Dziwił się, że tak bardzo spodobała mu się perspektywa odmiany. Przez długi czas uważał się za człowieka ceniącego stałość, szanującego tradycję, kochającego to, co odwieczne, i nie interesował się nowościami tylko dlatego, że są nowościami, w przeciwieństwie do reszty społeczeństwa, które ulegając fascynacji chwilową modą, traciło korzenie.
Poczuł palący rumieniec wstydu, kiedy przypominał sobie tyradę na wzgórzu, podczas której wyrzucał Shepherdowi „nieznośny ustalony porządek" i to, że wciąż „głupio się powtarzał", jak gdyby biedak mial wybór i mógł zostać kimś innym.
Nie mając pojęcia, czy rewolucyjne zmiany w jego życiu przyniosą więcej złego czy dobrego, z początku uznał, że radość z ich nadejścia jest objawem lekkomyślności. Gdy zrozumiał, że zmiany najgroźniejsze mogą być dla Shepherda, doszedł do wniosku, że jego podekscytowanie to coś gorszego niż lekkomyślność: to dowód własnej płytkości i egoizmu.
Spoglądając we własną twarz w lustrze, przekonywał się milcząco, że entuzjazm wobec odmiany, każdej odmiany, jest niczym innym jak tylko odbiciem jego wiecznego optymizmu. Gdyby nawet wypowiedział to głośno, konstatacja taka zapewne nie zabrzmiałaby prawdziwie. Przestraszony człowiekiem, jakiego zobaczył, Dylan odwrócił się od lustra, lecz mimo że doradzał sobie w duchu wyjątkową rozwagę, podekscytowanie niewiadomą, którą stała się jego przyszłość, wcale się nie zmniejszyło.
Nikt nigdy nie mógłby się uskarżać, że Holbrook w stanie Arizona jest hałaśliwym centrum handlowym. Z wyjątkiem takich okazji, jak Święto Zachodu w czerwcu, festiwal sztuki Indiańskiej podczas Zjazdu Orłów w lipcu i jarmark okręgu Nawaho we wrześniu, nawet pancernik mógłby spokojnie przejść przez ulicę czy autostradę w tej okolicy, nie ryzykując śmierci pod kołami samochodu.
Mimo to Jilly odkryła, że w dwugwiazdkowym motelu pokój jest wyposażony w oddzielne gniazdko modemowe niezależne od telefonu. Pod tym względem mieli kryjówkę nie gorszą niż Hotel Peninsula w Beverly Hills.
Sadowiąc się przy niewielkim biurku, otworzyła laptop, podłączyła i wyruszyła w rejs po Internecie. Zaczęła właśnie szukać stron poświęconych badaniom naukowym nad usprawnianiem funkcjonowania mózgu, gdy w łazience Shepherd wy
krzyknął „dzyń!", a brzęczenie minutnika obwieściło koniec dziewięciominutowej kąpieli.
Na początku wykluczyła strony na temat poprawiania zdolności umysłowych za pomocą terapii witaminowych i diety. Frankenstein nie wyglądał na zwolennika naturalnego żywienia i homeopatii.
Nie była też zainteresowana stronami poświęconymi jodze i innym formom medytacji. Nawet najgenialniejszy naukowiec nie potrafiłby skroplić zasad dyscypliny medytacyjnej i wstrzyknąć im jak szczepionki przeciw grypie.
Shepherd wyszedł z łazienki umyty, z jeszcze wilgotnymi włosami, przebrany w czyste dżinsy i koszulkę z kojotem. Dylan szedł za nim, ale po kilku krokach przystanął i rzekł: – Jilly, mogłabyś przez chwilę mieć oko na Shepa? Uważaj, żeby… nigdzie nie poszedł.
– Jasne.
Po obu stronach małego stolika pod oknem stały dwa dodatkowe krzesła z wysokimi oparciami. Jilly przystawiła jedno do biurka, aby Shep usiadł obok niej.
Zignorował jednak zaproszenie i podszedł do rogu sypialni przy biurku, gdzie stanął zwrócony plecami do pokoju.
– Shep, nic ci nie jest?
Nie odpowiedział. Tapeta – w beżowe, żółte i jasnoniebieskie pasy – na styku ścian została przyklejona byle jak. Shepherd wolno podniósł głowę i opuścił, jak gdyby uważnie oglądał niedopasowany wzór.
– Skarbie, coś się stało?
