Rollin był nieprzytomny, a ranny tylko po wierzchu. Opatrzyłem go skrawkiem materii oddartym z jakiejś kotary i przed wyjściem jeszcze, w umywalce, dłonie z krwi opłukałem.
Myśli me aż paliła wiedza świeżo zdobyta. Próbując pojąć wszystko, co się stało, nadal nie miałem świadectw przeciwko mordercom Barona. Nic nie zdołałem zyskać, co by najdobitniej przekonało policję o mej niewinności. Nawet gdybym się tam odważył czekać na powrót łotrów dwu wiadomych – i tak bez chwili namysłu by mnie oni uśmiercili. Z rozkazu zresztą Rollina, ledwie by wrócił do przytomności. Wzywając zaś policję, wyszykowałbym sobie areszt pewny.
I na zawsze pozostałbym człowiekiem, który prawdziwego Dupina ukatrupił. Tak przecież by uznano, to rzecz niewątpliwa. Na stryczek bym niewinnie trafił, okupić cudze grzechy, a czyje – łajdaków dwu czy Duponte’a – tego dojść nie mogłem. Co gorsza, przez cały ów chaos oddaliła się kwestia śmierci Poego.
Tak rozważaniami pochłonięty, ulice miasta przekraczałem, z rzadka się na moment zatrzymując, by zaczerpnąć powietrza. Szedłem tak do wczesnego ranka i dalej, jeszcze po wschodzie słońca.
– Clark?
Odwróciłem się, aby ujrzeć – w zaskoczeniu strasznym – posterunek…
– Witam – pozdrowiłem White’a i jego współpracownika. Gdy mnie pochwycili, jak ogłupiały patrzyłem na krew, która niczym stygmat winy zaplamiła rękawy i guziki mego potarganego płaszcza.
Tydzień po owych zdarzeniach, siedząc w najwygodniejszym fotelu w bibliotece „Glen Elizy”, rozmyślałem o Bonjour, nie widzianej od czasu zdarzenia w domu Bonapartego. Zemsta nią wprawdzie kierowała tylko i wyłącznie, a mnie w mych dociekaniach pomagać nie miała zamiaru – ja jednak nie żywiłem doń urazy. W istocie utraciłem nadzieję, iż kiedyś jeszcze ją spotkam, czując, że mnie darzy uczuciem prawdziwym. Lękać się jednak o nią nie musiałem wcale. Bo choć mi się nadal jawiła istotą tajemniczą, byłem w stu procentach przekonany, iż wybrnie z każdej niebezpiecznej sytuacji. Uzależniona od Barona, odkąd ją z zarzutów oczyścił przed paryskim sądem, miała wszak naturę przestępczyni i nigdy nie cofała się przed niczym, nawet przed groźbą śmierci.
Wracam jednak do chwili, kiedy mnie znaleźli policjanci – otóż z krańcowego wyczerpania padłbym wtedy na ziemię, gdyby mnie oni na czas nie złapali. Straciłem całkiem rachubę, kiedy to ostatnio dany mi był godny odpoczynek… Ocknąwszy się potem na piętrze posterunku Dzielnicy Środkowej, ujrzałem przed sobą urzędnika, a za nim funkcjonariusza White’a.
– Jeszcze się pan źle miewasz? – zapytał z troską urzędnik.
– Już lepiej – odrzekłem, choć to nie do końca było prawdą, wdzięczny im byłem jednak za okazaną dobroć i za to, że mnie umieścili w swej wygodnej kwaterze. – Znów aresztowany jestem?
– Sir! – zakrzyknął White. – Szukaliśmy cię godzinami, aby zapewnić opiekę!
Na podłodze spostrzegłem skrzynię pełną rozmaitych przedmiotów z mego domu.
– Ależ ja zbiegłem z więzienia!
– My zaś chcieliśmy cię zamknąć na nowo. Wykryto jednakże świadków zamachu na Francuza. Widzieli oni dwu jegomości, z których jeden był poważnie ranny – tak że ich zapamiętali bez większego trudu. Złoczyńcy, stojąc z boku, wyciągnęli pistolety… To już nam wystarczyło, by stwierdzić pańską niewinność, tyle że wytropić ich nie mogliśmy żadną miarą. Do dnia wczorajszego…
Następnie urzędnik wyjaśnił, iż zgłoszono kradzież konia sławnego handlarza niewolników. Rumak ów znaleziony został tuż przed domem, gdzie – zbiegiem okoliczności – akurat prosto z miasta przyszli dwaj osobnicy odpowiadający wyglądem opisowi podanemu przez świadków z sali wykładowej! Mimo iż uciec zdążyli, wtargnąwszy z trzecim wspólnikiem przypuszczalnie na pokład prywatnej fregaty, z zachowania ich jasno wynikało, że ja z zamachem owym nie mam nic wspólnego.
