Telefon, wirując, zatrzymał się w odległości stopy od zwitka banknotów. Dylan podszedł i podniósł go z asfaltu, nie dotykając jednak pieniędzy.
Wypluwając wybite zęby albo kawałki szyby z okna samochodu, Crocker wybełkotał przez zmasakrowane usta:
– Nie chcesz mnie okraść?
– Ukradnę ci tylko trochę połączeń zamiejscowych. Pieniądze możesz zatrzymać, dostaniesz za to cholernie wysoki rachunek telefoniczny.
Otrzeźwiony bólem Crocker przyglądał mu się bezgranicznie zdumiony zasnutym bólem wzrokiem.
– Kim jesteś?
– Wszyscy dzisiaj zadają mi to samo pytanie. Chyba będę musiał wymyślić sobie jakieś dźwięczne imię.
Obok czekającego przecznicę dalej forda stała Jilly i obserwowała ich. Może gdyby zobaczyła, że Dylan dostał w tyłek, pospieszyłaby mu z pomocą uzbrojona w preparat owadobójczy albo ser w aerozolu.
Spiesząc się do samochodu, Dylan spojrzał za siebie, ale Lucas Crocker nie próbował się podnosić. Może zemdlał. A może zauważył nietoperze pożerające ćmy w świetle latarni: ten spektakl mógł mu się spodobać. Być może Crocker znalazł w nim nawet inspirację.
Zanim Dylan dotarł do swojego forda, Jilly siedziała już na w środku. Wsiadł i zamknął za sobą drzwi.
Jej odciski na kierownicy sprawiły mu przyjemność, jak gdyby zanurzył obolałe ręce w ciepłej wodzie z solami leczniczymi. Po chwili poczuł jej niepokój. Jakby ktoś upuścił do wody prze
wód elektryczny pod napięciem. Siłą woli wyciszył wszystkie wibracje, dobre i złe.
– Co tam się stało, do cholery? – zapytała Jilly. Podając jej telefon, rzekł:
– Dzwoń na policję.
– Sądziłam, że nie chcemy kontaktów z policją.
– Teraz chcemy.
Na ulicy za nimi pojawiły się reflektory jakiegoś wolno toczącego się auta. Znów samochód terenowy. Może ten sam, który przejeżdżał wcześniej z prędkością grubo poniżej dopuszczalnej. A może nie. Dylan obserwował wóz. Kierowca nie zdradzał żadnego zaciekawienia. Oczywiście, prawdziwy zawodowiec dobrze ukryłby zainteresowanie.
Shepherd wrócił do lektury „Wielkich nadziei". Wydawał się wyjątkowo spokojny.
Restauracja wychodziła na autostradę federalną numer 70, którą Dylan chciał wyruszyć w dalszą drogę. Skierował się na północny zachód.
Jilly wybrała numer, posłuchała chwilę i powiedziała:
– Miasteczko jest chyba za małe na centralę dziewięćset jedenaście. – Zadzwoniła do biura numerów, poprosiła o połączenie z policją i oddała telefon Dylanowi.
Opowiedział zwięźle dyżurnej o pijanym i pobitym Lucasie Crockerze, który czeka na karetkę na parkingu restauracji.
– Mogę prosić o pańskie nazwisko? – spytała dyżurna.
– To zupełnie nieistotne.
– Muszę zapytać o pańskie nazwisko.
– I już to pani zrobiła.
– Proszę pana, jeśli był pan świadkiem tego napadu…
– Nie, to ja dokonałem tego napadu – odparł Dylan. Policja w sercu pustyni rzadko miała do czynienia z dziwny mi sprawami odbiegającymi od sennej rutyny. Dyżurna niepewnie powtórzyła jego oświadczenie, nadając mu intonację pytania:
– Pan dokonał tego napadu?
– Owszem, proszę pani. Kiedy będzie pani wysyłać karetkę po Crockera, proszę też wysłać policjanta.
– Będzie pan czekał na naszą jednostkę?
– Nie, proszę pani. Ale jeszcze przed świtem aresztujecie Crockera.
– Czy to nie pan Crocker jest ofiarą?
– Zgadza się, jest moją ofiarą. Ale sam jest przestępcą. Wiem, że pani zdaniem będziecie chcieli aresztować mnie, ale proszę mi zaufać, aresztujecie Crockera. Trzeba będzie też wysłać radiowóz do…
– Proszę pana, fałszywe zgłoszenie na policję…
– Nie jestem dowcipnisiem. Owszem, jestem winien napadu, kradzieży telefonu i wybicia okna samochodu głową człowieka – ale nie mam nastroju do kawałów.
