Doktor Hilsinger głośno przełknął ślinę.
– Nie.
W takim razie proszę się brać do roboty.
Doktor Hilsinger zaprowadził Roberta do następnego pomieszczenia, w którym znajdował się gabinet lekarski pełen sprzętu medycznego. Robert wolno i ostrożnie ściągnął kurtkę. Trzymając w dłoni broń, usiadł na stole. Doktor Hilsinger wziął do ręki skalpel. Palce Roberta zacisnęły się na spuście.
– Spokojnie – powiedział nerwowo doktor Hilsinger. – Chcę jedynie przeciąć koszulę.
Rana wciąż krwawiła.
– W środku tkwi kula – powiedział doktor Hilsinger. – Nie zniesie pan bólu, jeśli nie dam panu…
– Nie! – Nie miał zamiaru pozwolić się oszołomić żadnymi środkami przeciwbólowymi. – Proszę ją wyjąć bez znieczulenia.
– Jak pan sobie życzy.
Robert obserwował, jak lekarz podszedł do autoklawu i włożył do niego parę kleszczy. Siedział na brzegu stołu, próbując walczyć z ogarniającymi go zawrotami głowy. Zamknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, doktor Hilsinger stał przy nim, trzymając w ręku kleszcze.
– Zaczynamy. – Zanurzył kleszcze w świeżej ranie. Robert krzyknął z bólu na cały głos. Przed oczami przelatywały mu jasne błyskawice. Zaczął tracić przytomność.
– Już po wszystkim – powiedział doktor Hilsinger.
Robert siedział i oddychał głęboko, próbując odzyskać panowanie nad sobą.
Doktor Hilsinger przypatrywał mu się uważnie.
– Dobrze się pan czuje?
Minęło trochę czasu, nim Robert odzyskał głos.
– Tak… proszę to zszyć.
Lekarz polał ranę wodą utlenioną i Robert znów zaczął tracić przytomność. Zacisnął zęby. Nie daj się. Już prawie po wszystkim. W końcu, dzięki Bogu, najgorsze minęło. Lekarz owijał ramię Roberta grubym bandażem.
– Proszę mi podać kurtkę – powiedział Robert. Doktor Hilsinger spojrzał na niego.
– Nie może pan teraz wyjść. Nie zrobi pan nawet kroku.
– Proszę mi podać kurtkę. – Głos miał tak słaby, że ledwo go było słychać. Obserwował, jak lekarz szedł przez pokój po jego kurtkę, i wydawało mu się, że jest ich dwóch.
– Stracił pan dużo krwi – ostrzegł go doktor Hilsinger. – Jeśli pan wyjdzie w takim stanie, grozi panu niebezpieczeństwo.
A jeśli zostanę, grozi mi jeszcze większe - pomyślał Robert. Ostrożnie wciągnął kurtkę i spróbował stanąć. Nogi się pod nim ugięły. Chwycił za skraj stołu.
– Nigdy się to panu nie uda – przestrzegł go doktor Hilsinger. Robert spojrzał na niewyraźną postać, majaczącą przed nim.
– Dam sobie radę.
Ale wiedział, że gdy tylko wyjdzie, doktor Hilsinger znów zadzwoni. Wzrok Roberta padł na szpulę mocnej taśmy chirurgicznej, której używał doktor Hilsinger.
– Proszę usiąść na krześle. – Słowa zlewały się w niewyraźny bełkot.
– Dlaczego? Co pan chce…? Robert uniósł broń.
– Proszę siadać.
Doktor Hilsinger usłuchał. Robert wziął rolkę taśmy. Było mu niewygodnie, bo mógł używać tylko jednej ręki. Odczepił koniec taśmy i zaczął ją odwijać. Podszedł do doktora Helsingera.
– Niech pan siedzi spokojnie, to nic się panu nie stanie.
Umocował koniec taśmy do poręczy krzesła, a potem zaczął ją owijać wokół rąk lekarza.
– To naprawdę niepotrzebne – odezwał się doktor Hilsinger. – Nie…
– Zamknij się. – Robert kontynuował przywiązywanie lekarza do krzesła. Wysiłek spowodował, że znów ogarnęła go fala bólu. Spojrzał na lekarza i powiedział cicho:
– Nie zemdleję.
Stracił przytomność.
