Robert odniósł wrażenie, że jest skrępowana, że coś jest nie w porządku. A może to tylko zdenerwowanie?
Wyglądała cudownie i poczuł się rozczarowany. Czego, u diabła, się spodziewał? Że będzie blada i nieszczęśliwa?
– Chciałbym, żebyś wiedział, jak ci jestem wdzięczny – zwrócił się do Montego.
Monte wzruszył ramionami.
– Cieszę się, że ci mogłem pomóc. Ten człowiek to anioł.
– Jakie są twoje dalsze plany?
– Chciałbym, byście zawrócili na zachód, w stronę Marsylii. Wysadzicie mnie na brzegu i…
Na pokładzie pojawił się jakiś mężczyzna w białym uniformie. Miał koło pięćdziesiątki, był przysadzisty i wyróżniał się schludnie przystrzyżoną brodą.
– To kapitan Simpson. A to… – Monte Banks spojrzał wyczekująco na Roberta.
– Smith. Tom Smith.
– Popłyniemy do Marsylii, kapitanie – powiedział Monte.
– To nie zawijamy już na Elbę?
– Nie.
– Rozumiem – powiedział kapitan Simpson nieco zdziwionym tonem.
Robert uważnie zmierzył wzrokiem horyzont. Nie dostrzegł niczego niepokojącego.
– Proponuję, byśmy zeszli na dół – odezwał się Monte Banks.
Kiedy już siedzieli we trójkę w barze, Monte zapytał:
– Nie uważasz, że winien nam jesteś jakieś wyjaśnienie?
– Masz rację – powiedział Robert – ale nic wam nie powiem. Im mniej będziecie wiedzieli o całej tej sprawie, tym lepiej. Mogę was jedynie zapewnić, że jestem niewinny. Zostałem wplątany w pewną aferę polityczną. Polują na mnie, bo za dużo wiem. Jeśli mnie dopadną, zabiją mnie.
Susan i Monte wymienili spojrzenia.
– Nie mają podstaw, by łączyć mnie z „Zimorodkiem” – ciągnął Robert. – Wierz mi, Monte, że gdybym miał jakąś inną możliwość ucieczki, nie zwracałbym się do was.
Robert pomyślał o tych wszystkich ludziach, którzy zginęli, ponieważ ich odszukał. Nie darowałby sobie, gdyby przez niego cokolwiek przytrafiło się Susan. Starał się, by ton jego głosu brzmiał swobodnie.
– Z uwagi na wasze bezpieczeństwo chciałbym, byście nikomu nie wspominali, że gościłem na pokładzie tego jachtu.
– Jasne – powiedział Monte.
Jacht wolno zatoczył koło i skierował się na zachód.
– Wybaczcie mi, muszę zamienić słówko z kapitanem.
Atmosfera podczas kolacji była nieznośna. Coś wisiało w powietrzu, coś, czego zupełnie nie rozumiał, a napięcie było niemal namacalne. Czy to ze względu na jego obecność? Czy też powodem było coś innego? Może coś między nimi dwojgiem? Im szybciej się stąd wyniosę, tym lepiej - pomyślał Robert.
Siedzieli w barze, popijając po kolacji, kiedy pojawił się kapitan Simpson.
– Kiedy dotrzemy do Marsylii? – spytał Robert.
– Jeśli utrzyma się pogoda, powinniśmy tam być jutro po południu, panie Smith.
W zachowaniu kapitana Simpsona było coś, co irytowało Roberta. Kapitan był gburowaty, niemal niegrzeczny. Musi być dobry - pomyślał Robert – bo inaczej Monte by go nie zatrudnił. Susan zasługuje na taki jacht. Susan zasługuje na wszystko, co najlepsze.
O jedenastej Monte spojrzał na zegarek i powiedział do Susan:
– Myślę, że pora iść spać, kochanie. Susan spojrzała na Roberta.
Chyba tak. Wstali.
– W kabinie znajdziesz ubranie dla siebie – powiedział Monte. – Jesteśmy prawie takiej samej postury.
– Dziękuję.
– Dobranoc, Robercie.
– Dobranoc, Susan.
Robert stał obserwując, jak kobieta, którą kochał, szła do łóżka z jego rywalem. Rywalem? Kogo, u diabla, próbuję oszukiwać? On zwyciężył. Ja przegrałem.
