Byle nie jemu tylko, byle nie Duponte’owi.
Dobiegły mnie Daphne lekkie kroki, która się w holu z inną sługą uwijała. W gorączce niby na dół zbiegłem, by spytać, gdzie też Duponte.
Lecz ona pokręciła głową. W lęku, a może i konsternacji.
– Znajomi go zabrali, proszę pana. Nie, nie – myśl rozsadzała mi czaszkę.
– Młodzian jakiś w drzwiach stanął, oznajmiając, że pan Duponte ma gościa, lecz wytłumaczył zaraz, iż gość jego jest chromy, więc może Duponte zechciałby łaskawie zejść do bramy, bo tam, przed domem, czeka powóz.
Daphne odparła na to, iż będzie lepiej, jeśli ów człowiek wejść zechce, zgodnie z przyjętym u nas obyczajem. Że fiakier jednak się upierał, Daphne obwieściła sprawę Duponte’owi, a on się po chwili namysłu zdecydował zejść do drzwi.
– No i…? – przynagliłem.
Jeśli chodzi o osobę detektywa, niechętna mu dotąd Daphne najwyraźniej zmiękła, oczy swe zaszłe łzami osuszyć musiała przed dalszą wypowiedzią:
– W pojeździe człowiek jakiś zasiadał na króla podobieństwo… A według mnie nie kaleki, bo się i wyprostował, i ujął pana Duponte’a pod ramię… Do tego, sir…
– Mów, słucham!
– Jak Duponte identyczny miał on wygląd! Żebym się tak z miejsca nie ruszyła, niby bliźniak syjamski!!! Towarzysz pana wsiadł do powozu, ale z obliczem smutnie rozedrganym. Tak jakby czuł, że coś na wieki pozostawia. Ach, żeś ty, panie, panie, nie mógł być obecny!!!
Cóż za prostak ze mnie, co za dureń! Baron wieści naszych o odczycie nie powstrzymał, bo się wszak wybrał wstrzymać samego wykładowcę!
* * *
W hotelach, dokąd ruszyłem osobiście, po Baronie nie zostało śladu. Wpierw na policję się wybrawszy, zgłosiłem zaginięcie Auguste Duponte’a, jak również przekazałem jej konterfekt pędzla Von Dantkera, który wcześniej Baronowi zabrałem. Prócz tego dałem szkic naprędce skreślony własną ręką, przedstawiający Barona wraz z jego kompanią, łącznie z wszelakimi woźnicami, portierami i posłańcami, których w sytuacjach wielu oglądałem razem z nim. Na koniec przysłano mi wiadomość, że na posterunku pilnie jestem potrzebny.
Za biurkiem czekał mnie White, ten sam funkcjonariusz, z którym rozmawiałem tuż po śmierci pisarza. Dłonie zaplótł ciasno na blacie przed sobą.
– Czyście go odszukali? Duponte’a znaleźliście?
– Czy Dupina raczej? – zapytał White. – Portrety, które pan przedstawił, zaiste są pomocne. Lecz przez nas wywiadowana obsługa hotelowa rozpoznaje w nich nie Duponte’a, ale Dupina, podkreślam. Dostrzegasz wszak podobieństwa między malowidłem a rysunkiem, który sam wykonałeś?
Z najwyższym wysiłkiem udało mi się wzburzenie opanować:
– Podobni są z tej przyczyny, że Baron Dupin otwarcie usiłował małpować monsieur Duponte’a, malarz natomiast, Von Dantker… był w sprawę zamieszany!
White na to odchrząknął, zmieniając pozycję rąk.
– Duponte więc Dupina miał udawać?
– Skądże! Na odwrót, szanowny panie. Dupin właśnie chce dowieść, iż on jest postaci Poego prawdziwym pierwowzorem…
– Znów Poe! Jak rzecz się ma do niego?
– Zasadniczo! Widzi pan, Auguste Duponte stanowi model bohatera nazwiskiem C. Auguste Dupin. Dlatego też przybył do nas – rozwikłać zagadkową śmierć poety. Pod moim mieszkając dachem, zajął się swymi badaniami, przez to się go na mieście widywało nader rzadko. Że już nie wspomnę o przechadzkach, na jakie się wyprawia głównie w porze wieczorowej… Wszak Francuz, którego geniusz stworzył, czyni to dokładnie. Tymczasem Baron Dupin, za pierwowzór Dupina się podając, mego towarzysza naśladuje równocześnie.
White powstrzymał mnie gestem dłoni.
– Wskazujesz, że Duponte to Dupin.
– Właśnie! Nie takie to wszystko oczywiste, prawda? Baron próbuje się w C. Auguste Dupina wcielać. Najważniejsze zatem, aby go odnaleźć jak najprędzej, nim szkodę spowoduje jakąś.