Po dwukrotnych oględzinach niedbałej pracy tapeciarza, od podłogi po sufit, Shep utkwił wzrok w miejscu łączenia ścian. Ręce miał jak zwykle opuszczone wzdłuż boków. Nagle podniósł prawe ramię, jak gdyby miał złożyć przysięgę: zgiął rękę w łokciu, trzymając otwartą dłoń na wysokości twarzy. Po chwili zaczął machać, jakby nie patrzył w kąt pokoju, ale zobaczył przez okno znajomego.
Dylan znów wyszedł z łazienki, aby wziąć z walizki czyste ubranie, więc Jilly spytała:
– Do kogo on macha?
– Właściwie nie macha – wyjaśnił Dylan. – To odruch, taki jak nerwowy tik mięśni twarzy. Czasem może tak całymi godzinami.
Przyjrzawszy się uważniej, Jilly dostrzegła, że nadgarstek Shepherda jest luźny, a dłoń zwisa niemal bezwładnie, w związku z czym machanie zupełnie nie przypominało świadomego gestu powitania czy pożegnania.
– Wydaje mu się, że zrobił coś złego? – spytała.
– Złego? Ach, dlatego że stoi w kącie? Nie. Po prostu czuje się przytłoczony. Za dużo wrażeń. Nie potrafi sobie z tym wszystkim poradzić.
– A kto potrafi?
– Odwracając się twarzą do kąta – tłumaczył Dylan – ogranicza liczbę wrażeń zmysłowych. Redukuje świat do tego wąskiego skrawka przestrzeni. To go uspokaja. Czuje się bezpieczniej.
– Może ja też potrzebuję swojego kąta – powiedziała Jilly. – Na razie miej go na oku. Shep wie, że nie powinien… nigdzie iść. To dobre dziecko. Najczęściej robi to, co trzeba. Ale boję się, że to całe składanie… może nie będzie umiał nad tym zapanować, tak jak nie umie zapanować nad swoją prawą ręką. Shep cały czas machał do ściany.
Poprawiając laptop na biurku i przesuwając odrobinę krzesło, aby widzieć Shepa, Jilly zapewniła Dylana:
– Możesz na mnie liczyć. – Wiem.
Czułość w jego głosie kazała jej podnieść głowę.
W jego szczerych oczach ujrzała ten sam wyraz namysłu, jaki spostrzegła w tamtych ukradkowych spojrzeniach, które posyłał jej poprzedniego wieczoru, gdy zatankowali na stacji w Globe.
Kiedy Dylan uśmiechnął się do niej, Jilly zorientowała się, że sama uśmiechnęła się pierwsza, a on po prostu odpowiedział tym samym.
– Możesz na mnie liczyć – odezwał się Shep.
Oboje spojrzeli na chłopaka. Wciąż stał twarzą do ściany i machał.
– Wiemy, że możemy na ciebie liczyć, bracie – rzekł Dylan. – Nigdy się na tobie nie zawiodłem. Zostań tu, dobra? Tu, nie tam. Żadnego składania.
Na razie Shep powiedział wszystko, co zamierzał. – Lepiej pójdę pod prysznic – powiedział Dylan. – Dziewięć minut – przypomniała mu Jilly.
Znów się uśmiechnął i wrócił do łazienki z czystym ubraniem.
Cały czas widząc Shepa kątem oka i od czasu do czasu zerkając prosto na niego, Jilly przemierzała Internet w poszukiwaniu informacji na temat usprawniania funkcjonowania mózgu,
zdolności umysłowych, pamięci… wszystkiego, co mogło ich zaprowadzić do Frankensteina.
Zanim z łazienki wrócił Dylan, umyty i ogolony, w spodniach khaki i wypuszczonej na pasek koszuli o hawajskim kroju, w czerwono-brązową kratę, Jilly ustaliła kierunek poszukiwań. Zainteresowało ją przede wszystkim kilka artykułów na temat możliwości poszerzania ludzkiej pamięci za pomocą mikroukładów.
Gdy Dylan usiadł na krześle obok niej, rzekła:
– Twierdzą, że kiedyś będziemy mogli chirurgicznie instalować sobie w mózgach porty danych, a potem, kiedy tylko zechcemy, podłączymy do nich karty pamięci, żeby poszerzyć swoją wiedzę.
– Karty pamięci.
– Na przykład, gdybyś chciał zaprojektować sobie dom, możesz podłączyć kartę pamięci – czyli chip z gęsto upakowanymi danymi – i w jednej chwili będziesz znał wszystkie szczegóły architektoniczne i techniczne potrzebne do sporządzenia planów budowlanych. Mam na myśli dokładnie wszystko, od względów estetycznych po sposób obliczenia wymagań nośnych fundamentów, nawet rozmieszczenie instalacji hydraulicznej i rozplanowanie systemu ogrzewania i chłodzenia.
Читать дальше