– John, rozlewasz kawę.
Gill wniosła właśnie z kuchni talerz grzanek z serem. Rebus otrząsnął się.
– Proszę, zjedz to. Dzwoniłam już do komendy. Mamy tam być za dwie godziny. Już rozpoczęli poszukiwania Reeve’a. Powinni go znaleźć.
– Mam nadzieję. Och, Gill, daj Boże, żeby tak było.
Przytulili się. Zaproponowała, by oboje położyli się na kanapie. Zrobili to, nie zwalniając uścisku. Rebus nie mógł się pozbyć myśli, czy ta ponura noc, którą miał za sobą, nie stanie się czymś w rodzaju egzorcyzmu i czy jego przeszłość nie przestanie go już nawiedzać w sytuacjach erotycznych. Miał nadzieję, że tak. Ale oczywiście ani pora teraz, ani miejsce, by się o tym przekonać.
Gordon, przyjacielu, co ja ci zrobiłem?
Stevens był człowiekiem cierpliwym. Obaj policjanci stojący pod domem byli bardzo stanowczy: w tej chwili widzenie się z sierżantem Rebusem jest niemożliwe. Stevens wrócił więc do redakcji, napisał tekst do druku na trzecią w nocy, a potem wrócił pod dom Rebusa. W jego mieszkaniu wciąż paliło się światło, ale przed wejściem sterczało teraz dwóch nowych goryli. Stevens zaparkował po drugiej stronie ulicy i zapalił kolejnego papierosa. Wszystko zaczynało się ładnie splatać. Dwie oddzielne dotąd nitki łączyły się w jedną. Morderstwa i narkotyki wyraźnie coś z sobą łączyło, a kluczem do całości był Rebus. No bo, o czym może o tej porze rozmawiać z bratem? Może omawiają jakiś plan awaryjny. Boże, ile by dał, żeby być teraz muchą na ścianie w tym pokoju. Dałby wszystko. Znał londyńskich reporterów z Fleet Street, którzy stosowali w pracy skomplikowane urządzenia techniczne – pluskwy podsłuchowe na ścianach, super czułe mikrofony wielkiej mocy, podsłuch telefoniczny – i teraz przyszło mu do głowy, czy nie warto by zainwestować trochę pieniędzy w kupno takich urządzeń.
W głowie rodziły mu się nowe teorie, każda z licznymi wariantami. Jeżeli edynburscy handlarze narkotyków wdali się teraz w porwania i morderstwa po to, by napędzić strachu jakimś frajerom, to znaczy, że sprawy przybierają bardzo dramatyczny obrót, a on, Jim Stevens, będzie musiał zachować jeszcze większą ostrożność niż dotąd. Tylko że Byk Podeen mówił, że nic mu o tym nie wiadomo. No to załóżmy, że na rynku pojawiła się nowa banda, która wprowadza nowe reguły gry. To by oznaczało wojnę gangów w stylu dawnego Glasgow. Tylko że teraz już się chyba tych spraw tak nie załatwia. Chyba nie.
Myślenie pozwalało Stevensowi zachować trzeźwość umysłu i nie usnąć, zwłaszcza że wszystko zapisywał sobie w notatniku. Radio w samochodzie było włączone i co pół godziny słuchał serwisów wiadomości. Nową ofiarą Dusiciela z Edynburga stała się córka policjanta. Przy tej okazji poniósł śmierć mężczyzna uduszony w mieszkaniu matki ofiary. I tak dalej. Stevens wciąż wymyślał nowe teorie.
Radio nie podało, że wszystkie morderstwa mają związek z Rebusem. Policja nie miała zamiaru tego ujawniać, przynajmniej na razie.
O siódmej trzydzieści Stevensowi udało się przekupić chłopca roznoszącego gazety, by ze sklepu obok przyniósł mu bułki i mleko. Popijał suche, kruszące się bułki lodowato zimnym mlekiem. W samochodzie miał włączone ogrzewanie, ale mimo to czuł się przemarznięty do szpiku kości. Marzył, by się ogolić, wykąpać i parę godzin przespać, niekoniecznie w tej kolejności. Ale był teraz zbyt blisko rozwiązania całej sprawy, by sobie odpuścić. Charakteryzowała go wytrwałość – niektórzy nazwaliby to szaleństwem lub fanatyzmem – typowa dla rasowego reportera. Podczas minionej nocy zauważył innych pismaków, którzy pojawiali się pod domem i byli odsyłani z kwitkiem. Kilku z nich dostrzegło go siedzącego w samochodzie i podeszło, by chwilę pogadać i zwąchać, co jest grane. Wówczas chował notatnik i udawał znudzenie, mówiąc, że wkrótce wybiera się do domu. Kłamstwa, wiecznie te cholerne kłamstwa.
