– Naprawdę uważasz, że możemy wyeliminować Marka? – spytałem Cassie.
Napiła się drinka i postawiła szklankę na brzuchu.
– Szczerze mówiąc, tak. Niezależnie od wątpliwości co do szmergla. Jak już mówiłam, mam silne przeczucie, że ktokolwiek to zrobił, wykazywał dwojaki sposób myślenia. Nie potrafię sobie wyobrazić u Marka dwojakiego sposobu myślenia, przynajmniej nie na temat czegoś ważnego.
– Szczęściarz Mark. – Sam uśmiechnął się.
***
– Jak się poznaliście z Cassie? – zapytał później Sam, pochylił się na sofie i sięgnął po swoją szklankę.
– Co? – Było to dziwne pytanie, zadane bez uprzedzenia i szczerze mówiąc, prawie już zapomniałem, że Sam jeszcze z nami siedzi. Cassie kupuje dobry alkohol, jedwabistą whiskey Connemara o aromacie dymu i torfu i wszyscy byliśmy już trochę wstawieni. Rozmowa powoli przestawała się kleić. Sam wyciągał szyję, usiłując przeczytać tytuły podniszczonych tanich wydań na półce; ja leżałem na futonie i myślałem tylko o muzyce. Cassie była w łazience.
– Kiedy zaczęła pracę w wydziale, jej skuter się zepsuł i ją podwiozłem.
– Aha, jasne – powiedział Sam. Wyglądał na trochę podenerwowanego, co było do niego niepodobne. – Tak myślałem na początku, jasne, że nigdy wcześniej się nie znaliście. Ale z drugiej strony wygląda, jakbyście się znali od lat, więc trochę się zastanawiałem, czy jesteście starymi znajomymi, czy… no wiesz.
– Często się to zdarza. Ludzie lubią zakładać, że jesteśmy kuzynami albo razem dorastaliśmy, albo coś w tym stylu i zawsze sprawia mi to niedorzeczną radość. – Po prostu dobrze się dogadujemy, to wszystko.
Sam kiwnął głową.
– Ty i Cassie.
– Co zrobiłam? – podejrzliwie spytała Cassie, odpychając moje nogi, żeby zrobić sobie przejście, i siadając z powrotem na swoje miejsce.
– Kto to może wiedzieć.
– Pytałem Roba, czy się znaliście, zanim zaczęliście pracować w wydziale – wyjaśnił Sam. – Ze studiów czy coś takiego.
– Nie byłem na studiach – odparłem. Miałem przeczucie, że wiem już, jakie będzie kolejne pytanie. Większość ludzi prędzej czy później o to pyta, ale nie uważałem Sama za wścibskiego i zastanawiałem się, czemu chce to wiedzieć.
– Serio? – Był zaskoczony i usiłował to ukryć. To właśnie mam na myśli, gdy chodzi o akcent. – Myślałem, że może Trinity, że chodziliście razem na zajęcia albo…
– Broń Boże, nigdy nie widziałam go w stroju Adama – rzuciła od niechcenia Cassie, na krótką chwilę obydwoje zamarliśmy, a następnie wpadliśmy w kolejny atak beznadziejnych prychnięć i dziecinnych chichotów. Sam z uśmiechem pokręcił głową.
– Jedno gorsze od drugiego – powiedział i wstał, żeby opróżnić popielniczkę.
***
Powiedziałem Samowi prawdę: nigdy nie poszedłem na studia. Cudem zdałem maturę – pewnie dostałbym się na jakiś kierunek, tylko że nawet nie wypełniłem podania. Mówiłem wszystkim, że robię sobie roczną przerwę, ale prawda była taka, że nie miałem ochoty nic robić, absolutnie nic, tak długo, jak to możliwe, może do końca życia.
Charlie jechał do Londynu studiować ekonomię, więc pojechałem razem z nim; nie było żadnego szczególnego miejsca, w którym chciałbym się znaleźć. Jego ojciec opłacił mu czynsz w błyszczącym mieszkaniu z drewnianymi podłogami i portierem, a ja w żadnym wypadku nie mogłem sobie pozwolić na opłacenie drugiej połowy, więc wynająłem obskurne mieszkanko w dość niebezpiecznej okolicy, a Charlie znalazł współlokatora, studentkę na wymianie z Holandii, która wracała do domu na Boże Narodzenie. Nasz plan zakładał, że do tego czasu znajdę pracę i będę mógł do niego dołączyć, ale jeszcze na długo przed świętami jasne się stało, że nigdzie się nie przeprowadzę – nie tylko z powodu pieniędzy, ale ponieważ nieoczekiwanie zakochałem się w swojej współlokatorce i we własnym luźnym, zbłąkanym stylu życia.
