– Twój udział w sprawie Poego mam na myśli. Powiadasz, że Barona celem jest upiększyć własne gniazdo, to rozumiem. A po cóż tobie owo dochodzenie?
Wspomniawszy innych reakcje, zawiedziony wzrok przyjaciół moich utraconych, Petera Stuarta oraz Hattie, zawahałem się chwilę z odpowiedzią. Edwin jednak widocznie nie chciał mnie osądzać wcale. Otwartość jego, serdeczność dodała mi otuchy:
– Pobudki moje, sądzę, podobne są do twych z dzisiejszego wieczoru. Poe uwolnił mnie od sądu, iż życie się toczyć musi stałym torem. Był niczym Ameryka: istotą niezależną, która żadną miarą się nie zgadza na przymusy, choćby miało mu to korzyści jakieś przynieść. Prawda przezeń głoszona stała mi się zatem najbliższa i najistotniejsza.
– Czas więc, sir, się orzeźwić. Wiele przed tobą jeszcze działań w słusznej sprawie.
Na znak Edwina ciemnoskóry chłopak podał mi filiżankę parującej herbaty. Tak wybornego napoju nie kosztowałem chyba nigdy w życiu.
Powrót do domu okazał się znacznie milszy, niż można by wnioskować z tego, co przeżyłem owej nocy. Przepełniało mnie uczucie ulgi. Obu swych prześladowców zostawiłem gdzieś daleko, w obcych rejonach Baltimore. A przecież coś ponad to, więcej nawet jak z Edwinem bliskość, serce me natchnęło nadzieją oraz wiarą.
Dzień to był obfity we wszelkie wydarzenia. Wpierw trafiłem do sanktuarium Barona Dupin, sekret bolesny z przeszłości Duponte’a posłyszałem, wykryłem co nieco o pisarzu, doznając na temat przyodzienia oraz łaski olśnień, które mi w pełni dopiero umysł miał dopowiedzieć. Zdarzyło mi się jednak i coś jeszcze. Podczas wędrówki przez ulice miejskie i deszcz, który teraz stał się zaledwie mgłą, zauważyłem wspomniane obwieszczenie: żółte z drukiem czarnym, na tablicach i słupach wszędzie umieszczone lub też pływające na powierzchni kałuż. W miejscu jednym zaś stał przed nim włóczęga i odczytać próbował w strużce gazowego światła, z rękoma schowanymi w kieszeniach marnego garnituru.
Przed niego wystąpiwszy, dotknąłem papieru, by sprawdzić, czy mnie oczy nie mylą. Osobnik trząsł się tak mocno, że kiedy mu ofiarowałem swe okrycie – z wdzięcznością chyląc głowę, zaraz się nim otulił jak najszczelniej.
– Co podają? – spytał nędzarz i uniósł krzywy kapelusz z wgniecionym denkiem.
– Rzecz nadzwyczajną – rzekłem, a widząc, że on sam tego nie potrafi, na głos odczytałem anons z wigorem, jakiego by się nie powstydził Baron Dupin.
Ależ to musiało być widowisko! W mokrych, poszarpanych strojach, które źle skrojono i uszyto, na domiar złego zestawiając osobliwie, bez płaszcza, z głową odkrytą i włosami w strąkach, wyczerpany, laską się mą drogą, acz, jak wiadomo, uszkodzoną, podpierałem. Odbicie własne w zwierciadle frontowego holu „Glen Elizy” niby z obcych światów mi się objawiło. Myśl owa, gdy po schodach w górę zdążałem, wywołała na mej twarzy uśmiech.
– Poego nie okradziono – oznajmiłem Duponte’owi bez powitania. – Rozumiem nareszcie, gdzie pan zmierzasz. Laska tego typu co jego – szpadę kryje w swoim wnętrzu. Jak doniosła prasa, pisarz malajką „się zabawiał”, będąc u Cartera w Richmond. Znaczy to, iż musiał wiedzieć o schowanym ostrzu. Gdyby mu zrabowano odzież lub gwałt zadawać ktoś próbował, Poe z całą pewnością starałby się jej użyć do obrony.
Duponte mi głową na to kiwał, ja wszakże chciałem dokazać jeszcze więcej.
– I ubiór, ubiór miałby przecież, monsieur, wodą przesiąknięty od pogody deszczowej dnia owego. W mieście aż się roi od sukienników, którzy chętnie by się z nim odzieniem wymienili.
