Wyraźnie się odprężył.
– Brak mi dziś cierpliwości, Zachary. – Roztarłam krew na powierzchni plecionej opaski.
Oczy Zachary’ego rozszerzyły się z przerażenia, to był niesamowity widok. Z jego gardła dobył się zduszony charkot. Zaczął skrobać dłońmi po posadzce. Pierś uniosła się gwałtownie, jakby nagle nie mógł nabrać powietrza. Spomiędzy jego warg wypłynęło ciche westchnienie, a wraz z nim przeciągły ostatni oddech, a potem ciało Zachary’ego znieruchomiało. Zupełnie.
Sprawdziłam puls. Nic. Zero. Odcięłam nożem opaskę i zdjęłam ją z ramienia trupa, po czym zmięłam gris-gris w garści i włożyłam do kieszeni. To był naprawdę zły przedmiot. Miał w sobie sporo paskudnej mocy.
Lillian podeszła, aby zająć się moją ręką.
– Opatrzę twoje ramię, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Trzeba będzie założyć szwy.
Skinęłam głową i wstałam.
– Dokąd się wybierasz? – spytał Edward.
– Pozbierać resztę naszej broni. – Chciałam znaleźć Jean-Claude’a, ale nie powiedziałam tego głośno. Wątpię, aby Edward zdołał to zrozumieć.
Towarzyszyły mi dwa szczurołaki. Nie ma sprawy. Grunt, żeby nie próbowali mi przeszkadzać. Phillip wciąż siedział skulony w kącie. Zostawiłam go tam.
Pozbierałam broń. Przewiesiłam sobie pistolet maszynowy przez ramię, a do ręki wzięłam strzelbę. Broń była załadowana jak na niedźwiedzia. Właśnie zabiłam tysiącletnią wampirzycę. Nie, to nie ja. To z pewnością nie mogłam być ja. Wraz ze szczurołakami odszukałam komnatę kar. Stało w niej sześć trumien. Na wieku każdej z nich umieszczony był poświęcony krzyż, a same trumny opasano srebrnymi łańcuchami. W trzeciej trumnie odnalazłam Williego; spał tak głęboko, że odniosłam wrażenie, iż nigdy się już nie obudzi. Zostawiłam go pogrążonego w letargu, ocknie się zapewne z nadejściem nocy. I będzie dalej robił swoje. Willie nie był zły za życia. Jak na wampira był wręcz przyzwoity.
Inne trumny były puste, pozostała do otwarcia już tylko jedna. Zdjęłam łańcuchy i położyłam krucyfiks na ziemi. Jean-Claude spojrzał na mnie. Jego oczy wyglądały jak nocne ognie, uśmiechał się łagodnie. Przypomniałam sobie mój pierwszy sen, trumnę wypełnioną krwią i jego silne, chwytające mnie ręce. Cofnęłam się, a on wstał z trumny.
Szczurołaki także zaczęły się wycofywać, sycząc złowrogo.
– W porządku – powiedziałam. – On jest po naszej stronie.
Wyszedł z trumny zwinnie jak po odświeżającej drzemce. Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
– Wiedziałem, że ci się uda, ma petite .
– Ty arogancki skurwielu. – Trzasnęłam go w brzuch kolbą strzelby. Zgiął się odrobinę. To wystarczyło. Wyrżnęłam go w szczękę. Zatoczył się do tyłu. – Won z mego umysłu!
Roztarł dłonią żuchwę, na jego palcach pojawiła się krew.
– Znaki są trwałe, Anito. Nie mogę ich usunąć.
Ścisnęłam strzelbę obiema dłońmi tak mocno, że aż zabolało. Krew zaczęła się sączyć z rany na moim ramieniu. Zastanowiłam się przez chwilę. W pewnym momencie miałam chęć rozwalić tę jego piękną buźkę jednym celnym strzałem. Nie zrobiłam tego. Pewnie kiedyś tego pożałuję. Może nawet już niedługo.
– Czy możesz przynajmniej nie nawiedzać mnie w snach? – spytałam.
– To akurat mogę. Wybacz, ma petite .
– Przestań mnie tak nazywać.
Wzruszył ramionami. Jego czarne włosy w blasku pochodni wydawały się prawie szkarłatne. Ten widok zapierał dech.
– Przestań bawić się moim umysłem, Jean-Claude.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał.
– Wiem, że twoje nieludzkie piękno to tylko sprytna sztuczka. Więc odpuść sobie.
– Ale ja nic nie robię – zaoponował.
– To znaczy?
– Gdy poznasz odpowiedź na to pytanie, Anito, podziel się nią ze mną. Sam chętnie się tego dowiem. Porozmawiamy…
Miałam już dość tych zagadek. Byłam zbyt zmęczona.
