– Po pewnym czasie wasza opinia na temat wojny i pokoju może się stać bardziej realistyczna – powiedział Ernst. – Moim zdaniem nie ma lepszej próby dla mężczyzny niż wojsko.
Niemożliwe, pomyślał Kurt. Ale nic nie powiedział.- Jeśli jednak światopogląd nie pozwala wam służyć w armii – ciągnął Ernst – macie wybór. – Znów pokazał dokument z wyrokiem.
Kurt zerknął na brata.
– Czy możemy się zastanowić?
– Oczywiście – odparł Ernst. – Ale macie tylko kilka godzin. Dziś po południu zostaje wcielona grupa, która już jutro zaczyna podstawowe szkolenie. – Spojrzał na zegarek. – Idę teraz na spotkanie. Wrócę około drugiej lub trzeciej, żeby poznać waszą decyzję.
Kurt wyciągnął dokument w stronę Ernsta, pułkownik pokręcił jednak głową.
– Zostawiam wam to. Wyrok może wam pomóc w wyborze.
Dwadzieścia minut drogi od centrum Berlina, tuż za Charlottenburgiem, przy Adolf Hitler Platz biała furgonetka skręciła na północ. Za kierownicą siedział Reggie Morgan, a obok niego Paul Schumann. Obaj spoglądali w lewo na stadion. Wznosiły się przed nim dwie masywne kanciaste kolumny, między którymi rozpięto pięć olimpijskich kół.
Kiedy skręcali w lewo w Olympische Strasse, Paul znów zwrócił uwagę na ogromne rozmiary kompleksu sportowego. Według tablic informacyjnych, poza samym stadionem znajdowała się tu pływalnia, boisko, lodowisko, amfiteatr oraz wiele budynków gospodarczych i parkingów. Stadion był biały i bardzo długi, górował nad okolicą; Paulowi przypominał niezwyciężony pancernik.
Teren kompleksu był niezwykle zatłoczony: w większości krzątali się tu robotnicy i dostawcy, ale widać było też wielu żołnierzy i strażników w szarych i czarnych mundurach – ochronę przywódców narodowych socjalistów, którzy urządzili sobie sesję zdjęciową na stadionie. Jeżeli „Byk” Gordon i senator chcieli, by Ernst zginął w miejscu publicznym, nie mogli dokonać lepszego wyboru.
Okazało się, że można dojechać do samego placu przed główną bramą stadionu. Ale porucznik SS (Otto Webber dorzucił szarżę oficerską gratis) wzbudziłby podejrzenia, wysiadając z prywatnej furgonetki. Postanowili więc objechać stadion. Paul zamierzał wysiąść obok zacienionego drzewami parkingu, który miał potem „patrolować”, sprawdzając ciężarówki i robotników, zmierzając wolno do magazynu wychodzącego na pomieszczenia prasowe od południowej strony stadionu.
Furgonetka skręciła z ulicy na trawiastą ścieżkę i zatrzymała się w miejscu, którego nie można było dostrzec ze stadionu. Paul wysiadł i złożył mauzera. Zdjął z karabinu celownik optyczny – który nie należał do typowego wyposażenia strażnika – i wsunął do kieszeni. Zarzucił broń na ramię i nacisnął na głowę czarny hełm.
– Jak wyglądam? – spytał.
– Tak prawdziwie, że mógłbym się przestraszyć. Powodzenia. Będzie mi potrzebne, pomyślał ponuro Paul, widząc zza drzew dziesiątki robotników gotowych wskazać intruza i setki strażników, którzy z radością wpakowaliby mu kulkę. Szansa jak pięć do sześciu…
Rany. Zerknął na Morgana i pod wpływem impulsu zapragnął zasalutować mu po amerykańsku, jak weteran weteranowi, ale Paul Schumann był w pełni świadomy swej nowej roli.
– Heil. - Wyciągnął rękę. Morgan powstrzymał uśmiech i odwzajemnił nazistowskie pozdrowienie.
Kiedy Paul już się odwracał, by odejść, Morgan rzekł cicho:
– Zaczekaj, Paul. Kiedy dzisiaj rano rozmawiałem z „Bykiem” Gordonem i senatorem, życzyli ci powodzenia. Komandor kazał ci przekazać, że złoży ci pierwsze zamówienie – na wydrukowanie zaproszeń na ślub córki. Wiesz, co to znaczy?
