Reggie Morgan znał tylko stare hasło – nie to o tramwaju na Alexanderplatz – kiedy więc spotkał się z Schumannem w alei, obaj doszli do wniosku, że mają do czynienia z wrogiem. Taggert zabił Morgana w ostatniej chwili i zdołał przekonać Schumanna, że to on jest prawdziwym agentem – dzięki właściwemu hasłu, fałszywemu paszportowi i dokładnemu opisowi senatora. Postarał się także o to, by pierwszy przeszukać kieszenie trupa. Udał, że znalazł dowód na przynależność Morgana do SA, choć dokument, który, pokazał Schumannowi, był w istocie kartą potwierdzającą wpłatę darowizny na fundusz pomocy dla weteranów wojennych. Podobne karty nosiła połowa mieszkańców Berlina, ponieważ brunatne koszule z niezwykłą zręcznością zabiegały o „datki”.
Sam Schumann także okazał się trudną przeszkodą. Och, facet był niezwykle sprytny i w ogóle nie przypominał zwykłego bandyty, jakiego spodziewał się ujrzeć Taggert. Był podejrzliwy i nie zdradzał swoich myśli. Taggert musiał bardzo uważać na to, co mówi i robi, stale powtarzając sobie w duchu, że jest Reginaldem Morganem, upartym i nijakim urzędnikiem. Na przykład kiedy Schumann uparł się, aby sprawdzili, czy na zwłokach są jakieś tatuaże, Taggert był przerażony. Bał się, że mogą znaleźć wytatuowany napis „Marynarka USA” albo nazwę statku, na którym Morgan służył podczas wojny. Ale los się do niego uśmiechnął: nieboszczyk nie miał na skórze żadnych znaków.
Taggert wraz z oddziałem ludzi w czarnych mundurach dotarł do magazynu. Zobaczył koniec lufy mauzera: Paul Schumann nadal czekał na swój cel. Na znak dowódcy esesmani bezszelestnie zajęli stanowiska. Doskonałe umiejętności taktyczne Niemców jak zwykle wzbudziły podziw Taggerta.
Byli coraz bliżej.
Schumann był zajęty obserwacją balkonu za lożą prasową. Zastanawiał się pewnie, co się stało. Dlaczego Ernst zwleka? Czyżby telefon Webbera nie poskutkował?
Kiedy oddział SS okrążał magazyn, odcinając Schumannowi drogę ucieczki, Taggert powtórzył sobie w myśli, że kiedy to się skończy, będzie musiał wrócić do Berlina, odnaleźć Ottona Webbera i go zabić. I Kathe Richter.
Żołnierze zajęli pozycje wokół magazynu, a Taggert szepnął:
– Porozmawiam z nim po rosyjsku i nakłonię go, żeby się poddał.
Dowódca skinął głową. Amerykanin wyciągnął z kieszeni pistolet. Oczywiście nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, ponieważ unieszkodliwił mauzera. Mimo to poruszał się wolno i niepewnie, udając ostrożność.
Niemcy przyglądali się, pełni uznania dla jego odwagi.
Taggert uniósł pistolet i podszedł do drzwi. Lufa karabinu poruszała się tam i z powrotem, wyraźnie świadcząc o frustracji Schumanna z powodu przedłużającego się oczekiwania.
Błyskawicznym ruchem Taggert szarpnął skrzydło drzwi i uniósł pistolet, kładąc palec na spuście.
Wszedł do środka.
I stanął jak wryty. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz.
Mauzer nadal był skierowany w stronę stadionu, poruszając się wolno w przód i w tył. Broń nie spoczywała jednak w rękach niedoszłego zamachowca, ale wisiała na szpagacie zdartym z kartonów i przywiązanym do belki u dachu.
Paul Schumann zniknął.
Biegł.
Nie była to bynajmniej jego ulubiona forma gimnastyki, choć Paul często robił parę okrążeń sali albo biegał w miejscu, aby utrzymać nogi w formie i oczyścić organizm z tytoniu, piwa i whisky. Ale teraz pędził jak Jesse Owens.
Biegł ile tchu w piersiach, uciekając przed zagrożeniem.
W przeciwieństwie do biednego Maksa zastrzelonego na ulicy, gdy usiłował się wymknąć patrolowi SS, Paul nie zwracał na siebie szczególnej uwagi; był ubrany w strój gimnastyczny i sportowe buty, które ukradł z szatni pływalni znajdującej się w budynku stadionu olimpijskiego, i wyglądał jak jeden z tysięcy sportowców trenujących w Charlottenburgu i okolicach przed igrzyskami. Był już pięć kilometrów na wschód od stadionu i zmierzał w stronę Berlina, wytężając wszystkie siły i oddalając się od zdrady, której sensu jeszcze nie rozumiał.
