Odparła ze śmiechem, że wśród narodowych socjalistów jest sporo osłów, ale o ile wie, nie stworzyli jeszcze erzacu krowy.
– Prawdziwe mleko też się zsiada, kiedy jest stare.
– Wyjeżdżamy dziś wieczorem – powiedział. Skinęła głową, poważniejąc.
– Dziś? A więc nie żartowałeś, kiedy mówiłeś „natychmiast”.
– Spotkamy się tu o piątej.
– Dokąd się wybierasz? – spytała Kathe.
– Zrobić ostatni wywiad.
– Powodzenia, Paul. Będę czekała na twój artykuł, nawet gdyby nie był o sporcie, ale o… na przykład czarnym rynku. – Spojrzała na niego porozumiewawczo. Kathe była inteligentną kobietą; podejrzewała, że jego zajęcie nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem i że prawdopodobnie, jak pół miasta, prowadzi jakieś półlegalne interesy. Może już zaakceptowała ciemniejszą stronę jego życia i nie będzie wstrząśnięta, kiedy w końcu Paul powie jej prawdę. W końcu mieli wspólnych wrogów.
Pocałował ją jeszcze raz, czując zapach bzu i dotyk jej skóry. Nie był jednak wcale tak poruszony jak wczorajszej nocy; i tak musiało być. Niepodzielnie zawładnął nim lód.
– Jak mogła nas zdradzić?
W odpowiedzi na pytanie brata Kurt Fischer potrząsnął w rozpaczy głową.
On też nie mógł uwierzyć w to, co zrobiła sąsiadka. I to kto, pani Lutz! Ta sama, której w każdą Wigilię zanosili upieczoną przez matkę jeszcze ciepłą, krzywą struclę z kandyzowanymi owocami; którą ich rodzice pocieszali, kiedy w każdą rocznicę niemieckiej kapitulacji wybuchała płaczem – traktowała ten dzień jako rocznicę śmierci męża, ponieważ nikt nie wiedział, kiedy dokładnie poległ.
– Jak mogła? – powtórzył szeptem Hans. Kurt Fischer nie potrafił tego wyjaśnić.
Gdyby na nich doniosła dlatego, że nosili się z zamiarem rozlepiania opozycyjnych plakatów albo zaatakowania członków Hitlerjugend, może potrafiłby ją zrozumieć. Ale przecież oni chcieli tylko wyjechać z kraju, którego wódz powiedział: „Pacyfizm to wróg narodowego socjalizmu”. Kurt przypuszczał, że podobnie jak wielu Niemców pani Lutz została zahipnotyzowana przez Hitlera.
Cela w więzieniu Kolumbia-Haus miała wymiary jakieś trzy na trzy metry i ściany z nierównych kamieni. Nie było okien, a zamiast drzwi na korytarz prowadziła okratowana furta. Bracia słyszeli kapanie wody i chrobot szczurzych łap. Celę oświetlała jedna goła żarówka, lecz w korytarzu panował mrok i widzieli jedynie zarys ciemnych sylwetek, które przechodziły tamtędy od czasu do czasu. Czasem szli tylko strażnicy, innym razem eskortowali więźniów, którzy zawsze byli boso i nie wydawali żadnych odgłosów poza urywanym szlochem czy bezsilnie szeptanymi błaganiami. Niekiedy przeraźliwa cisza była straszniejsza od dźwięków.
W celi panował nieznośny upał, od którego swędziała skóra. Kurt nie rozumiał dlaczego – siedzieli pod ziemią i powinno być chłodno. Dopiero potem zauważył rurę w rogu. Buchało z niej gorące powietrze. Strażnicy tłoczyli je tu prosto z pieca, aby więźniowie nie mieli ani chwili ulgi w cierpieniu.
– Mówiłem, że nie powinniśmy wyjeżdżać – mruknął Hans.
– Tak, powinniśmy zostać w mieszkaniu, to by nas ocaliło. – Kurt mówił z wyraźną drwiną w głosie. – Na jak długo? Tydzień? Dzień? Nie rozumiesz, że nas obserwowała? Słyszała, o czym mówiliśmy.
– Jak długo tu będziemy?
Jak można odpowiedzieć na takie pytanie? – pomyślał Kurt. Tkwili w miejscu, gdzie każda chwila trwała wieczność. Siedział na podłodze – nie było tu żadnych sprzętów – wpatrując się nieobecnym wzrokiem w ciemną i pustą celę po drugiej stronie korytarza.
Otworzyły się drzwi i rozbrzmiał stukot butów na betonie.
