– Tłukłem się z jednego końca Arizony na drugi, a teraz wracam do domu i lepiej by było, gdybym się w ogóle stamtąd nie ruszał.
Ze śladu jego psychiki Dylan znów odczytał mapę wypalonej duszy przypominającej kontynent popiołu, ten sam mroczny świat głuchej samotności, z którym zetknął się, wychodząc z restauracji.
Dylan usłyszał własne pytanie, nie formułując go przedtem w myślach:
– Kiedy twoja żona zmarła?
Badawcze spojrzenie Tannera mogło sugerować, że staruszek nadal podejrzewa kant, ale trafność pytania podziałała na korzyść Dylana, dając mu większą wiarygodność.
– Emily odeszła osiem lat temu – powiedział Tanner rzeczowym tonem, jakim mężczyźni z jego pokolenia powinni w swoim mniemaniu maskować najgłębsze uczucia, ale mimo zmrużonych powiek lazurowe oczy zdradzały jego bezbrzeżny smutek.
Wiedząc dzięki tajemniczemu darowi jasnowidzenia, że żona nieznajomego nie żyje-wiedząc o tym, a nie tylko podejrzewając – dokładnie znając spustoszenie, jakiego jej śmierć dokonała w duszy Tannera, Dylan czuł się jak bezczelny intruz myszkujący po najbardziej prywatnych zakamarkach domu ofiary, jak włamywacz, który otworzył pamiętniki i przeczytał o największych tajemnicach ich autorów. Ten odrażający aspekt jego daru znacznie przeważał radość, którą odczuwał po zwycięskim pojedynku w domu Marjorie, mimo to nie potrafił opanować fali objawień zalewających jego świadomość.
– Ty i Emily zaczęliście szukać dziewczyny dwanaście lat temu – powiedział Dylan, nie wiedząc, o jakiej dziewczynie mówi ani jaki był cel ich poszukiwań.
Smutek ustąpił miejsca zdumieniu. – Skąd o tym wiesz?
– Powiedziałem „dziewczyny", ale wtedy miała już trzydzieści osiem lat.
– A dzisiaj pięćdziesiąt – potwierdził Tanner. Przez chwilę wydawało się, że bardziej oszołomiła go liczba minionych lat niż fakt, że Dylan tajemniczym sposobem dowiedział się o tym. – Mój Boże, życie płynie.
Dylan puścił klamkę drzwi i znów zaczął iść, przyciągany przez nieznaną, ale znacznie potężniejszą siłę niż poprzednio. Dopiero po chwili, jak gdyby po namyśle, zawołał do Tannera: – Tędy – choć nie miał pojęcia, dokąd go prowadzi.
Bez wątpienia rozsądek podpowiadał staruszkowi, żeby z powrotem wsiadł do forda i zamknął drzwi, lecz do głosu doszło jego serce, głuche na głos rozsądku. Podbiegając do Dylana, Tanner rzekł:
– Myśleliśmy, że prędzej czy później odnajdziemy ją. Potem przekonaliśmy się, że wszystko sprzysięgło się przeciw nam. Nad ich głowami przemknął jakiś cień i rozległ się szum. Unosząc głowę, Dylan zobaczył na tle blasku wysokiej latarni sylwetkę nietoperza, który chwycił w locie ćmę. Ten widok zapewne nie przejąłby go lękiem w innej sytuacji, ale teraz zmroził mu krew w żyłach.
Ujrzał jakiś samochód terenowy na ulicy. Nie był to chevrolet suburban, ale jechał bardzo powoli. Dylan patrzył na samochód, dopóki nie zniknął mu z oczu.
lntuicja jak pies gończy zawiodła go przez parking do dziesięcioletniego pontiaca. Gdy dotknął drzwi po stronie kierowcy, poczuł ślad psychiczny każdym nerwem dłoni.
– Kiedy mała się urodziła, miałeś dwadzieścia lat – powiedział Dylan. – A Emily zaledwie siedemnaście.
– Nie mieliśmy pieniędzy i żadnych perspektyw.
– Rodzice Emily umarli młodo, a twoi okazali się… beznadziejni.
– Wiesz rzeczy, o których nie możesz wiedzieć – dziwił się Tanner. – Właśnie tak było. Nie mieliśmy żadnego wsparcia ze strony rodziny.
Ślad na drzwiach od strony kierowcy miał za mały ładunek, by go zelektryzować, więc Dylan przeszedł na drugą stronę pontiaca, do drzwi pasażera.
Drepcząc przy jego boku, staruszek rzekł:
– Mimo to zatrzymalibyśmy ją, bez względu na trudności. Ale potem, kiedy Emily była w ósmym miesiącu…
– Nocna śnieżyca-powiedział Dylan. -Jechaliście pikapem.
