Schumann złapał go za klapy i cisnął nim przez cały pokój. Taggert wylądował z trzaskiem na stole i osunął się na podłogę bezwładny jak lalka z matowej porcelany, która upadła obok niego i leżała, wpatrując się w sufit upiornymi fioletowymi oczami.
– Jesteś oszustem, zgadza się? Nie jesteś Reggiem Morganem.
Paul nie miał ochoty tłumaczyć, że zrobił to, co każdy szanujący się żołnierz mafii powinien uczynić – zapamiętał wygląd pokoju, gdy go opuszczał, a po powrocie zwrócił uwagę na zmiany, jakie w nim zaszły. Zauważył, że drzwi szafy, które zostawił zamknięte, są uchylone. Wiedząc, że Taggert będzie go musiał odnaleźć i zabić, domyślił się, że tam się właśnie ukrył.
– Ja…
– Kim jesteś? – warknął Paul.
Gdy intruz nie odpowiadał, Paul ujął go jedną ręką za kołnierz, a drugą opróżnił mu kieszenie marynarki; znalazł portfel, kilka amerykańskich paszportów, legitymację dyplomatyczną Stanów Zjednoczonych wystawioną na nazwisko Roberta Taggerta i kartę SA, którą pokazał Paulowi w alei, gdy spotkali się po raz pierwszy.
– Nie ruszaj się – mruknął Paul i obejrzał znalezisko. Portfel należał do Reginalda Morgana; zawierał dowód, parę wizytówek z jego nazwiskiem i adresem berlińskim na Bremer Strasse oraz adresem w Waszyngtonie. A także kilka zdjęć, na których był mężczyzna zabity w Dresden Allee. Na jednej fotografii zrobionej na jakiejś uroczystości stał między dwojgiem starszych ludzi, którzy uśmiechali się do obiektywu.
Jeden z paszportów, dość sfatygowany i pełen pieczęci straży granicznej, był wystawiony na nazwisko Morgana. Ze zdjęcia spoglądał mężczyzna z alei.
W innym paszporcie – tym, który Paul wczoraj oglądał – również figurowało nazwisko Reginalda Morgana, ale zdjęcie przedstawiało człowieka, który stał teraz przed nim. Paul obejrzał paszport pod światło. Dokument wyglądał na fałszywkę. W drugim paszporcie, prawdopodobnie autentycznym, w którym było mnóstwo pieczęci i wiz, widniało nazwisko Taggert, podobnie jak w papierach dyplomatycznych. Był jeszcze jeden paszport amerykański wystawiony na Roberta Gardnera i jeden niemiecki na Arthura Schmidta, obydwa ze zdjęciem człowieka, który zaczaił się w pokoju.
Czyli facet leżący na podłodze zabił jego łącznika w Berlinie i przejął jego tożsamość.
– Dobra, co tu jest grane?
– Spokojnie. Tylko nie rób głupstw. – Mężczyzna przestał udawać sztywnego Reggiego Morgana i przypominał teraz jednego z cwaniaczków Lucky Luciana ubierających się w garnitury ze sztucznego jedwabiu.
Paul pokazał paszport, który uznał za autentyczny.
– To ty, Taggert, tak?
Mężczyzna rozcierał poczerwieniałą skórę na szyi i szczęce.
– Zgadłeś.
– Jak to wyglądało? – Spojrzał na niego, marszcząc brwi. – Przechwyciłeś hasło o tramwaju, tak? Dlatego wczoraj w alei Morgan nie zareagował od razu. Myślał, że to ja jestem oszustem, bo sypnąłem się w haśle o tramwaju, a ja pomyślałem to samo o nim. Potem zamieniłeś dokumenty, kiedy przeszukiwałeś mu kieszenie. – Paul rzucił okiem na kartę z nadrukiem SA. – „Pomoc dla weteranów”. Co za kit – warknął zły na siebie, że nie przyjrzał się karcie dokładniej, gdy Taggert mu ją pokazał. – Kim ty, u diabła, jesteś?
– Biznesmenem. Świadczę ludziom różne usługi.
– I wybrali cię, bo byłeś trochę podobny do prawdziwego Reggiego Morgana? Obruszył się.
– Wybrali mnie, bo jestem dobry.
– A Max?
– Był czysty. Morgan zapłacił mu sto marek za informacje o Ernście. Ja dałem mu dwieście, żeby udawał, że jestem Morganem.
Paul skinął głową.
– Dlatego facet był taki nerwowy. Nie bał się SS, bał się mnie. Historia własnego oszustwa zdawała się nudzić Taggerta.
– Przyjacielu, musimy ubić pewien interes – przerwał mu zniecierpliwiony. – Posłuchaj…
– Po co był ten numer?
– Nie mamy czasu na pogawędki, nie sądzisz? Szuka cię połowa gestapo.
