolił całe oddziały wojska na potrzeby poszukiwań bryłek jantaru. Każdą znalezioną bryłkę cięto na kostki grubości nie większej niż pięć milimetrów, potem szlifowano i ogrzewano, by nabrała odpowiedniego koloru. Później z tak przygotowanych kawałków układano mozaikę, tworząc z niej woluty z motywami roślinnymi oraz symbole heraldyczne.
Na każdej ze ścian znajdował się pruski herb, głowa orła w koronie z profilu, od spodu wyłożony srebrem, które dodawało bursztynowi blasku.
Ściany gabinetu były już częściowo wyłożone bursztynem, gdy w 1712 roku przybył z wizytą Piotr Wielki, car Rosji. Zachwyciła go maestria rękodzieła. Rok później Fryderyk I zszedł z tego świata, a na tron wstąpił jego syn, Fryderyk Wilhelm I. Jak to niekiedy zdarza się potomkom w linii męskiej, Fryderyk Wilhelm żywił głęboką nienawiść do wszystkiego, co kochał jego rodzic. Nie mając najmniejszej ochoty wydawać choćby jednego talara więcej z królewskiej szkatuły na ojcowskie fanaberie, polecił zdemontować bursztynową boazerię i schować ją w podziemiach pałacu.
W1716 roku Fryderyk Wilhelm sprzymierzył się na mocy traktatu z Piotrem Wielkim przeciwko Szwecji. Pragnąc upamiętnić zawarcie sojuszu, pruski monarcha uroczyście podarował bursztynowe mozaiki carowi Rosji i w styczniu następnego roku rozkazał przewieźć je do Sankt Petersburga. Piotr Wielki, zajęty wówczas bardziej budowaniem silnej wojennej floty niż gromadzeniem dzieł sztuki, również schował je w podziemiach. Wszelako, powodowany wdzięcznością, odwzajemnił się, przekazując królowi Prus regiment złożony z 248 żołnierzy oraz puchar, będący także dziełem sztuki rękodzielniczej. W skład regimentu wchodziło pięćdziesięciu pięciu jego najwyższych osobistych gwardzistów, co było ukłonem wobec pruskiego monarchy, który miał szczególną słabość do wojaków o wybujałym wzroście.
Upłynęło trzydzieści lat, zanim caryca Elżbieta Piotrowna, córka Piotra Wielkiego, zleciła Rastrellemu, nadwornemu architektowi, zamontowanie płyt w jednej z komnat Pałacu Zimowego w Sankt Petersburgu. W 1755 roku rozkazała przeniesienie bursztynowych płyt do rezydencji w Carskim Siole, odległej o jakieś pięćdziesiąt kilometrów na południe od Piotrowego grodu. Ozdobiono nimi jedną z komnat gmachu nazwanego później Pałacem Jekaterynowskim.
Tam właśnie Bursztynowa Komnata rozbłysła pełnym blaskiem.
Przez kolejne dwadzieścia lat do pierwotnych trzydziestu sześciu metrów kwadratowych dobudowano ponad czterdzieści osiem metrów kwadratowych bursztynowych płyt, ozdobionych herbem Romanowów i misternymi dekoracjami.
Wykonanie dodatkowych paneli z jantaru było konieczne, bowiem dziewięciometrowe ściany Pałacu Jekaterynowskiego znacznie przewyższały te w gabinecie pruskiego króla, do którego pierwotnie były przeznaczone. Pruski król także dołożył się do tego dzieła, przesyłając jeszcze jedną płytę, ozdobioną tym razem płaskorzeźbą przedstawiającą dwugłowego orła, herb rosyjskich carów. W sumie powierzchnia bursztynowej boazerii wynosiła osiemdziesiąt osiem metrów kwadratowych. Ściany komnaty zdobiły fantazyjne figurki, wzory roślinne, tulipany, róże, monogramy oraz ornamenty w stylu rocaille, wszystko w skrzących się światłem odcieniach brązów, czerwieni, żółci oraz pomarańczy. Rastrelli umieścił każdą z płyt w drewnianym kartuszu w stylu Ludwika XV, oddzielając je w pionie parami wąskich lustrzanych pilastrów, ozdobionymi dodatkowo kandelabrami z brązu. Wszystko było pozłacane, by komponowało się z bursztynem.
W środkowych częściach czterech płyt ułożono niespotykanie piękne mozaiki w stylu florenckim, w których za surowiec posłużyły szlifowane bryłki jaspisu i agatu otoczone ramkami z pozłacanego brązu. Malowidła na sklepieniu oraz misternie wykonany parkiet, intarsjowany drewnem dębowym, klonowym, sandałowym, palisandrowym, orzechowym oraz mahoniowym, były dziełem sztuki niewiele ustępującym jantarowym ścianom.
Pięciu mistrzów jubilerskich z Królewca pracowało do roku 1770 i wreszcie obwieszczono światu ukończenie komnaty. Caryca Katarzyna II, która zasiadła na tronie w 1762 roku po Elżbiecie Piotrownie, była zachwycona efektem; w tej komnacie przyjmowała ambasadorów obcych państw, pragnąc wywrzeć na nich wrażenie. Komnata służyła również jako gabinet reprezentacyjny zarówno jej, jak i późniejszym carom; gromadzono w nim królewskie skarby. Do 1765 roku znalazło się w niej siedemdziesiąt arcydzieł z żywicy zamienionej w klejnot – komody, świeczniki, tabakiery, talerzyki, noże, widelce, krucyfiksy oraz tabernakulum dodatkowo zdobiły salę. W1780 roku w komnacie umieszczono narożny stolik z blatem inkrustowanym bursztynem. Ostatni przedmiot wstawiono tam w 1913 roku; była to bursztynowa korona na aksamitnej poduszce, nabytek Mikołaja II.
Читать дальше