– Powiedziałeś, że nie wejdziesz – ciągnęła Jilly – ale wszedłeś i zostawiłeś mnie tu samą.
Nie bardzo wiedziała, jak to się stało, że Dylan złapał ją za nadgarstki. Powstrzymując ją, powiedział:
– Wróciłem, obaj wróciliśmy, już wszystko w porządku.
– Tego nie mogłam wiedzieć. Spodziewałam się, że przepadniecie na zawsze albo wrócicie martwi.
– Musiałem wrócić żywy – zapewnił ją – żebyś miała okazję mnie zabić.
– Nie żartuj sobie. – Starała się wykręcić ręce z uścisku, ale nie mogła. – Puść mnie, draniu.
– Chcesz mnie znowu uderzyć?
– Jeżeli mnie nie puścisz, przysięgam, że rozedrę cię na kawałki.
– Pora iść pod prysznic.
Dylan uwolnił jej przeguby, ale nie opuścił rąk, jak gdyby oczekiwał, że będzie musiał odeprzeć kolejne ciosy.
– Tyle w tobie złości.
– Och, masz absolutną rację, mnóstwo we mnie złości. – Trzęsła się z wściekłości i drżała ze strachu. – Mówiłeś, że tam nie wejdziesz, a potem wszedłeś i zostałam sama. – Uświadomiła sobie, że powodem jej drżenia jest w większym stopniu ulga niż wściekłość czy lęk. – Gdzieście w ogóle byli, do cholery?
– W Kalifornii – odparł Dylan.
– Jak to w Kalifornii?
– W Kalifornii. Disneyland, Hollywood, Golden Gate. Chyba znasz Kalifornię?
– Kalifornia – powiedział Shep. – Sto sześćdziesiąt trzy tysiące siedemset siedem mil kwadratowych.
Z głębokim niedowierzaniem w głosie Jilly spytała: – Przez ścianę dostaliście się do Kalifornii?
– Tak. Czemu nie? A dokąd twoim zdaniem mogliśmy się dostać? Do Narni? Krainy Oz? Do wnętrza Ziemi? Zresztą Kalifornia jest jeszcze dziwniejsza od tych miejsc.
– Ludność, około trzydziestu pięciu milionów czterystu tysięcy. – Shep widocznie bardzo dużo wiedział o swoim stanie. – Ale nie wydaje mi się, żebyśmy dostali się tam przez ścianę – powiedział Dylan – ani przez cokolwiek innego. Shep złożył tu z tam.
– Najwyższy szczyt – Mount Whitney…
– Co z czym złożył? – zapytała Jilly.
– …czternaście tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt cztery stopy nad poziomem morza.
W miarę jak gniew Jilly opadał, a wraz z ulgą odzyskiwała spokój i jasność myśli, zorientowała się, że Dylan sprawia wrażenie uradowanego. Owszem, był trochę zdenerwowany, może nawet przestraszony, ale przede wszystkim ucieszony jak mały chłopiec.
– Złożył rzeczywistość, czas i przestrzeń – powiedział – jedno albo jedno i drugie, nie wiem, ale złożył tu z tam. Co złożyłeś, Shep? Co właściwie złożyłeś?
– Najniżej położony punkt – ciągnął Shep – Dolina Śmierci…
– Pewnie przez jakiś czas będzie gadał o tej Kalifornii.
– …dwieście osiemdziesiąt dwie stopy poniżej poziomu morza.
– Co złożyłeś, braciszku?
– Stolica stanu – Sacramento.
– Wczoraj wieczorem złożył kabinę numer jeden z kabiną numer cztery – powiedział Dylan – ale wtedy nie zdałem sobie z tego sprawy.
– Kabinę numer jeden z kabiną numer cztery? – Jilly zmarszczyła brwi, masując obolałą rękę, którą zadała mu cios. – Zdaje się, że Shep mówi rozsądniej.
– Ptak stanu – przepiórka kalifornijska.
– W toalecie. Złożył ubikację z ubikacją. Wszedł do pierwszej kabiny, a wyszedł z czwartej. Nie mówiłem ci o tym, bo nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się właściwie stało.
– Kwiat stanu – maczek kalifornijski. Jilly chciała wiedzieć dokładnie.
– Teleportował się z kabiny do kabiny?
– Nie, to nie polega na teleportacji. Widzisz – mam swoją głowę, Shep wrócił z własnym nosem. To nie jest teleportacja. – Drzewo stanu – sekwoja.
– Pokaż jej nos, Shep.
Shepherd trzymał spuszczoną głowę.
– Motto stanu – „Eureka", czyli „znalazłem".
