Kierownik bardzo chętnie spełnił jego prośbę.
Phate, siedząc w swojej pracowni-jadalni, przyglądał się szalonej pracy programu Jamiego Turnera w superkomputerach Centrum Badawczego Obrony, dokąd właśnie go wysłał z zadaniem złamania hasła.
Sysadmini centrum nie mieli pojęcia, że przejął root w potężnych komputerach, które poświęcały swój czas, wart już dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, tylko i wyłącznie po to, żeby uczniak szkoły średniej mógł otworzyć jedną bramę.
Phate zbadał postęp pracy superkomputera w college’u, z którego korzystał Jamie, i od razu stwierdził, że nie uda mu się podać kodu na czas, żeby chłopak mógł się wymknąć ze szkoły o wpół do siódmej i spotkać z bratem.
Co oznaczało, że Jamie zostanie bezpiecznie za murami Świętego Franciszka, a Phate przegra tę rundę. Wariant nie do przyjęcia.
Wiedział jednak, że równoległe komputery Centrum Badawczego Obrony z łatwością złamią kod przed wyznaczoną porą.
Gdyby Jamie Turner dostał się dziś wieczorem na koncert – na co się na razie nie zanosiło – musiałby podziękować Phate’owi.
Phate dostał się do sieci rady planowania przestrzennego San José, gdzie znalazł wniosek od dyrektora szkoły im. Św. Franciszka, który chciał wybudować mur z bramą i potrzebował zgody rady. Phate ściągnął dokumenty, a potem wydrukował plany szkoły i otaczających ją terenów.
Kiedy oglądał plany, komputer wydał krótki dźwięk, a na ekranie rozbłysnął symbol skrzynki – znak, że dostał e-mail od Shawna.
Ogarnęło go radosne podekscytowanie, jak zawsze gdy dostawał wiadomość od Shawna. Miał wrażenie, że ta reakcja stanowi ważny klucz do zrozumienia rozwoju osobowości Phate’a – nie, lepiej Jona Hollowaya. Wychował się w domu, gdzie było bardzo mało miłości, za to mnóstwo pieniędzy, i wiedział, że wyrósł na chłodnego, nieczułego człowieka. Czuł obojętność wobec wszystkich – rodziny, współpracowników, kolegów ze szkoły i niewielu ludzi, z którymi próbował utrzymywać stosunki. A jednak głębia uczuć, które Phate żywił do Shawna, dowodziła, że nie jest emocjonalnie pusty, że drzemią w nim prawdziwe pokłady miłości.
Chcąc jak najszybciej przeczytać wiadomość, wylogował się z sieci rady i otworzył e-mail.
Kiedy jednak czytał suche słowa, uśmiech spełzł z jego twarzy; zaczął szybciej oddychać, czując, jak wzmaga się tętno.
– Chryste – wykrztusił.
Treść wiadomości sprowadzała się do tego, że policja jest na tropie, i to o wiele bliżej rozwiązania, niż przypuszczał. Wiedzieli już nawet o zabójstwach w Portland i Wirginii.
Potem spojrzał na drugi akapit i doczytał tylko do miejsca, w którym była mowa o Parku Millikena.
Nie, nie…
Wpadł w prawdziwe kłopoty.
Phate wstał zza biurka i zbiegł do piwnicy. Przelotnie spojrzał na jeszcze jedną plamę zaschniętej krwi na podłodze – krwi Lary Gibson – a potem otworzył niską szafkę i wyciągnął z niej ciemny, zaplamiony nóż. Podszedł do szafy ściennej, otworzył ją i zapalił światło.
Dziesięć minut później mknął jaguarem w stronę autostrady.
Na początku Bóg stworzył sieć Agencji Zaawansowanych Projektów Badawczych zwaną ARPANET, która rozkwitła, rodząc Milnet, z ARPANET-u i Milnetu zrodził się Internet, a Internet, oraz jego potomek Usenet i światowa pajęczyna WWW stały się trójcą, która odmieniła życie Jego ludzi na wieki wieków.
Andy Anderson – który w taki właśnie sposób opisywał Sieć na zajęciach z historii komputerów – jadąc przez Pało Alto i widząc przed sobą Uniwersytet Stanforda, uznał, że to jednak trochę zbyt lekka i prosta wersja wydarzeń. Bo to właśnie w położonym niedaleko Instytucie Badań Stanforda w 1969 roku Departament Obrony stworzył pierwowzór Internetu, łącząc instytut z Uniwersytetem Kaliforni w Los Angeles, Uniwersytetem Kalifornii w Santa Barbara i Uniwersytetem Utah.