– Nie, Taggert. Jeżeli wszystko dobrze zrozumiałem, dzięki tobie zresztą, szukają jakiegoś Rosjanina. Nawet nie wiedzą, jak wyglądam. Nie sprowadziłbyś ich tutaj – przynajmniej dopóki byś mnie nie zabił. Tak więc mamy mnóstwo czasu. Gadaj.- Stary, w grę wchodzą o wiele poważniejsze rzeczy niz sprawa między nami. – Taggert kolistym ruchem poruszył szczęką. – Jasny gwint, obluzowałeś mi zęby.
– Mów.
– Nie ma…
Paul podszedł bliżej, zaciskając dłoń w pięść.
– Dobra, dobra, spokojnie, bokserze. Chcesz znać prawdę? No to słuchaj: u nas w kraju jest wielu ludzi, którzy nie chcą następnej bijatyki w Europie.
– Po to przecież przyjechałem, na litość boską. Żeby powstrzymać zbrojenia.
– Prawdę mówiąc, nic nas nie obchodzą zbrojenia Szwabów. Zależy nam tylko na tym, żeby Hitler był zadowolony. Kapujesz? Chcemy mu pokazać, że Stany są po jego stronie.
Wreszcie Paul zrozumiał.
– Czyli miałem być złożonym w ofierze barankiem. Zrobiłeś ze mnie rosyjskiego mordercę, żeby potem mnie sypnąć i przekonać Hitlera, że Stany to jego dobry kumpel, tak?
Taggert skinął głową.
– Mniej więcej.
– Do cholery, czy ty jesteś ślepy? Nie widzisz, co on tu wyrabia? Jak można być po jego stronie?
– Chryste, Schumann, o co ci chodzi? Być może Hitler zajmie część Polski, Austrii, Sudety. – Zaśmiał się. – Do diabła, może nawet zdobyć Francję. Ale to nie nasz problem.
– On morduje ludzi. Nikt tego nie widzi?
– Tylko paru Żydów…
– Co? Słyszysz, co mówisz? Taggert uniósł ręce.
– Nie to miałem na myśli. Sytuacja jest tymczasowa. Naziści bawią się krajem jak dzieci nową zabawką. Zanim minie rok, zmęczą ich te aryjskie bzdury. Hitler tylko dużo gada. Uspokoi się i w końcu zda sobie sprawę, że potrzebuje Żydów.
– Nie – rzekł stanowczo Paul. – Tu się mylisz. Hitler jest stuknięty. Tysiąc razy gorszy od Bugsy Siegela.
– W porządku, nie ty i nie ja będziemy o tym decydować. Przyznaję, że nas przyłapałeś. Próbowaliśmy wykręcić numer, zorientowałeś się, gratulacje. Ale jestem ci potrzebny, stary. Bez mojej pomocy nie wydostaniesz się z kraju. Moja propozycja brzmi tak: znajdziemy jakiegoś frajera o rosyjskim wyglądzie, zabijemy go i podamy na tacy gestapo. Nikt z nich cię nie widział. Pozwolę ci nawet wystąpić w roli bohatera. Poznasz Hitlera i Góringa. Dostaniesz jakiś cholerny medal. Potem zabierzesz kobitkę i wrócisz do domu. Dołożę coś ekstra: podrzucę twojemu przyjacielowi Webberowi jakiś interes. Czarnorynkowe dolary. Będzie zachwycony. Co ty na to? Mogę to załatwić. Wszyscy skorzystają. Albo… zginiesz.
– Jedno pytanie – powiedział Paul. – To „Byk” Gordon? On za tym stał?
– On? Nie. On w tym nie brał udziału.To… inne kręgi.
– Kto to, do diabła, są „inne kręgi”? Mów.
– Przykro mi. Nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem, gdybym nie umiał trzymać języka za zębami. Rozumiesz, tak to już jest w tej branży.
– Nie jesteś lepszy od nazistów.
– Tak? – mruknął Taggert. – A kim ty jesteś, gangsterze? – Wstał, otrzepując marynarkę. – Co powiesz na moją propozycję? Chodźmy znaleźć jakiegoś słowiańskiego włóczęgę, poderżnijmy mu gardło i Szwaby będą miały swojego bolszewika.
Wszyscy skorzystają…
Nie zmieniając pozycji ciała, nie mrużąc oczu, bez żadnego sygnału ostrzegawczego, Paul ugodził go pięścią prosto w pierś. Taggert stracił oddech i oczy wyszły mu na wierzch. Nawet nie spojrzał, gdy lewa dłoń Paula świsnęła w powietrzu, miażdżąc mu gardło. Taggert, charcząc przez szeroko otwarte usta, padł na podłogę, wctrząsany drgawkami. Skonał w ciągu trzydziestu sekund, choć nie wiadomo, czy przyczyną śmierci było pęknięcie serca, czy złamany kark.
Читать дальше