– Uwierz mi – rzekł Dylan. – Ma swój nos. To nie jest film Davida Cronenberga.
Gdy zastanawiała się nad ostatnim usłyszanym zdaniem, Dylan uśmiechnął się i pokiwał głową, a Jilly powiedziała:
– Wiem, że nie jadłam jeszcze śniadania, ale muszę strzelić sobie piwo.
– Psychotropowy środek odurzający – zauważył z dezaprobatą Shep.
– Mówi do mnie – powiedziała Jilly. – Tak – zgodził się Dylan.
– Mam na myśli to, że ze mną rozmawia, a nie przemawia do mnie. W pewnym sensie.
– Tak, coś się w nim zmienia. – Dylan opuścił klapę sedesu. – Chodź, Shep, usiądź tu.
– Pora iść pod prysznic – przypomniał im Shep.
– Dobrze, za chwilę, ale najpierw tu usiądź. – Dylan przyprowadził brata do toalety i nakłonił go, żeby usiadł.
– Shep jest brudny. Pora iść pod prysznic.
Dylan ukląkł przed nim i szybko obejrzał jego ręce.
– Nic nie widzę.
– Pora iść pod prysznic. Dziewięć minut.
Dylan zdjął Shepherdowi kapcie i odłożył na bok. – Na jaką postać z kreskówki stawiasz?
Skonsternowana Jilly poczuła, że ma większą ochotę na piwo niż kiedykolwiek.
– Z kreskówki?
Shep spod oka obserwował ruchy brata. – Królik albo piesek – wyjaśnił Dylan.
Oglądając plaster na swoim ramieniu, Jilly zauważyła, że trochę się odkleja, ale wciąż zasłania ślad po ukłuciu igły. Dylan ściągnął skarpetkę z prawej stopy Shepherda.
– Po jednej minucie na każdą nogę… – powiedział Shep. Przysuwając się bliżej, Jilly patrzyła, jak Dylan ogląda bosą stopę brata.
– Jeżeli rzeczywiście dostał zastrzyk, to czemu nie w rękę? – spytała.
– …i minuta na głowę…
– Wtedy pracował nad układanką – odrzekł Dylan. – Co z tego?
– …i dwie minuty na resztę…
– Nigdy nie widziałaś mojego brata zajętego układanką. Bardzo szybko porusza rękami: I jest wyjątkowo skupiony.
– …dwie minuty na spłukanie – dokończył Shep. – Kot – dodał.
– Jest tak skupiony – ciągnął Dylan – że nie sposób go nakłonić, żeby przestał, dopóki nie ułoży całego obrazka. Nie można go nawet zmusić siłą. Nie zwróciłby uwagi na to, co się dzieje z jego nogami, bo nie układa nogami. Nie dałoby się jednak unieruchomić żadnej ręki.
– Może dostał chloroform, tak jak ja.
Nie znalazłszy żadnego widocznego punktu po ukłuciu na prawej stopie, Dylan powiedział:
– Nie. Zaczął układać, kiedy poszedłem do knajpy naprzeciwko, a gdy się ocknąłem przyklejony taśmą do krzesła, Shep ciągle pracował nad obrazkiem.
– Kot – wtrącił z niewiadomego powodu Shepherd.
– Gdyby został uśpiony chloroformem, skutki nie ustąpiłyby tak szybko – powiedziała Jilly, przypominając sobie własną dezorientację po przebudzeniu.
– Kot.
– Poza tym, gdyby ktoś przycisnął mu do twarzy szmatę na-
sączoną chloroformem, byłoby to dla niego bardziej szokujące przeżycie niż dla ciebie. O wiele bardziej. Jest bardzo nieodporny. Po odzyskaniu przytomności mógłby zdradzać wielkie wzburzenie albo zwinąłby się w pozycji embrionalnej i za nic nie chciał się ruszyć. Na pewno nie wróciłby do układanki jak gdyby nigdy nic.
Dylan zdjął skarpetkę z lewej stopy Shepherda. Na plastrze widniał rysunkowy kot.
– Kot – powiedział Shep. – Shep postawił na kota. Dylan ostrożnie oderwał opatrunek.
– Shep wygrał – rzekł Shep.
Od podania zastrzyku upłynęło ponad pół dnia i miejsce po ukłuciu wciąż było zaczerwienione i lekko opuchnięte.
Na widok znamienia Shepa Jilly poczuła, jak przebiega przez nią dreszcz, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Odkleiła swój plaster z królikiem. Miejsce po zastrzyku wyglądało identycznie jak u Shepa.
Читать дальше