– Głową człowieka?
– Nie miałem młotka. Proszę posłuchać, trzeba będzie wysłać radiowóz i ambulans do domu Crockera przy… Fallon Hill Road. Nie widzę numeru domu, ale to takie małe miasto, że zapewne zna pani adres.
– Tam pan będzie czekał?
– Nie. Tam jest matka Crockera, kobieta w podeszłym wieku. Na imię ma chyba Noreen. Jest skuta łańcuchem w piwnicy.
– Skuta w piwnicy?
– Siedzi tam już od kilku tygodni we własnych nieczystościach, a to bardzo nieprzyjemna sytuacja.
– Pan ją skuł łańcuchem w piwnicy?
– Nie, proszę pani. Crocker załatwił sobie pełnomocnictwo i głodzi ją na śmierć, czyszcząc tymczasem jej konta i wyprzedając dobytek.
– Gdzie więc pana znajdziemy?
– Proszę się mną nie przejmować. I tak będziecie dziś mieć ręce pełne roboty.
Wcisnął przycisk KONIEC, wyłączył telefon i podał Jilly. – Wytrzyj go i wyrzuć przez okno.
Wyczyściła aparat chusteczką higieniczną, której pozbyła się razem z telefonem.
Milę dalej podał jej kluczyki do corvetty, które też cisnęła w ciemność.
– Śmiesznie by było, gdyby nas zatrzymali za śmiecenie – powiedziała.
– Gdzie Fred?
– Kiedy na ciebie czekałam, włożyłam go do bagażnika, żebym miała miejsce na nogi.
– Sądzisz, że nic mu się nie stanie?
– Wcisnęłam go między walizki. Jest solidny, wytrzyma.
– Mam na myśli zdrowie psychiczne.
– Fred jest bardzo odporny.
– Tobie też nie brakuje odporności – powiedział.
– Tylko gram. Kim był ten stary kowboj?
Już jej miał odpowiedzieć, gdy nastąpiła w nim spóźniona reakcja na spotkanie z Lucasem Crockerem i złem w czystej postaci, jakie poczuł, dotykając zwitka banknotów. Miał wrażenie, jakby zaczął się w nim kłębić oszalały rój ciem bezskutecznie szukających światła.
Minęli już piaszczyste peryferie Safford i wjechali na względnie płaski teren, który przynajmniej w nocy wydawał się zupełnie nieskażony śladem człowieka, jak w mezozoiku dziesiątki milionów lat temu.
Dylan zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.
– Daj mi minutę. Muszę… muszę wyrzucić z głowy Crockera. Kiedy zamknął oczy, znalazł się w piwnicy, gdzie leżała stara kobieta oblepiona własnymi nieczystościami. Z typową dla artysty dbałością o szczegóły i ich znaczenie Dylan wypełnił scenę barokowymi detalami, równie znaczącymi jak obrzydliwymi.
W rzeczywistości nie zobaczył matki Lucasa Crockera, dotykając na parkingu pieniędzy upuszczonych przez jej syna. Piwnica i dręczona w nieludzki sposób kobieta były wytworem jego wyobraźni i najprawdopodobniej w ogóle nie przypominały ani prawdziwej piwnicy, ani prawdziwej Noreen Crocker.
Swoim szóstym zmysłem Dylan nie potrafił niczego zobaczyć, usłyszeć ani poczuć smaku czy zapachu. Po prostu od razu wiedział. Dotykał przedmiotu z pozostawionym na nim śladem psychicznym i w jednej chwili zyskiwał wiedzę, jak gdyby przywołał ją z pamięci, jak gdyby przypominał sobie wydarzenia, o których kiedyś przeczytał w książce. Dotychczas na ogół wiedza ograniczała się do odpowiednika jednego lub dwóch zdań powiązanych ze sobą faktów; czasem przypominała akapity lub całe strony informacji.
Dylan otworzył oczy, pozostawiając wyimaginowaną Noreen Crocker w brudnej piwnicy, choć może w tym momencie staruszka słuchała syren zwiastujących przybycie ratunku.
– Dobrze się czujesz? – spytała Jilly.
– Chyba nie jestem tak odporny jak Fred. Uśmiechnęła się.
– Jego przewaga polega na tym, że nie ma mózgu.
– Lepiej już jedźmy. – Zwolnił hamulec ręczny. – Byle dalej od Safford. – Wjechał na dwupasmową drogę. – Goście w czarnych chevroletach mogli postawić w stan gotowości policję w całym stanie i kazać się informować o wszystkich niecodziennych zdarzeniach.
Читать дальше