– Ubranie to zaiste towar wyjątkowy – zgodził się detektyw. – Jak żadna część dobytku bywa ono wszak bez wartości i zarazem bezcenne. Gdy mokre, na nic się nie zda noszącemu, lecz, jak nas uczy doświadczenie, wyschnąć musi ostatecznie, tak że w pojęciu sukiennika ceną dorównuje podobnemu, a suchemu całkiem; handlarz wartość stroju pozna później, kiedy postara się odsprzedać go z zyskiem.
Na stole ujrzałem stertę ogłoszeń żółtej barwy. Wziąłem pierwsze z brzegu.
– Toś gotów już, monsieur, a jakże! Kiedy ich druk zleciłeś?
– Powoli – odparł Duponte. – Rano nas robota najpierw czeka.
Ponownie odczytałem obwieszczenie. Duponte zawiadamiał o swym wykładzie otwartym, w którym wyjaśni zagadkową śmierć Poego. Oto co tam było wypisane:
Pierwowzór słynnej Dupina postaci, analityk w Paryżu sławą otoczony, który wykrył nikczemną trucicielkę monsieur Lafarge’a, przedstawi drobiazgowo, co się przydarzyło Edgarowi A. Poe dnia trzeciego października tysiąc osiemset czterdziestego dziewiątego roku w mieście Baltimore. Wszelkie fakty zgromadzone zostały osobiście, poprzez dogłębne badania i refleksję.
Wstęp wolny.
Nad ranem w dzień odczytu wyszedłem z domu przed obudzeniem Duponte’a, by resztę jego ogłoszeń rozprowadzić. Umieściłem mnóstwo na sklepach, bramach, drzwiach i słupach naturalnie. Prócz tego też posłałem po Edwina, który na wieść o detektywie zgodził się – przy okazji swojej pracy – pomóc anons roznieść po rozmaitych kwartałach miasta. Wręczając kartki przechodniom, widziałem ich spore zaciekawienie.
W pewnej chwili ujrzałem przed sobą twarz surową. Osobnik porwał prędko obwieszczenie.
– Clark, cóż to niby znaczy? – spytał mnie Henry Herring, bo to on był właśnie, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Wszystko zostanie wreszcie wyjaśnione – odparłem – jeśli chodzi o śmierć pańskiego kuzyna.
– Prawdę mówiąc, krewnym jego się nie widzę.
– Zatem nie masz pan powodów do obawy – rzekłem, dłoń z kartką cofając. – Choć przecież ci pokrewieństwa wystarczyło, aby wraz z nielicznymi oglądać pisarza pochówek.
Herring zacisnął wargi.
– Pan go nie pojmujesz.
– Poego miałbyś na myśli?
– Nie inaczej – odburknął. – Wiesz, że gdy Eddie tu w Baltimore zamieszkiwał, przed poślubieniem Virginii zabiegał o względy mojej córki? Czyżby ci on sam, twój znajomek, o owych postępkach niesławnych nic nie mówił? Wiersze dla niej pisywał w nieskończoność, o miłości swojej zapewniając – dodał z niesmakiem. – Mojej Elizabeth!
I cmokać zaczął donośnie, gdy mnie się to już stało obojętne. Podniecony nadchodzącym dniem, zacząłem sobie wyobrażać, jak Baronowi na widok anonsu rzednie mina – o ile go dotąd nie pojmali wiadomi jegomoście z Francji. Henry Herring słów parę jeszcze wypowiedział, które taki miały sens mniej więcej, iż się nie godzi wywlekać spraw zmarłego, który w grobie spoczywa pohańbiony.
Spojrzałem na konar drzewa, jak się pod wiatru mocą chyli. Obwieszczenie Duponte’a w obfitości wielkiej zdobiło każdy róg ulicy, mnie zaś – nagłym przestrachem napawając.
Wszak gdyby do Barona dotarła wieść o wykładzie detektywa i o ogłoszeniu, wysłałby zapewne Bonjour czy najętych łotrów, żeby je pozrywać i swym własnym przykryć… Bo z jego punktu widzenia byłoby to słuszne posunięcie. Tymczasem nikt nie usunął anonsu choćby i jednego. Czyż Baron by dopuścił do czegoś takiego? Czyby się tak łatwo chciał raptem wycofać…? Chyba że…
– Baron! – w pędzie wrzasnąłem.
– Gdzie się, do diaska, pan wybierasz? – krzyknął za mną Herring.
* * *
– Monsieur? Monsieur Duponte?
Wołałem, nawet progu „Glen Elizy” nie przeszedłszy. Przez hol frontowy w pośpiechu przemknąłem, potem schodami na górę, wprost do biblioteki. Duponte’a jednak nie zastałem, coś się musiało zdarzyć.
Читать дальше