Robert nie mógł usnąć, sen uciekał od niego, niczym nieuchwytny cień. Leżał w łóżku i myślał, że po drugiej stronie ściany, zaledwie parę metrów dalej, znajdowała się kobieta, którą kochał jak nikogo na świecie. Wyobraził sobie nagą Susan – nigdy nie nosiła koszuli nocnej - i poczuł narastające podniecenie. Czy właśnie w tej chwili Monte kocha się z nią, czy też jest sama…? i myśli o nim, wspomina te cudowne czasy, gdy byli razem? Prawdopodobnie nie. Cóż, wkrótce znów zniknie z jej życia. I pewnie już nigdy więcej się nie zobaczą.
Świtało, gdy wreszcie zmorzył go sen.
W sali łączności SIFAR radar śledził kurs „Zimorodka”. Pułkownik Cesar odwrócił się do pułkownika Johnsona i powiedział:
– Bardzo źle, że nie schwytaliśmy go na Elbie, ale teraz już nam się nie wymknie. Krążownik jest w pełnej gotowości. Czekamy tylko na sygnał z „Zimorodka”, by wkroczyć do akcji.
DZIEŃ DWUDZIESTY PIERWSZY
Wczesnym rankiem Robert wyszedł na pokład. Obserwował spokojne morze, kiedy podszedł do niego kapitan Simpson.
– Dzień dobry. Wygląda na to, że pogoda się utrzyma, panie Smith.
– Tak.
– Będziemy w Marsylii o trzeciej. Na długo się tam zatrzymamy?
– Nie wiem – odpowiedział uprzejmie Robert. – Zobaczymy.
– Rozumiem.
Robert patrzył na oddalającego się Simpsona. Cóż takiego było w tym człowieku, co wywoływało niepokój?
Robert wrócił na rufę i uważnie zlustrował horyzont. Niczego nie dojrzał, ale jednak… W przeszłości instynkt już nieraz uratował mu życie. Dawno nauczył się na nim polegać. Coś było nie w porządku.
Za horyzontem krążownik włoskiej Marynarki Wojennej „Stromboli” wziął kurs na „Zimorodka”.
Susan zeszła na śniadanie blada i mizerna.
– Dobrze spałaś, kochanie? – zapytał Monte.
– Świetnie – odpowiedziała Susan.
A więc nie zajmują wspólnej kabiny! Robert poczuł niczym nie uzasadnioną satysfakcję. Kiedy byli małżeństwem, zawsze spali w jednym łóżku. Susan tuliła swe nagie, dojrzałe ciało do niego. Jezu, muszę przestać o tym myśleć.
Przed „Zimorodkiem” po jego prawej burcie pojawiła się powracająca z połowu łódź rybacka z Marsylii.
– Macie ochotę na świeże ryby na obiad? – spytała Susan. Obaj mężczyźni skinęli głowami.
– Oczywiście.
Byli niemal w jednej linii z kutrem.
– Kiedy dotrzemy do Marsylii? – zagadnął Robert mijającego ich właśnie kapitana Simpsona.
– Za dwie godziny, panie Smith. Marsylia to interesujący port. Był pan tam już kiedyś?
– To rzeczywiście interesujący port – przyznał Robert.
W sali łączności SIFAR obaj pułkownicy odczytywali depeszę, która dopiero co nadeszła z „Zimorodka”. Zawierała tylko jedno słowo: „Teraz”.
– Gdzie jest obecnie „Zimorodek?” – spytał pułkownik Cesar.
– Są dwie godziny drogi od Marsylii i płyną w kierunku portu.
– Rozkazać, by „Stromboli” dogonił jacht i by wkroczyli na jego pokład.
Trzydzieści minut później krążownik włoskiej Marynarki Wojennej „Stromboli” znalazł się w pobliżu „Zimorodka”. Susan i Monte stali na mostku, obserwując nadpływający okręt.
Z krążownika dobiegło ich wołanie.
– Ahoj, „Zimorodek”. Wchodzimy na pokład.
Susan i Monte wymienili spojrzenia. Kapitan Simpson podszedł do nich.
– Panie Banks…
– Słyszałem. Proszę zatrzymać silniki.
– Tak jest.
Minutę później silniki zamilkły i jacht znieruchomiał na wodzie. Susan razem z mężem obserwowali uzbrojonych marynarzy z krążownika spuszczających szalupę.
Nie minęło dziesięć minut, a kilkunastu mężczyzn już wspinało się po drabince na pokład „Zimorodka”.
Prowadzący akcję podporucznik marynarki powiedział:
– Przykro mi, że pana niepokoję, panie Banks. Jednak władze Włoch mają podstawy, by podejrzewać, że ukrywacie państwo poszukiwanego przez Interpol człowieka. Mamy rozkaz przeszukać jacht.
Читать дальше