Ale one też należały do rytuału.
Wreszcie zobaczył, że wychodzą z budynku. Czekało na nich oczywiście kilka kamer i mikrofonów, ale reporterzy nie zachowywali się zbyt nachalnie – nie było popychania, szarpania i krzyków. Po pierwsze mieli do czynienia ze zrozpaczonym ojcem, po drugie z policjantem, więc nikt nie ważył się go dręczyć.
Stevens widział, jak Gill i Rebus wsiadają bez przeszkód do policyjnego rovera, który czekał z silnikiem na chodzie. Przyjrzał się ich twarzom. Rebus wyglądał na wymęczonego, ale tego można się było spodziewać. Pod oznakami zmęczenia Stevens dostrzegał jednak jakiś wyraz ponurej zawziętości, coś w sposobie zaciśnięcia ust tak, że tworzyły prostą kreskę. To go trochę zaniepokoiło. Wyglądało, jakby Rebus wyruszał na wojnę. Jasna cholera. No i ta Gill Templer. Wyglądała groźnie, groźniej nawet niż Rebus. Oczy miała podkrążone, ale w ich wyrazie też było coś dziwnego. Wyraźnie coś było nie tak. Każdy w miarę rozgarnięty reporter by to zauważył, jeśli tylko umiał patrzeć. Stevens poczuł rosnącą w nim zawziętość. Musi się czegoś więcej dowiedzieć. Ten temat sam w sobie działał jak narkotyk, a jego organizm domagał się coraz silniejszych dawek. Sam przed sobą przyznał z zaskoczeniem, że potrzeba tych zwiększonych dawek nie bierze się z poczucia obowiązku, tylko z chęci zaspokojenia własnej ciekawości. Rebus go intrygował, Gill Templer też go oczywiście interesowała.
No i ten Michael Rebus…
Michael Rebus nie opuścił mieszkania. Cały cyrk już odjeżdżał, policyjny rover skręcał w prawo z cichej uliczki Marchmont, ale obaj goryle pozostali na posterunku. Nowi goryle. Stevens zapalił papierosa i pomyślał, że warto jeszcze raz spróbować. Wrócił do samochodu i zamknął go na klucz. Potem spacerkiem okrążył cały kwartał układając sobie w głowie nowy plan.
– Przepraszam. Czy pan tu mieszka?
– Pewno, że tu mieszkam. A o co znowu chodzi, co? Spieszy mi się do łóżka.
– Ma pan za sobą ciężką noc, sir?
Mężczyzna z zapuchniętymi od braku snu oczami potrząsnął w kierunku policjanta trzema brązowymi torbami papierowymi. Każda z nich mieściła po sześć bułek.
– Piekarzem jestem. Robię na nocną zmianę. Więc może byście…
– Pańskie nazwisko, sir?
Próbując ominąć policjanta, Stevens zdołał w samą porę odczytać kilka nazwisk przy dzwonkach do drzwi.
– Laidlaw – odpowiedział. – Jim Laidlaw.
Policjant znalazł nazwisko na trzymanej w ręku liście.
– Zgadza się, sir. Przepraszam za kłopot.
– A co jest grane?
– Wkrótce pan się dowie. Życzę dobrej nocy, sir.
Była jeszcze jedna przeszkoda do pokonania i Stevens wiedział, że tu żaden spryt mu nie pomoże. Jeżeli drzwi wejściowe na klatkę są zamknięte, to są zamknięte i na tym koniec. Zdecydowanym ruchem pchnął ciężkie drzwi i poczuł, że się poddają.
Więc ich nie zamknęli. Jego patron w niebiosach miał dziś dla niego odrobinę litości.
W holu wejściowym pozbył się toreb z bułkami i obmyślił dalszy ciąg planu. Ruszył schodami na drugie piętro, gdzie mieszkał Rebus. Klatka schodowa przesiąknięta była smrodem kociego moczu. Stanął przed drzwiami Rebusa i starał się złapać oddech. Dostał zadyszki z braku kondycji, ale po części wynikała ona też z podniecenia. Od lat czegoś podobnego nie przeżywał w ramach zbierania materiału do gazety i sprawiało mu to przyjemność. Pomyślał, że w takim dniu wszystko mu ujdzie na sucho. Zdecydowanym ruchem nacisnął dzwonek.
Po dłuższej chwili drzwi otworzył ziewający i zapuchnięty od snu Michael Rebus. A więc stali wreszcie przed sobą twarzą w twarz. Stevens machnął przed nosem Michaela legitymacją. Legitymacja poświadczała, że James Stevens należy do klubu bilardowego miasta Edynburg.
Читать дальше