Unger podszedł do tyłu ciężarówki i zamknął klapę.
Hans wsiadł do szoferki, wziął gazetę i zaczął czytać. Kurt odwrócił się, otarł pot z czoła i ostatni raz popatrzył na stolicę, w której spędził całe życie. Otulony lekką mgiełką i prażony słońcem Berlin wyglądał jak włoskie miasto; przypominał mu Bolonię, dokąd kiedyś pojechał z rodzicami, kiedy ojciec przez dwa tygodnie wykładał na tamtejszym starym uniwersytecie.
Już miał usiąść w aucie obok brata, gdy nagle tłum jak jeden mąż wstrzymał ze zgrozą oddech.
Kurt zamarł sparaliżowany strachem.
Obok ciężarówki Ungera zahamowały z piskiem opon trzy czarne samochody, z których wyskoczyło sześciu ludzi w czarnych mundurach SS.
Nie!
– Hans, uciekaj! – krzyknął Kurt.Ale dwaj esesmani podbiegli do drzwiczek od strony pasażera, otworzyli je jednym szarpnięciem i wywlekli młodszego z braci na ulicę. Hans szamotał się z nimi, dopóki jeden nie uderzył go pałką w żołądek. Chłopiec wrzasnął i zwinął się na ziemi, trzymając się za brzuch. Żołnierze siłą postawili go z powrotem.
– Nie, nie, nie! – wołał Unger. On i Kurt zostali rozpłaszczeni o bok ciężarówki.
– Papiery! Opróżnić kieszenie. Trzej zatrzymani wypełnili rozkaz.
– Fischerowie – powiedział dowódca SS, oglądając ich dokumenty i kiwając głową, jak gdyby ich rozpoznał.
Unger zwrócił w stronę Kurta zalaną łzami twarz.
– Nie zdradziłem was. Przysięgam, nie zdradziłem.
– Rzeczywiście, on was nie zdradził – rzekł funkcjonariusz SS, wyciągając z kabury lugera. Odciągnął kurek i strzelił Ungerowi w głowę. Mężczyzna padł na chodnik. Kurt wydał stłumiony okrzyk przerażenia. – To ona – dodał esesman, wskazując tęgą kobietę w średnim wieku, która wychyliła się przez okno czarnego samochodu.
– Zdrajcy! Świnie! – ryknęła wściekle na chłopców.
Była to pani Lutz, wdowa wojenna, która mieszkała w tej samej kamienicy i przed chwilą życzyła im miłego dnia!
Wstrząśnięty Kurt, patrząc na bezwładne, obficie krwawiące ciało Ungera, słyszał jej wrzaski:
– Niewdzięczne bydlaki. Obserwowałam was, wiem, co robiliście, wiem, kto do was przychodził. Wszystko zapisuję. Zdradziliście naszego Fiihrera!
Dowódca SS skrzywił się zirytowany. Dał znak jednemu z funkcjonariuszy, który wepchnął kobietę z powrotem do auta.
– Od jakiegoś czasu mamy was na swojej liście.
– Nic nie zrobiliśmy – szepnął Kurt, nie mogąc oderwać oczu od coraz większej karmazynowej kałuży wokół ciała Ungera. – Nic, przysięgam. Chcieliśmy tylko być z rodzicami.
– Nielegalna ucieczka z kraju, pacyfizm, działalność antypartyjna… same przestępstwa zagrożone karą śmierci. – Przyciągnął bliżej Hansa i wycelował pistolet w jego głowę.
– Nie, proszę… – załkał chłopiec.
Kurt szybko zrobił krok naprzód. Jeden z esesmanów wymierzył mu cios w brzuch, po którym chłopak zgiął się wpół. Zobaczył, jak dowódca przykłada lufę do tyłu głowy brata.
– Nie!
Dowódca odchylił się, mrużąc oczy w oczekiwaniu na strumień krwi i kawałków ciała.
– Błagam!
Ale jeden z funkcjonariuszy szepnął:
– Mamy rozkaz, żeby podczas olimpiady zachować umiar. – Ruchem głowy wskazał targ, gdzie zgromadził się tłum gapiów. – Mogą tam być obcokrajowcy, może i dziennikarze.
Po dłuższej chwili wahania dowódca mruknął zniecierpliwiony:
– No dobrze. Zabrać ich do Kolumbia-Haus.
Mimo że więzienie traciło znaczenie na rzecz sprawniej działającego i mniej rzucającego się w oczy obozu w Oranienburgu, Kolumbia-Haus nadal cieszył się jak najgorszą sławą w Berlinie.