Później się także dowiedziałem, iż Hope Slatter, wstydząc się przyznać, że go pokonał Murzyn, obciążył winą za napaść jakichś gości z Niemiec. Jako że Niemcy blisko sąsiadują z Francją, a konia znaleziono w okolicy domu, gdzie łotry miały spotkanie – policja uznała za pewnik, iż sprawcami ataku na Slattera są ci sami, co Barona pozbawili życia.
– A więc mnie nie zamkniecie? – spytałem po namyśle.
– Na Boga! – odparł urzędnik. – Jesteś wolny! Czy cię do domu zawieźć?
* * *
Inni – jak się okazało w kolejnych miesiącach – nie wybaczyli mi jednak publicznego potępienia.
Wszelkie moje dobra miały wkrótce zostać wystawione na niebezpieczeństwo.
Bez Hattie Blum „Glen Eliza” pusta się stała nagle i samotna. Hattie szykowała się do ślubu z Peterem, a ja nie mogłem choćby podjąć starań, aby temu przeszkodzić. W ogólnym rozrachunku oboje okazali się przyzwoitsi ode mnie; chcieli mnie chronić przed zgubą, co jeszcze zacieśniło więzi między nimi, mnie natomiast od nich odstręczyło. Odwiedzając mnie w więziennej celi, Hattie narażała swoje dobre imię. Teraz, gdy mnie już zwolniono, list krótki do niej napisałem z wyrazami wdzięczności prosto z głębi serca, jak i życzeniami szczęścia. Tym samym mogłem obojgu zapewnić względny spokój ducha.
Sam jednak żyłem w ciągłym niepokoju. Po powrocie mym do „Glen Elizy” zjechała z wizytą stryjeczna babka, wypytując w nieskończoność o „fanatyczne” a „złudne” idee, które mnie, w rozpaczy po stracie rodziców, ostatecznie zawiodły do więzienia.
– Czyniłem, co słuszne mi się wydawało – rzekłem, wspominając słowa Edwina Hawkinsa, kiedy się ukrywałem w pako walni.
Stanęła przy mnie, ręce założywszy, w długiej czarnej sukni, która uwydatniała srebrną biel jej włosów.
– Mój chłopcze – powiedziała. – Trafiłeś do więzienia oskarżony o mord! Kryminalistą się więc stajesz! Ciesz się, jeśli ktoś w Baltimore zechce cię zaszczycić swoim towarzystwem. Niewieście pokroju Hattie Blum trzeba mężczyzny na miarę Petera Stuarta! Dom zaś twój się przemienia w gniazdo próżniactwa.
Popatrzyłem na babkę. Wyrzekła wszystko jednym tchem, a z pasją większą znacznie, niżbym tego po niej oczekiwał.
– Niczego w życiu nie pragnąłem tak, jak małżeństwa z Hattie Blum – odparłem, co ją oburzyło jeszcze bardziej, bo przecież dotyczyło kobiety niebawem za mąż się wybierającej. – Surowość twa jak najsłuszniejsza, acz nie dorówna nigdy mojej winie. Peter to człowiek godny i na szczęście z Hattie zasługuje w pełni.
– A co by ojciec rzekł na to?! Niech nas Bóg broni jednak przed obarczaniem zmarłych własnymi postępkami… Tyś, chłopcze, zdaje się, po matce odziedziczył więcej – dodała już szeptem.
Szykując się do odjazdu dnia owego, na koniec mi rzuciła spojrzenie piorunujące, które, jak potem stwierdziłem, miało mnie przywołać do porządku. Prócz tego poddała dom drobiazgowej inspekcji, tak jakby lada chwila miał się rozpaść od moralnej zgnilizny moich czynów.
Niedługo potem przekazano mi wiadomość, iż stryjeczna babka wniosła pozew, domagając się dóbr wszelkich, które mi przypadły z woli ojca, w tym również „Glen Elizy” – a to zaś dlatego, że odkąd się zrzekłem stanowiska w kancelarii prowadzonej przez Petera, zachowanie moje wskazywało na całkowity brak równowagi psychicznej… Podała też i inne argumenty: oto zaniedbałem interesy oraz inwestycje rozmaite mej rodziny, powodując znaczne straty podczas dwu lat minionych… W obłędzie usiłowałem udaremnić zamach na Barona, który się przecież skończył jego śmiercią… Zbiegłem z celi więziennej, co w najwyższym stopniu jest niedopuszczalne… Podobno wziąłem się nawet do kopania grobu, a także wdarłem się na posesję przy Amity Street… Co gorsza, wszystkim tym dowiodłem, iż chaos panuje w mej głowie, że obca mi logika wszelka oraz konsekwencja.
Читать дальше