Po szkole z internatem samotność była odurzająca. Pierwszej nocy godzinami leżałem na plecach, na klejącej się wykładzinie, w ponurym, pomarańczowym kręgu miejskiej poświaty wpadającej przez okno, wdychałem mocny zapach curry snujący się po korytarzu i słuchałem dwóch facetów na zewnątrz, którzy na siebie krzyczeli po rosyjsku, oraz kogoś, kto gwałtownie i ekspresyjnie ćwiczył gdzieś na skrzypcach, i powoli zdawałem sobie sprawę, że dokoła nie ma nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć albo spytać, co robię, albo powiedzieć mi, żebym zajął się czymś innym, i poczułem się tak, jakby kawalerka w każdej chwili miała się oderwać od budynku i odbijając się od dachów i rzeki, pofrunąć do gwiazd.
Mieszkałem tam prawie dwa lata. Przez większość czasu byłem na zasiłku; od czasu do czasu, kiedy zaczynali suszyć mi głowę, albo kiedy potrzebowałem pieniędzy, żeby zrobić wrażenie na dziewczynie, pracowałem przez kilka tygodni przy przeprowadzkach albo na budowach. Drogi moje i Charliego nieuchronnie się rozeszły – poczynając, jak sądzę, od spojrzeń pełnych uprzejmej, przerażonej fascynacji, którymi obrzucił moje mieszkanie, kiedy je po raz pierwszy zobaczył. Co kilka tygodni spotykaliśmy się na piwie, a czasami szliśmy na jakieś imprezy z jego nowymi znajomymi (to właśnie tam poznałem większość dziewcząt, łącznie z Gemmą z problemem alkoholowym). Jego znajomi z uniwerku byli fajni, ale mówili językiem, którego ani nie znałem, ani nie chciałem znać, pełnym żartów i skrótów zrozumiałych tylko dla nich oraz wzajemnego poklepywania się po plecach, a mnie ciężko było się skupić na czymkolwiek.
Nie pamiętam dokładnie, co robiłem przez te dwa lata. Myślę, że większość czasu nic. Wiem, że w naszym społeczeństwie to temat tabu, lecz odkryłem w sobie talent do cudownego, zatwardziałego lenistwa, lenistwa, którego większość ludzi po wyrośnięciu z dzieciństwa nie zaznaje. W oknie powiesiłem pryzmat ze starego żyrandola i mogłem całe popołudnie leżeć na łóżku i obserwować, jak po całym pokoju rozsiewa maleńkie kawałki tęczy.
Dużo czytałem. Zawsze tak było, ale w ciągu tych dwóch lat rzuciłem się na książki ze zmysłowym, prawie erotycznym wygłodzeniem. Chodziłem do miejscowej biblioteki i pożyczałem tyle, ile się dało, a następnie zamykałem się w mieszkaniu i czytałem non stop przez cały tydzień. Wybierałem stare książki, im starsze, tym lepsze – Tołstoj, Poe, jakobickie dramaty zemsty, zakurzone przekłady de Laclosa – tak że kiedy w końcu znów wracałem do rzeczywistości, oślepiony i mrugający oczami, potrzebowałem kilku dni, żeby się przystosować.
Oglądałem też sporo telewizji. W trakcie drugiego roku zafascynowały mnie nadawane późną nocą programy dokumentalne na temat prawdziwych zbrodni, w większości na kanale Discovery: nie same zbrodnie, ale misterne sposoby ich rozwiązywania. Uwielbiałem pełną napięcia, nieustającą pasję, z jaką owi ludzie – ostrzy bostończycy z FBI, brzuchaci szeryfowie z Teksasu – ostrożnie rozsupływali nici i łączyli fragmenty łamigłówki, aż na końcu wszystko wskakiwało na właściwe miejsce, a odpowiedź pojawiała się na ich rozkaz, jasna i niezbita. Przypominali magików, którzy rzucają do kapelusza garść ścinków, a następnie w niego stukają i teatralnym gestem wyciągają doskonały jedwabny szal; tylko że to było sto razy lepsze, bo odpowiedzi były prawdziwe, życiowe i pozbawione (tak myślałem) sztuczek.
Wiedziałem, że w prawdziwym życiu tak nie jest, przynajmniej nie przez cały czas, ale oszałamiająca wydała mi się praca, w której choćby istniała taka możliwość. Kiedy w ciągu miesiąca Charlie się zaręczył, urząd pracy poinformował mnie, że będą się z takimi jak ja rozprawiać, a facet od muzyki rapowej przeniósł się na dół, wszystko złożyło się w oczywistą odpowiedź – wróć do Irlandii, złóż podanie do Szkoły Policyjnej Templemore i zostań detektywem. Nie tęskniłem za kawalerką – myślę, że i tak zaczynałem się nudzić – ale wciąż pamiętam cudowne dwa lata dogadzania sobie jako jedne z najszczęśliwszych chwil w życiu.
Читать дальше