Oni tu byli.
Znają język tej krainy, język powraca, i to w tym samym momencie; nikt na to nie zważa, bo wdowa po pierwszym synu władcy rzuciła się, otulona w czarne skóry, na grób swego męża, złorzecząc drugiemu synowi i oskarżając go o zamordowanie pierworodnego. Oskarżała też starego fader basil, mówiąc, że jest ślepy i bezsilny, i nie zasługuje na to, żeby być „basilem”. Aż w końcu grupa mężczyzn z lancami wpada na otwartą przestrzeń przed domem zbudowanym z drewna palmowego i – na rozkaz młodzieńca o czarnych włosach splecionych w warkocz, czarnych ustach i bystrym spojrzeniu patrzących z ukosa oczu, ruchach nienagannych, zdradzających pewność siebie, przystrojonego w metalowe obręcze na rękach i naszyjniki – zabijają lancami tę kobietę; skoro tak kocha swego zmarłego męża, niech się z nim połączy na zawsze. To twój brat, zdoła jeszcze wykrzyknąć wdowa, zanim umilknie, zalewając się krwią.
Brocząca krwią kobieta zdaje się pogrążać w wilgotnej ziemi i zespalać w jedną całość z trupem swego młodego małżonka.
– Nie chcę wychodzić, mówisz, tuląc do siebie córeczkę. Boję się.
– Będą cię podejrzewać, odpowiada ne-el. Wyjdź i pracuj tak jak zawsze. Tak samo jak ja.
– Pamiętasz coś jeszcze?
– Nie. Tylko język. Kiedy powrócił język, wróciło też miejsce.
– Wiedziałam, żeśmy tu kiedyś byli.
– Oboje? Czy tylko ty?
On milczał przez dłuższą chwilę i głaskał rudawą głowę dziewczynki. Patrzył na mury swej dawnej ojczyzny. Po raz pierwszy a-nel zobaczyła wstyd i ból w oczach ojca swej córki.
Umiem malować tylko na kamieniu. Nie na ziemi. Ani na kościach.
Powiedz mi – poprosisz go cichym, przestraszonym głosem – skąd wiesz, że ja także tu byłam?
On wciąż milczy, ale, jak zwykle, wychodzi na polowanie i wraca z taką twarzą, jakby się nad czymś zastanawiał. Tak mija wiele nocy. Ty oddalasz się od niego, obejmujesz córeczkę, która jest twoim ratunkiem, ty i on nie rozmawiacie ze sobą, na obojgu ciąży milczenie bardziej dotkliwe niż jakakolwiek niewola, każde boi się, że milczenie zmieni się w nienawiść, nieufność, rozstanie…
W końcu, którejś nocy, ne-el nie może już tego wytrzymać i płacząc, rzuca się w twoje ramiona, prosi cię o wybaczenie; kiedy wraca wspomnienie, sama widzisz, że to nie zawsze jest dobre, pamięć może być wielkim złem, myślę, że powinniśmy błogosławić zapomnienie i tęsknić za tym zapomnieniem, w którym żyliśmy, bo dzięki niemu połączyliśmy się z sobą, ale poza tym – mówi on – wspomnienia kobiety i mężczyzny, którzy się ponownie spotykają, nie są jednakowe, jedno pamięta coś, co drugie zapomniało, i na odwrót, a czasem zapominamy, bo wspomnienie boli i trzeba postanowić, że to, co się stało, nigdy się nie stało, zapomina się to, co najważniejsze, bo być może to właśnie jest najbardziej bolesne.
Powiedz mi, o czym ja zapomniałam, ne-el.
Nie chciał tam wchodzić z tobą. Zaprowadził cię do tego miejsca, ale tam wziął rudowłosą i czarnooką dziewczynkę na ręce i powiedział ci, że wróci do domu, aby nikt niczego się nie domyślił… i aby uratować małą, potwierdziłaś, trochę tak, jakbyś pytała.
Tak.
Była to chatka ulepiona z gliny i z wierzchu przykryta gałęziami nazbieranymi w lesie, tak że trudno ją było zobaczyć. W okrągłym dachu był otwór, a nad nim zwisały gałęzie drzew, i kilka ich przedostało się do środka chaty. Drugi otwór był nisko, tuż przy ziemi.
Weszłaś tamtędy na czworakach i odczekałaś chwilę, aby przyzwyczaić się do ciemności, ale powstrzymywał cię odór gnijącej trawy, łupin, starych nasion, uryny i ekskrementów.
Trafiłaś do niej, bo usłyszałaś jej urywane sapanie, było to coś podobnego do rzężenia osoby schwytanej niespodzianie podczas snu lub w półśnie, albo znajdującej się na pograniczu agonii i śmierci.