Szacunek, jaki Andy Anderson żywił do tego miejsca, szybko się jednak ulotnił, gdy przez siąpiący deszcz dostrzegł opuszczone wzgórze zwane Kopcem Hakerów w Parku Johna Millikena. Zwykle roiło się tam od młodych ludzi wymieniających programy i opowiadających sobie nawzajem o własnych wyczynach w cyfrowym świecie. Ale dziś kwietniowa mżawka wszystkich stąd wygoniła.
Zaparkował, naciągnął wymięty, szary kapelusz, który dostał na urodziny od swojej sześcioletniej córeczki, wysiadł z samochodu i ruszył przez trawę, stawiając długie kroki, a po każdym z jego butów spływały strużki deszczu. Był niezadowolony z braku świadków, którzy mogliby naprowadzić go na trop prowadzący do Petera Fowlera, handlarza bronią. Ale pośrodku parku znajdował się osłonięty mostek; czasem, kiedy padało albo było zimno, dzieciaki zbierały się właśnie tam.
Jednak podchodząc bliżej, Anderson dostrzegł, że mostek też jest pusty.
Przystanął i rozejrzał się wokół. Jedyni ludzie, jakich widział, na pewno nie byli hakerami: starsza kobieta spacerująca z psem i biznesmen rozmawiający przez komórkę pod zadaszeniem jednego z budynków uniwersyteckich.
Anderson przypomniał sobie kafejkę w centrum Pało Alto, niedaleko Hotelu Kalifornia, gdzie schodzili się cybermaniacy, żeby popijać mocną kawę i raczyć się opowieściami o nieprawdopodobnych hakerskich dokonaniach. Postanowił tam zajrzeć i sprawdzić, czy ktoś słyszał o Peterze Fowlerze czy kimś innym sprzedającym w okolicy noże. Jeśli nic nie wskóra, wejdzie do budynku wydziału informatyki i popyta profesorów i starszych studentów, czy nie widzieli kogoś, kto…
Nagle detektyw zauważył niedaleko jakiś ruch.
Pięćdziesiąt stóp od niego, przedzierając się przez krzaki, zmierzał ukradkiem w stronę mostka młody człowiek. Rozglądał się z niepokojem, najwidoczniej zdjęty lękiem.
Anderson ukrył się za gęstym jałowcem. Serce waliło mu jak młot – wiedział bowiem, że ten człowiek to zabójca Lary Gibson. Miał dwadzieścia kilka lat i był ubrany w kurtkę dżinsową, z której musiały pochodzić niebieskie włókna znalezione na ciele kobiety. Miał jasne włosy i gładko ogolone policzki; zarost, jaki nosił wtedy w barze, musiał być sztuczny, przyklejony klejem używanym do charakteryzacji teatralnej.
Socjotechnika…
Kurtka mężczyzny odchyliła się na moment i Anderson zobaczył wystającą zza pasa rękojeść noża Ka-bar. Zabójca szybko okrył się szczelniej kurtką i wkrótce znalazł się na mostku, gdzie skrył się w cieniu zadaszenia i wyjrzał na zewnątrz.Wciąż pozostając poza zasięgiem jego wzroku, Anderson zadzwonił do policyjnej centrali operacji terenowych. Chwilę później usłyszał dyżurnego, który zapytał go o numer odznaki.
– Cztery trzy osiem dziewięć dwa – szepnął w odpowiedzi Anderson. – Proszę o natychmiastowe wsparcie. Widzę podejrzanego o zabójstwo. Jestem w Parku Johna Millikena w Pało Al to, narożnik południowo-wschodni.
– Zrozumiałem, cztery trzy osiem – odrzekł. – Podejrzany jest uzbrojony?
– Widzę nóż. Nie wiem, czy ma broń palną.
– Jest w pojeździe?
– Nie – powiedział Anderson. – W tej chwili porusza się pieszo.
Dyżurny poprosił go, żeby zaczekał. Anderson patrzył na zabójcę nieruchomo spod zmrużonych powiek, jakby go chciał przygwoździć wzrokiem. Szepnął do centrali:
– Kiedy mogę się spodziewać wsparcia?
– Zaraz, cztery trzy osiem… dobrze, informuję cię, będą za dwanaście minut.
– Nie możecie tu nikogo wcześniej przysłać?
– Nie, cztery trzy osiem. Możesz zostać w pobliżu podejrzanego?
– Spróbuję.
Читать дальше