– Nie miał szans przy zderzeniu z ciężarówką z naczepą.
– Złamałeś obie nogi.
– I uszkodziłem kręgosłup, poza tym miałem obrażenia wewnętrzne.
– Nie mieliście ubezpieczenia.
– Ani grosza. Dochodziłem do siebie przez rok.
Na przednich drzwiach od strony pasażera Dylan znalazł odcisk inny niż na drzwiach kierowcy.
– Z ciężkim sercem musieliśmy oddać dziecko, ale modliliśmy się, żeby okazało się to dla niej najlepszym rozwiązaniem. Dylan wyczuł przychylny rezonans między śladem nieznanej osoby i odciskami Bena Tannera.
– Boże drogi, ty naprawdę jesteś jasnowidzem – rzekł staruszek, porzucając sceptycyzm znacznie szybciej, niż Dylan
mógł przypuszczać. Tak długo milcząca nadzieja – przycupnięta jak ptak w głębi duszy Bena Tannera – znów się rozśpiewała. – Prawdziwy jasnowidz.
Bez względu na to, co się mogło stać, Dylan nadal czuł, że musi doprowadzić tę sprawę do nieuniknionego końca. Nie miał odwrotu, podobnie jak ulewa, która nie może zacinać w przeciwną stronę, unosząc się z rozmokłej ziemi w stronę skłębionych cumulonimbusów, z których spadła. Nie miał jednak ochoty rozbudzać nadziei kowboja, ponieważ nie potrafił przewidzieć zakończenia. Nie mógł zagwarantować, że istotnie dziś dojdzie do spotkania po latach ojca i córki, które zdawało się zbliżać z każdą chwilą.
– Prawdziwy jasnowidz – powtórzył Tanner z niepokojącym respektem.
Dylan zacisnął dłoń na klamce pontiaca, a w jego głowie nagle dokonało się połączenie z głośnym łoskotem sczepianych ze sobą wagonów.
– Szlak Nieboszczyka – mruknął, nie wiedząc, co to ma znaczyć, ale czując dreszcz na dźwięk tych dwóch słów. Odwrócił się w stronę restauracji. – Jeśli chcesz znać odpowiedź, znajdziesz ją tam.
Łapiąc Dylana za ramię i zatrzymując go, Tanner spytał: – Dziewczyna? Jest tam, gdzie byłem przed chwilą?
– Nie wiem, Ben. To działa inaczej. Nie potrafię wyraźnie zobaczyć. I nie znam odpowiedzi, dopóki nie ujrzę końca. Jakbym ciągnął łańcuch, ogniwo po ogniwie, nie wiedząc, jakie jest ostatnie, dopóki nie będę go miał w ręku.
Ignorując ukryte w słowach Dylana ostrzeżenie, staruszek powiedział uszczęśliwiony:
– Właściwie wcale jej tu nie szukałem. W tym mieście, w tym miejscu. Po prostu zjechałem z drogi i wstąpiłem na kolację. – Posłuchaj, Ben, powiedziałem, że znajdziesz tam odpowiedź, ale nie wiem, czy to będzie sama dziewczyna. Bądź na to przygotowany.
Staruszek poczuł smak nadziei niecałą minutę temu, a już zdążył się nią upić.
– Jeżeli to nie będzie, jak mówiłeś, ostatnie ogniwo, znajdziesz następne i jeszcze jedno.
– Aż do ostatniego – przytaknął Dylan, przypominając sobie niepohamowany impuls, który kazał mu jechać w Aleję Eukaliptusową. – Ale…
– Znajdziesz moją córkę, wiem o tym. – Tanner nie wyglądał na człowieka, który w jednej chwili potrafi przejść z czarnej
rozpaczy do radości, lecz może perspektywa końca trwających pół wieku żalu i wyrzutów sumienia potrafiła wywołać natychmiastową przemianę emocjonalną nawet w sercu stoika. – Jesteś odpowiedzią na moje modlitwy.
Może przez moment Dylan cieszył się, że jednego wieczoru odegra bohatera dwa razy, ale gdy zdał sobie sprawę, jak zdruzgotany będzie Ben Tanner, jeśli ta historia nie zakończy się bajkowym happy endem, jego entuzjazm opadł.
Delikatnie uwolnił się z uścisku dłoni kowboja i ruszył w kierunku restauracji. Skoro nie miał odwrotu, chciał to zakończyć jak najszybciej i rozwiać niepewność.
Nad nimi śmigały już trzy nietoperze, uwijając się przy uczcie, a kruche jak papier szkielety zewnętrzne ciem wydawały ciche, lecz słyszalne chrupnięcie, wpadając między ostre zęby drapieżników: zwięzłe komunikaty o śmierci opatrzone wykrzyknikami.
Читать дальше