Kiedy wreszcie twoje oczy zbratały się z półmrokiem, zobaczyłaś kobietę, leżącą pod wklęsłą ścianą i przykrytą ciężkimi derkami. Otaczały ją zwierzęta o szarych grzbietach i białych brzuchach, od których bił najostrzejszy smród. Poznałaś tę woń już dawniej, kiedy żyłaś na drugim brzegu, gdzie gromady piżmoszczurów chroniły się w pieczarach, napełniając je tym samym smrodem. Tam, w pobliżu jaskini, też były łupiny owoców i obgryzione kości.
Ona patrzyła na ciebie od chwili, kiedy weszłaś. Mrok był jej światłem. Sztywno wyprostowana, chyba nie miała siły poruszać się w tej chałupce, ukrytej w lesie, z dala od palisady z kości.
Kobieta trzymała ręce pod derkami. Jej błagalne spojrzenie wystarczyło, aby cię przywołać do siebie. Uklękłaś przy niej i zobaczyłaś, jak dwie łzy spływają po jej pomarszczonych policzkach. Nie zrobiła żadnego ruchu, żeby je obetrzeć. Wciąż chowała ręce pod przykryciem. Oczyściłaś ją z brudu, używając do tego jej własnych włosów, twardych i białych; umyłaś jej twarz o głęboko osadzonych błyszczących oczach, szerokim nosie i dużych, rozchylonych ustach, z których sączyła się ślina.
Wróciłaś, powiedziała drżącym głosem.
Ty przytaknęłaś skinieniem głowy, ale twoje spojrzenie zdradzało niewiedzę i zmieszanie.
Wiedziałam, że wrócisz, uśmiechnęła się staruszka.
Czy naprawdę była staruszką? Tak się wydawało, bo miała białe rozczochrane włosy, które zakrywały częściowo jej twarz, nie przesłaniając jednak widocznego na niej wzruszenia. Wydawała się stara, bo była wyczerpana, można by powiedzieć, że zmęczenie było jedyną oznaką, że żyje. Oprócz tych oznak wyczerpania, jakie zauważyłaś, mogłabyś ujrzeć tylko bliskość śmierci.
Powiedziała, że cię dobrze widzi, bo przywykła do życia w ciemności. Ma bardzo dobry węch, ponieważ najczęściej się nim posługuje. I powinnaś mówić do niej cicho, bo żyjąc w tej ciszy, potrafi usłyszeć, nawet z dużej odległości, czyjeś pomruki i szepty. Uszy miała bardzo duże. Odsunęła do tyłu białe kosmyki i pokazała ci wydłużone kosmate ucho.
Miej litość nade mną, powiedziała nagle.
Co takiego? – szepnęłaś, instynktownie spełniając jej prośbę.
Kiedy będziesz mnie wspominać. Miej litość.
Jak mam cię wspominać?
Staruszka wyjęła rękę spod okrywających ją skór.
Wyciągnęła ramię porośnięte gęstymi szpakowatymi włosami. Pokazała zaciśniętą pięść. Rozwarła ją.
Na różowym wnętrzu dłoni leżał owalny przedmiot, zniszczony, ale choć używany, jednak był rozpoznawalny. Odgadłaś, a-nel, że jest to figurka kobiety. Z małą główką o zatartych rysach, ale z ciałem okrągłym, z dużymi piersiami, biodrami i pośladkami i – o maleńkich nogach i sto pach.
Od częstego obracania jej w dłoniach figurka stawała się coraz bardziej przezroczysta. A pierwotny kształt zanikał, zmieniając ją w jajowatą bryłkę.
Staruszka bez słowa wsunęła ci w rękę ów przedmiot.
Potem cię uścisnęła.
Poczułaś dotyk jej szorstkiej owłosionej skóry na swoim pulsującym policzku. Doznałaś uczucia wstrętu, a zarazem tkliwości. Oślepił cię niespodziewany i nieznany ból obejmujący pół głowy, ból równający się wysiłkowi, jaki uczyniłaś, rozpoznając tę kobietę…
Wówczas ona odrzuciła okrycie i popchnęła cię delikatnie, chcąc, abyś się położyła u jej nóg na plecach, ale z uniesioną głową, i stanęła nad tobą na swych krótkich i owłosionych nogach, po czym wydała z siebie okrzyk bólu i drugi okrzyk – radosny – podczas gdy ty leżałaś na plecach, tak jakbyś dopiero co narodziła się z łona tej kobiety. A ona uśmiechnęła się i wzięła cię za ręce, przyciągnęła do siebie i wtedy zobaczyłaś szczelinę jej seksu podobnego do rozkrojonej truskawki, a ona tuliła cię w ramionach, całowała, lizała, wypluła to, co wyssała z twojego nosa i ust, zbliżyła twoje wargi do swych zwiotczałych piersi, czerwonych i owłosionych, a potem powtórzyła tę pantomimę, wyciągając ręce ku swemu bezbronnemu kroczu i udając, że podnosi twoje dopiero co urodzone ciało, bez wysiłku, długimi ramionami, stworzonymi do samodzielnego porodu – bez niczyjej pomocy…
Читать дальше