Płynął w przestrzeni, unosząc się wolno wśród białych obłoków. Obudź się. Nie chciał się budzić. Chciał, by ten cudowny stan trwał wiecznie. Obudź się. Coś twardego uwierało go w bok. Coś, co miał w kieszeni kurtki. Nie otwierając oczu sięgnął do kieszeni i wyciągnął jakiś przedmiot. Kryształ. Znów pogrążył się w niebycie.
Robercie - dobiegł go cichy i kojący głos kobiety. Znajdował się na pięknej, zielonej łące, powietrze wypełniała muzyka, a niebo rozjaśniały kolorowe błyski. Jakaś kobieta szła w jego stronę. Była wysoka i piękna, miała łagodną, owalną twarz i delikatną, lekko przejrzystą cerę. Ubrana była w śnieżnobiałą suknię. Głos miała miły i śpiewny.
Robercie, już nikt nigdy cię nie skrzywdzi. Chodź do mnie. Czekam na ciebie.
Robert wolno uniósł powieki. Leżał przez dłuższą chwilę bez ruchu, potem usiadł, ogarnięty jakimś dziwnym podnieceniem. Wiedział już, kto był jedenastym świadkiem, i wiedział, gdzie może go spotkać.
DZIEŃ DWUDZIESTY TRZECI
Paryż, Francja
Do admirała Whittakera zadzwonił od doktora.
– Panie admirale, tu Robert.
– Robert! Co się z tobą dzieje? Powiedziano mi…
– To teraz nieistotne. Panie admirale, potrzebuję pańskiej pomocy. Czy kiedykolwiek słyszał pan o niejakim Janusie?
– O Janusie? – powtórzył wolno admirał Whittaker. – Nie, nigdy o kimś takim nie słyszałem.
– Dowiedziałem się, że stoi na czele jakiejś tajnej organizacji, zabijającej niewinnych ludzi – powiedział Robert. – Teraz próbuje zabić mnie. Musimy go powstrzymać.
– W jaki sposób mogę ci pomóc?
– Muszę dotrzeć do prezydenta. Czy jest pan w stanie załatwić mi takie spotkanie?
Zapanowała chwila ciszy.
– Oczywiście.
– Jest jeszcze coś. W sprawę zaplątany jest generał Hilliard.
– Co takiego? Jak…?
– I wiele innych osób. Większość agencji wywiadowczych Europy jest też w to uwikłana. Nie mogę teraz panu nic więcej powiedzieć. Hilliard na pewno zna wszystkie szczegóły. Chcę się z nim spotkać w Szwajcarii.
– W Szwajcarii?
– Proszę mu powiedzieć, że jestem jedyną osobą, która zna miejsce pobytu jedenastego świadka. Wystarczy, że zrobi jeden fałszywy krok, a wszystko zaprzepaści. Proszę mu powiedzieć, by zgłosił się do hotelu Dolder Grand w Zurychu. W recepcji będzie czekała na niego informacja. Proszę mu powiedzieć, że chcę się również spotkać z Janusem.
– Robercie, jesteś pewny, że wiesz, co robisz?
Nie, panie admirale. Ale to moja ostatnia szansa. Chcę, by mu pan powiedział, że moje warunki nie podlegają żadnym negocjacjom. Po pierwsze, muszę mieć zapewniony bezpieczny przejazd do Szwajcarii. Po drugie, chcę się tam zobaczyć z generałem Hilliardem i z Janusem. Po trzecie, żądam spotkania z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
– Zrobię wszystko, co będę mógł, Robercie. Jak można się z tobą skontaktować?
– Zadzwonię do pana. Ile czasu będzie pan potrzebował?
– Daj mi godzinę.
– Dobrze.
– Robercie…
Dosłyszał w głosie starca ból.
– Słucham?
– Bądź ostrożny.
– Proszę się nie martwić. Chyba pamięta pan, że zawsze cało wychodzę z każdej opresji.
Godzinę później Robert znów rozmawiał z admirałem Whittakerem.
– Wszystko załatwione. Generał Hilliard sprawiał wrażenie bardzo poruszonego informacją o jeszcze jednym świadku. Dał mi słowo, że nic ci się nie stanie. Zgadza się na wszystkie twoje warunki. Natychmiast wylatuje do Zurychu, będzie tam jutro rano.
– A Janus?
– Przyleci razem z nim. Robert poczuł nagle ulgę.
– Dziękuję, panie admirale. A jak z prezydentem?
– Osobiście z nim rozmawiałem. Jego doradcy zorganizują spotkanie w dogodnym dla ciebie terminie.
Dzięki Bogu!
– Generał Hilliard załatwił samolot, który przewiezie cię…
Читать дальше