Paul skinął głową i zaciskając dłoń na pasku mauzera, ruszył w kierunku stadionu. Wyszedł spomiędzy drzew na duży parking, na którym mogło się pomieścić ze dwadzieścia tysięcy samochodów. Kroczył zdecydowanie, wpatrując się z uwagą w zaparkowane pojazdy jak wzorowy czujny strażnik.
Dziesięć minut później Paul znalazł się pod strzelistą bramą stadionu. Pilnowali jej żołnierze, dokładnie sprawdzając papiery i rewidując każdego, kto chciał wejść, ale na placu przed stadionem Paul był po prostu jednym z wielu żołnierzy i nikt nie zwracał na niego uwagi. Rzucając od czasu do czasu Heil Hitler, okrążył budowlę, kierując się w stronę magazynu. Minął ogromny żelazny dzwon z napisem „Zwołuję młodzież świata”.
Zbliżając się do magazynu, zauważył, że budynek nie ma okien ani tylnego wyjścia; ucieczka po strzale będzie trudna. Będzie musiał wyjść od frontu, widoczny ze stadionu jak na dłoni. Przypuszczał jednak, że akustyka znacznie utrudni ustalenie, skąd padł strzał. Poza tym huk zagłuszą zapewne hałasy dobiegające z budowy – łomot kafarów, ryk pił, nitownic i tak dalej. Paul mógłby bez pośpiechu opuścić magazyn, zatrzymać się i rozejrzeć, a nawet zawołać o pomoc, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
Było wpół do drugiej. Otto Webber, który pojechał na pocztę przy Potsdamer Platz, miał zadzwonić piętnaście po drugiej. Mnóstwo czasu.
Paul szedł powoli, lustrując teren, zaglądając do aut.
– Heil Hitler - powiedział do kilku robotników, którzy rozebrani do pasa malowali ogrodzenie. – Gorąco jak na taką pracę.
– Ach, wcale nie – odrzekł jeden. – A nawet gdyby było gorąco, to co? Pracujemy dla dobra ojczyzny.
– Fiihrer jest z was dumny – powiedział Paul i ruszył dalej do swego stanowiska strzeleckiego.
Zerknął nieufnie na magazyn, jak gdyby się zastanawiał, czy nie czyha tam jakieś niebezpieczeństwo. Naciągnąwszy czarne skórzane rękawiczki, które stanowiły element umundurowania, otworzył drzwi i wszedł. W środku ujrzał kartonowe pudła związane szpagatem. Od razu poznał zapach, który towarzyszył mu w dawnych czasach: gorzkawą woń papieru i słodką farby drukarskiej. W magazynie trzymano programy igrzysk albo broszurki pamiątkowe. Paul ustawił kilka kartonów, przygotowując sobie stanowisko strzeleckie. Następnie rozłożył kurtkę munduru z prawej strony miejsca, w którym zamierzał się położyć, aby zgarnąć w nią łuski pocisków wyrzucane z zamka karabinu. Zapewne nie musiał się przejmować zbieraniem łusek ani uważać na odciski palców. Nie miał tu kartoteki i przed zmierzchem nie będzie go już w kraju. Mimo to pamiętał o tych szczegółach, ponieważ należało to do jego rzemiosła.
Wszystko musiało grać.
Trzeba uważać na „p” i „q”.
Stojąc w głębi niskiego budynku, oglądał stadion przez celownik optyczny. Dostrzegł otwarty korytarz za lożą prasową, którym Ernst miał się dostać na schody, aby zejść na spotkanie z posłańcem czy kierowcą zapowiedzianym przez Webbera. Kiedy tylko pułkownik pojawi się w drzwiach, Paul będzie miał doskonały cel. Mógł go także trafić przez duże okna, gdyby Ernst przy którymś przystanął.
Za dziesięć druga.
Paul usiadł po turecku, kładąc sobie karabin na kolanach. Po czole spływały mu strużki potu, łaskocząc skórę. Otarł twarz rękawem koszuli i zaczął montować celownik.
– Jak ci się podoba, Rudi?
Reinhard Ernst nie oczekiwał jednak od wnuka odpowiedzi. Chłopiec wpatrywał się jak urzeczony w ogromną przestrzeń stadionu olimpijskiego. Znajdowali się w długim pomieszczeniu dla prasy od południowej strony budynku, nad lożą Fiihrera. Ernst podniósł Rudiego na wysokość okna i chłopiec niemal podskakiwał z przejęcia.
– Ach, któż to? – odezwał się czyjś głos.
Ernst odwrócił się i ujrzał Adolfa Hitlera, który wszedł do loży prasowej w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy SS.
Читать дальше