– Za kogo ty się uważasz? Jak możesz tak wykorzystywać ludzi?
– Jestem nowym mistrzem miasta – oznajmił. Nagle znalazł się tuż obok mnie, jego palce musnęły mój policzek. – I to ty wyniosłaś mnie na tron.
Odsunęłam się od niego.
– Przez pewien czas trzymaj się ode mnie z daleka, Jean-Claude, bo w przeciwnym razie przysięgam, że…
– Że co? Zabijesz mnie? – spytał. Uśmiechał się. Śmiał się ze mnie. Nie zastrzeliłam go. A są tacy, co mówią, że nie mam za grosz poczucia humoru.
Odnalazłam pomieszczenie, gdzie zamiast posadzki było klepisko z paroma płytkimi grobami. Phillip pozwolił, abym go tam zaprowadziła. Dopiero gdy stanęliśmy tuż przed świeżymi mogiłami, odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
– Anito?
– Ciii – powiedziałam.
– Anito, co się dzieje?
Zaczynał sobie przypominać. Za kilka godzin odzyska pełnię życia, jak na jego obecny stan. Przez dzień, dwa byłby tym samym Phillipem co kiedyś.
– Anito? – Głos miał wysoki i niepewny. Brzmiał jak głos małego chłopca, który boi się ciemności. Chwycił mnie za rękę, jego uścisk wydawał się taki realny. Oczy wciąż miały doskonale brązowy odcień. – Co się dzieje?
Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek. Miał ciepłą skórę.
– Musisz odpocząć, Phillipie. Jesteś bardzo zmęczony.
Pokiwał głową.
– Zmęczony – mruknął.
Podprowadziłam go, aby położył się na miękkiej ziemi. Zrobił to, ale zaraz potem usiadł, z przerażeniem w oczach wyciągając do mnie ręce.
– Aubrey! On…
– Aubrey nie żyje. Już nie może cię skrzywdzić.
– Nie żyje? – Przyjrzał się sobie jakby z niedowierzaniem. – Ale przecież Aubrey mnie zabił.
Pokiwałam głową.
– Zgadza się, Phillipie.
– Boję się.
Przytuliłam go, gładząc pieszczotliwie po plecach. Objął mnie tak mocno, jakby już nigdy nie zamierzał mnie puścić.
– Anito!
– Ciii, nic nie mów. Już wszystko dobrze. Wszystko w porządku.
– Odeślesz mnie z powrotem, prawda? – Odsunął się ode mnie, aby móc spojrzeć mi w oczy.
– Tak – odparłam.
– Nie chcę umierać.
– Ale ty już nie żyjesz.
Spojrzał na swoje dłonie, kilka razy zacisnął i rozwarł pięści.
– Nie żyję? – wyszeptał. – Nie żyję? – Położył się na świeżo rozkopanej ziemi. – Odeślij mnie – poprosił.
Zrobiłam to.
Pod sam koniec zamknął oczy, a mięśnie jego twarzy zwiotczały, rozluźnione przez śmierć. Ciało na powrót zagłębiło się w ziemi, aż wreszcie znikło zupełnie.
Osunęłam się na kolana obok grobu Phillipa i rozpłakałam się.
Edward miał wybity bark, dwie złamane kości w ręce i ranę od ukąszenia wampira. Mnie założono czternaście szwów. Oboje wróciliśmy do zdrowia. Ciało Phillipa przewieziono na miejscowy cmentarz. Za każdym razem kiedy tam pracuję, zachodzę do niego, aby się przywitać. Mimo iż wiem, że Phillip nie żyje i jest mu to obojętne. Groby nie są dla umarłych, lecz dla żyjących. Dzięki temu skupiamy się na nich, a nie na fakcie, że nasi drodzy nieobecni gniją w ziemi. Umarłym nie zależy na pięknych kwiatach i rzeźbionych marmurowych posągach.
Jean-Claude przysłał mi tuzin śnieżnobiałych róż o długich łodyżkach. Na bileciku napisał: „Jeżeli odpowiedziałaś na pytanie zgodnie z prawdą, przyjdź, aby ze mną zatańczyć”.
Odpisałam na odwrocie bileciku: „Nie” i wsunęłam za dnia pod drzwi Grzesznych Rozkoszy. Jean-Claude mnie pociągał. Może wciąż mnie pociąga. No i co z tego? Wydawało mu się, że to coś zmienia. Ale nie zmieniało. Nic a nic. Uświadamiałam to sobie przy okazji każdej kolejnej wizyty przy grobie Phillipa. A zresztą… nawet to nie było konieczne.
Читать дальше