Dziwił się, że Reggie Morgan – jeśli to w ogóle był Morgan – po ułożeniu tak misternego planu, by zwabić go w pułapkę, popełnił banalny błąd. Niektórzy żołnierze mafii zapewne nie sprawdzali sprzętu przed każdą robotą. Ale to byli szaleńcy. Kiedy staje się naprzeciw bezwzględnych i uzbrojonych ludzi, należy się zawsze upewnić, czy broń sprawuje się nienagannie i czy wszystko gra.
W dusznym magazynie Paul zamontował celownik optyczny, sprawdzając, czy jest ustawiony tak samo jak na strzelnicy w lombardzie. Na koniec wyciągnął z mauzera zamek i spojrzał w lufę. Nie było prześwitu. Najpierw przyszło mu na myśl, że to jakieś zanieczyszczenie albo odrobina kreozotu z drewnianego futerału. Ale znalazł kawałek drutu i pogrzebał w środku. Uważnie obejrzał to, co udało mu się wydrapać. Ktoś nalał do lufy płynny ołów. Gdyby Paul strzelił, broń eksplodowałaby mu w rękach albo zamek rozorałby mu policzek.
Karabin był przez noc u Morgana i Paul nie miał wątpliwości, że to ta sama broń; kiedy ją wypróbowywał, zwrócił uwagę na charakterystyczny wzór drewna. Czyli Morgan lub ten, który udawał Morgana, celowo uszkodził mauzera.
Szybko zerwał szpagat z kartonowych pudeł i zawiesił karabin u sufitu, by z zewnątrz było widać koniec lufy, a następnie wymknął się z magazynu, dołączając do grupy żołnierzy maszerujących na północ. Skręcił przy kompleksie pływackim, znalazł w szatni dres i buty, wyrzucił mundur SS, a rosyjski paszport podarł i spuścił w toalecie.
A teraz był już pół godziny drogi od stadionu i biegł, biegł…
Pocąc się pod grubym dresem, Paul skręcił z szosy do małego miasteczka. Znalazł fontannę zrobioną z końskiego żłobu dla koni i nachylił się nad kranem, wypijając kwartę rdzawej wody. Potem przemył twarz.
Jak daleko było do miasta? Przypuszczał, że około siedmiu kilometrów. Zobaczył dwóch ludzi w zielonych mundurach i wysokich zielono-czarnych czapkach, którzy zatrzymali wysokiego mężczyznę, żądając okazania dokumentów.
Odwrócił się do nich plecami i jak gdyby nigdy nic skręcił w boczną uliczkę, uznając, że ryzykowne byłoby kontynuowanie podróży do Berlina pieszo. Zauważył parking przy stacji kolejowej. W rzędzie aut znalazł otwarte DKW i upewniwszy się, że nikt go nie widzi, za pomocą ułamanej gałęzi i kamienia wepchnął stacyjkę w deskę rozdzielczą. Namacał przewody, zębami ściągnął z miedzianych drucików izolację z tkaniny i skręcił ich końcówki. Wcisnął guzik startera. Silnik zgrzytnął, ale nie zaskoczył. Paul zorientował się, że zapomniał włączyć ssanie. Ustawił gałkę i spróbował jeszcze raz. Silnik ożył, strzelając z hukiem i dopiero gdy Paul wyregulował ssanie, zaczął równo pracować. Chwilę zajęło mu poznanie układu biegów, a potem ostrożnie ruszył wąskimi uliczkami miasteczka, kierując się na wschód i zastanawiając się, kto go oszukał.
I dlaczego? Chodziło o pieniądze? O politykę? Z innego powodu?
Nie przychodziła mu na myśl odpowiedź na żadne z tych pytań. Całą uwagę skupiał tylko na ucieczce.Wcisnął do oporu pedał gazu i wyjechał na szeroką, równiutką szosę, mijając tablicę informującą go, że od centrum Berlina dzieli go odległość sześciu kilometrów.
Był to skromny budynek w bok od Bremer Strasse w północno-zachodniej części miasta. Reginald Morgan mieszkał w typowym dla dzielnicy ponurym domu – kamienicy z czterema mieszkaniami pochodzącej z czasów II Rzeszy, choć jej widok w najmniejszym stopniu nie przywodził na myśl pruskiej chwały.
Читать дальше