– A może, suponować sobie pozwolę, widując jednego tylko, Dupina zapewne, brałeś go przez omyłkę za innego człowieka?
– Omyłkę… – sugestię White’a odczytałem. – Duponte istnieje nie tylko w imaginacji mojej. Nie mogłem wszak sobie wyobrażać dżentelmena, który u mnie mieszka, jada i swój zarost goli!!!
White, potrząsnąwszy głową, zapatrzył się w podłogę. Ja zaś ton przybrałem poważny:
– Dupin jest tutaj sprawcą, musi więc za wszelką cenę zostać powstrzymany! Nad wyraz jest on groźny, panie oficerze! Wybitnej wszak myśli człowieka porwał i może mu już zdążył zadać jakieś rany. Fałszywą wersję zdarzeń z pewnością rozprzestrzeni. Czyś na to czuły choćby odrobinę?
Nieczuły był wyraźnie – więc uparcie trwać musiałem w swoich zamierzeniach.
* * *
Ciekawe, co stać się mogło, gdybym był bardziej świadomy ludzkiej złośliwości w owych czasach. Gdyby mi dano wglądnąć w ponure a sekretne plany – gdybym wiedział, iż za wszelką cenę trzymać się muszę Duponte’a, a w razie konieczności wlec go nawet z sobą do czytelni… Pomimo całej siły swojej, w starciu na śmierć i życie z Baronem i Bonjour on by się niewątpliwie okazał bezbronny, toteż sobie w wyobraźni przedstawiałem, jak – wedle opisu sługi – bez oporów żadnych zgadza się obojgu towarzyszyć. Ach, ileżby Duponte swym słowem owej nocy wniósł w spuściznę poetycką? Lecz to jedynie w sferze czystej spekulacji pozostanie.
Zbliżał się czas wykładu. Ulicą podążając smutnie, bo chciałem się zastanowić w miejscu do tego najwłaściwszym – zdumiony zobaczyłem, jak się lud tłoczy u wejścia do sali wykładowej. Przypadkiem niby kogoś o przyczynę zgromadzenia zaraz zagadnąłem.
– Więc odczyt dziś nie został odwołany?
– Gdzieżby!
– I ów, co go planowano, ma się niby odbyć? Na temat zgonu poety?
– W rzeczy samej! – usłyszałem. – Chyba ci się nie zdaje, iż Emerson do nas zjechał!
– Duponte! – wydyszałem w przejęciu. – Zbiegł zatem i się zjawi?
– Tyle że – człowiek mi odparł – zmiany pewne wprowadzono. Zmuszeni są pobierać za wstęp pewną opłatę.
– Niemożliwe! Przytaknął w rezygnacji.
– A, co tam. Wszak on „prawdziwy Dupin”, pan rozumie. Warto dać półtora dolara.
Aż się mu przyglądnąłem. W dłoni dumnie dzierżył egzemplarz opowieści Poego.
– Oj, coś ciekawego się tu kroi – stwierdził jeszcze. Tłum rozpychając, na samo czoło pobiegłem, niepomny żądań biletu ze strony odźwiernego.
Za sceną zaś ujrzałem postać Auguste Duponte’a. Wyprostowany niczym świeca, siedział w samotnej kontemplacji. Z wiarą nań nową popatrzyłem, triumfem i szacunkiem równocześnie.
– Jakże…? – zbliżyłem się do niego.
– Witam – odpowiedział i chytrze na mnie zerknąwszy, rozejrzał się jakby w nadziei na coś większej wagi. – Cieszę się, Quentin, bracie, iż świadectwo pokoleniom przyszłym chcesz darować.
Nie Duponte był to najwidoczniej.
Jeżeli wcześniej imitacja jego zdawała się znakomita – teraz straszne i całkowite przeszedł Baron zmiany. Nawet się w oczach jego mieścił Duponte’a znany mi charakter.
– Baronie! – zakrzyknąłem, laską się osłaniając. – Nie ujdzie ci rzecz ta płazem, możesz być spokojny!
– Cóż zrobisz? – wzrokiem mnie musnął obojętnym. – Pospołu mi się wszak z Duponte’em przysłużyłeś. Zgromadzić już zdołałem gotówkę za wykład, co go od dziś w ciągu kilku dni głosić mam zamiar. Dzisiejsze więc opłaty również zasilą moją kiesę.
Gdy mi przytomność wróciła, pomyślałem, czemu nigdzie nie ma śladu Bonjour. Mógł Baron bez ochrony żadnej się tu pokazać? Duponte’a ktoś by strzegł pewno, chyba żeby… Nie, przecież Baron nie był uzbrojony.
Читать дальше