Kurt zaczął liczyć kroki – jeden, dwa trzy…
Po dwudziestu ośmiu strażnik dochodził do ich celi. Kurt zdążył się już przekonać, że liczenie kroków to czynność, od której więzień nie potrafi się powstrzymać; siedząc w zamknięciu, człowiek rozpaczliwie szuka jakiejkolwiek informacji, jakiejkolwiek pewności.
Dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa… Bracia spojrzeli po sobie. Hans zacisnął dłonie w pięści.
– Dostaną za swoje. Posmakują krwi – mruknął.
– Nie – powiedział Kurt. – Nie rób głupstw. Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć… Stukot kroków stawał się wolniejszy.
Mrużąc oczy przed blaskiem żarówki, Kurt zobaczył dwóch wysokich mężczyzn w brunatnych mundurach. Spojrzeli na braci. A potem się odwrócili.
Jeden z nich otworzył celę naprzeciwko i ostrym głosem krzyknął:
– Grossman, wychodź.
Ciemność w celi poruszyła się, a Kurt uświadomił sobie ze zgrozą, że cały czas wpatrywał się w żywego człowieka. Mężczyzna dźwignął się na nogi i postąpił naprzód, opierając się o kraty. Był brudny. Jeśli w chwili aresztowania był świeżo ogolony, zarost na jego twarzy świadczył, że przesiedział w celi co najmniej tydzień.
Więzień zmrużył oczy, popatrzył na wysokich strażników, potem na Kurta po drugiej stronie korytarza. Jeden ze strażników rzucił okiem na kartkę.
– Ali Grossman, zostałeś skazany na pięć lat w Oranienburgu za zbrodnie przeciw państwu. Wyjdź.
– Ale ja…
– Milcz. Masz się przygotować do drogi do obozu.
– Już mnie odwszawili. Co pan ma na myśli?
– Powiedziałem, milczeć!
Strażnik szepnął coś do kolegi, który spytał:
– Nie masz swoich? – Nie.
– No dobrze, weź moje.
Podał mu jasne skórzane rękawiczki. Strażnik nałożył je i stękając z wysiłku jak tenisista wykonujący potężny serwis, uderzył chudego mężczyznę pięścią w brzuch. Grossman krzyknął i dostał torsji.
Kostki palców strażnika z głuchym stukiem trafiły go w podbródek.
– Nie, nie, nie.
Posypały się ciosy wymierzane w pachwinę, twarz, żołądek. Z nosa i ust biedaka ciekła krew, z oczu płynęły łzy. Krztusił się, charcząc:
– Nie, błagam!
Bracia w niemym przerażeniu przyglądali się, jak człowiek zmienia się w połamaną kukłę. Strażnik, który go bił, zerknął na towarzysza i powiedział:
– Przepraszam cię za rękawiczki. Moja żona je naprawi i wyczyści.
– Jeśli byłaby tak miła.
Podnieśli mężczyznę i zaczęli wlec korytarzem. Po chwili głośno trzasnęły drzwi.
Kurt i Hans wpatrywali się w opuszczoną celę. Kurt nie mógł wykrztusić słowa. Chyba nigdy w życiu się tak nie bał. Wreszcie Hans rzekł:
– Musiał zrobić coś okropnego. Tak go potraktowali…
– Pewnie sabotażysta – odrzekł drżącym głosem Kurt.
– Podobno był pożar w budynku rządowym. W Ministerstwie Transportu. Słyszałeś o tym? Założę się, że to jego dzieło.
– Tak. Pożar. To na pewno był podpalacz.
Usiedli sparaliżowani strachem. W mikroskopijnej celi było duszno od parzącego powietrza, które bez przerwy płynęło z rury.Niecałą minutę później znów usłyszeli, jak drzwi otwierają się i zamykają. Popatrzyli na siebie.
W korytarzu rozległo się echo stukotu skórzanych podeszew o beton.
…sześć, siedem, osiem…
– Zabiję tego, który stał z prawej – szepnął Hans. – Tego wyższego. Poradzę sobie. Zabierzemy mu klucze i…
Kurt nachylił się nad bratem i ku jego zaskoczeniu ujął jego twarz w dłonie i zbliżył do swojej.
– Nie! – szepnął tak groźnie, że chłopiec drgnął z lękiem. – Nic nie zrobisz. Nie będziesz się z nimi bił, nie będziesz pyskował. Zrobisz dokładnie to, co ci każą, a jeżeli cię uderzą, będziesz milczał. – Kurt nie myślał już o zwalczaniu narodowych socjalistów. Plany, by jakoś wpłynąć na odmianę losu Niemiec, należały do przeszłości.
Читать дальше