– I wyrzucić to gdzieś – dodał, wskazując zwłoki Ungera. – Dowiedzcie się, czy był żonaty, i jeżeli tak, wyślijcie żonie zakrwawioną koszulę.
– Tak jest. Z jaką wiadomością?
– Koszula wystarczy za wiadomość. – Dowódca schował pistolet i wrócił do samochodu. Zerknął przelotnie na braci Fischerów, ale zdawał się ich nie zauważać; jak gdyby już byli martwi.
– Gdzie jesteś, Paulu Schumannie?
Podobnie jak wczoraj, gdy pytał bezimiennego jeszcze podejrzanego – kim jesteś? – Willi Kohl zadał to pytanie głośno i z poczuciem bezsilności, nie spodziewając się rychłej odpowiedzi. Inspektor sądził, że gdy pozna jego nazwisko, śledztwo ruszy z kopyta. Było jednak inaczej.
Kohl nie otrzymał odpowiedzi na telegramy do FBI i Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Departament Policji Nowego Jorku przysłał krótką wiadomość, że zajmą się sprawą, kiedy będzie to „wykonalne”.
Kohl nie znał tego słowa, ale gdy sprawdził jego znaczenie w słowniku niemiecko-angielskim, twarz wykrzywił mu grymas złości. W minionym roku wyczuwał u Amerykanów pewną niechęć do współpracy z kripo. Jedną z przyczyn były panujące w Stanach Zjednoczonych nastroje antynarodowosocjalistyczne. Inna, jak sądził, mogła mieć związek z porwaniem syna Lindbergha; Bruno Hauptmann uciekł z aresztu policyjnego w Niemczech i dostał się do Ameryki, gdzie zamordował dziecko.
Kohl napisał swą kulawą angielszczyzną jeszcze jeden telegram, dziękując nowojorskim policjantom i przypominając im, że sprawa jest bardzo pilna. Zaalarmował także straż graniczną, by aresztowała Schumanna, gdyby próbował opuścić kraj, ale wiadomość mogła dotrzeć tylko do większych przejść granicznych.
Druga wyprawa Janssena do wioski olimpijskiej okazała się bezowocna. Paul Schumann nie był oficjalnie związany z amerykańską ekipą. Przyjechał do Berlina jako dziennikarz, choć nie było wiadomo, kogo reprezentuje. Poprzedniego dnia opuścił wioskę olimpijską i nikt go od tego czasu nie widział, nikt też nie miał pojęcia, dokąd mógł się udać. Nazwisko Schumanna nie figurowało na liście nabywców amunicji Largo ani modelo A, lecz to akurat nie było zaskoczeniem, ponieważ przyjechał zaledwie w piątek.
Kołysał się na krześle, przeglądając dowody i czytając spisane ołówkiem notatki… Kohl uniósł wzrok i ujrzał Janssena, który przystanął w drzwiach, gawędząc z kilkoma innymi ubranymi po cywilnemu asystentami i kandydatami na inspektorów.
Kohl zareagował na ich beztroskie pogaduszki zmarszczeniem brwi.
Młodzi funkcjonariusze przywitali go z szacunkiem.
– Heil Hitler.
– Heil, panie inspektorze.
– Tak, tak.
– Idziemy na wykład. Wybiera się pan?
– Nie – mruknął Kohl. – Pracuję.
Od 1933 roku co tydzień w głównej sali konferencyjnej Alex organizowano godzinne prelekcje na temat narodowego socjalizmu. Obecność funkcjonariuszy kripo była obowiązkowa. Willi Kohl, jako osoba politycznie mało zaangażowana, rzadko na nie chodził. Ostatni raz był dwa lata temu, kiedy wygłaszano prelekcję pod tytułem „Hitler, pangermanizm i podstawy zasadniczej przemiany społecznej”. Zasnął w jej trakcie.
– Być może zjawi się sam dowódca SD Heydrich.
– Nie jesteśmy pewni – dorzucił inny. – Ale całkiem możliwe. Wyobraża pan sobie? Będziemy mogli uścisnąć mu dłoń.
– Mówiłem już, że pracuję. – Kohl odwrócił wzrok od przejętych młodzieńców. – Masz coś, Janssen?
– Dzień dobry, panie inspektorze – rzekł z entuzjazmem młody funkcjonariusz. Jego koledzy oddalili się, hałasując w korytarzu.
Kohl utkwił surowe spojrzenie w Janssenie, który skrzywił się nieco.
– Przepraszam, panie inspektorze. Towarzyszą mi, dlatego że ja towarzyszę…
– Mnie?
– No, tak.
Wskazując w stronę, w którą odeszli, Kohl spytał:
Читать дальше