Czekali, aż Holmes przemówi. Lowell podał mu zmiętą ulotkę, w której obiecywano tysiące dolarów za pomoc w odnalezieniu Phineasa Jennisona.
– A więc już wiecie – rzekł Holmes. – Jennison nie żyje.
Zaczął splątaną, przerywaną dygresjami opowieść od niespodziewanego przyjazdu policyjnego powozu pod jego dom na Charles Street.
– Fort Warren – rzekł Lowell, nalewając sobie trzecią lampkę porto.
– Przemyślny ruch naszego Lucyfera – stwierdził Longfellow. – Cóż, Pieśń osiemnastą, traktującą o schizmatykach, mamy świeżo w pamięci. Aż trudno uwierzyć, że skończyliśmy ją tłumaczyć dopiero wczoraj. Malebolge to szerokie pole kamieni, opisane przez Dantego jako forteca.
– I znowu widzimy – powiedział Lowell – że naszym przeciwnikiem jest przenikliwy umysł uczonego, który z uderzającą trafnością oddaje szczegóły scenerii opisywane przez Dantego. Lucyfer docenia precyzję jego poezji. Piekło Miltona to jeden wielki chaos, lecz Dantejskie jest podzielone na kręgi, zakreślone precyzyjnym cyrklem i tak realne jak nasz świat.
– Teraz tak – odparł Holmes łamiącym się głosem.
Fields nie miał ochoty na prowadzenie literackiej dyskusji.
– Wendell, powiedziałeś, że w czasie gdy popełniono morderstwo, w całym mieście było pełno policji? W jaki sposób Lucyfer mógł ujść ich uwagi?
– Trzeba by mieć dłonie wielkie jak Briareus [55]i tysiąc oczu jak Argus, aby dotknąć czy ujrzeć go – rzekł cicho Longfellow.
Holmes kontynuował relację:
– Jennisona znalazł pijak, który od czasu demobilizacji niekiedy sypia w forcie. Był tam w poniedziałek i nic złego się nie działo. Gdy wrócił w środę, zastał ten potworny widok. Był tak przerażony, że doniósł o tym dopiero następnego dnia, to znaczy dzisiaj. Jennisona widziano ostatni raz we wtorek wieczorem. Tej nocy zostawił łóżko nietknięte. Policja przesłuchała każdego, kogo mogła znaleźć. Prostytutka, która była w porcie we wtorek wieczorem, zeznała, że widziała we mgle postać jakiegoś mężczyzny. Próbowała iść za nim, jak przypuszczam, w celach zawodowych, ale gdy tylko doszła do kościoła, mężczyzna zniknął jej z oczu.
– Więc Jennisona zabito we wtorek wieczorem, a policja nie widziała ciała do czwartku – rozważał Fields. – Ale, Holmes, mówiłeś, że Jennison ciągle… czy to możliwe, że po upływie takiego czasu?…
– Że został zabity we wtorek i żył jeszcze dzisiaj rano, kiedy go widziałem? – zapytał Holmes z rozpaczą. – Ciało było w takich konwulsjach, że gdybym wypił całą Lete, nie mógłbym o tym zapomnieć! Biedny Jennison, został okaleczony tak, że nie mógł przeżyć, to na pewno, ale pocięto go i opatrzono, aby tracił powoli krew, a z nią życie. Przypominało to oglądanie wypalonych fajerwerków piątego lipca, ale stwierdziłem, że nie naruszono żadnego z organów, które mogły spowodować szybki zgon. To była staranna robota, mimo całej tej rzeźni, i robił to ktoś znający się dobrze na ranach wewnętrznych… – Zawahał się. – Być może lekarz – dodał przez zaciśnięte gardło. – Posługiwał się długim, ostrym nożem. Karząc Jennisona, Lucyfer zastosował najdoskonalsze contrapasso. Te ruchy, które widziałem, mój drogi Fields, nie były przejawem życia, ale ostatecznym, śmiertelnym spazmem nerwów. Chwila godna wyobraźni Dantego. Śmierć będąca błogosławieństwem.
– Ale żeby po takich morderczych ciosach… – upierał się Fields. – Chodzi mi o to, że z medycznego punktu widzenia… na Boga, to niemożliwe!
– „Przeżycie" oznacza tutaj niedopełnioną śmierć, a nie choćby częściowe życie. Jennison tkwił uwięziony pomiędzy życiem i śmiercią. Gdybym miał tysiąc języków, nie zdołałbym opisać ogromu jego cierpienia!
– Jaki jest powód karania Phineasa jako schizmatyka? – Lowell starał się zachować naukowy chłód. – Kogo z potępionych spotkał w tym kręgu Dante? Mahometa, Bertranda de Borna, złego doradcę, który poróżnił króla i księcia, ojca i syna, na wzór Absaloma i Dawida… Tych, którzy dokonywali rozłamu w religiach, w rodzinach… Ale dlaczego Phineas Jennison?
– Mimo naszych wysiłków nie dowiedzieliśmy się tego w przypadku Elishy Talbota – zauważył Longfellow. – Czym była jego domniemana tysiącdolarowa symonia? Dwa razy contrapasso i dwa nie wiadomo jakie grzechy. Dante przynajmniej mógł zapytać grzeszników, za co trafili do Piekła.
– Znałeś się przecież z Jennisonem – Fields zwrócił się do Lowella. – Czy nic nie przychodzi ci na myśl?
– Był moim przyjacielem… – Lowell pochylił głowę. – Nie szukałem u niego wad! Słuchał, jak skarżyłem się na zniżki akcji, na wykłady, na doktora Manninga i przeklętą Korporację. Zawsze zagrzewał mnie do boju. To prawda, czasem ponosił go zapał; od lat brał udział w każdym głośnym przedsięwzięciu. Koleje, fabryki, huty… ale jak wiesz, Fields, nie znam się zbytnio na prowadzeniu interesów.
– Posterunkowy Rey ma umysł ostry jak brzytwa – westchnął Holmes – i chyba od początku podejrzewał, że coś wiemy. W sposobie zabicia Jennisona dostrzegł analogię z tym, co przypadkiem usłyszał podczas spotkania Klubu. Powiązał zasadę contrapasso i schizmatyków z Jennisonem, a gdy wyjaśniłem mu więcej, od razu skojarzył wpływ Dantego z zabójstwami sędziego Healeya i wielebnego Talbota.
– Grifone Lonza także to zauważył, zanim popełnił samobójstwo na posterunku – powiedział Lowell. – Biedak, widział Dantego wszędzie i tym razem się nie pomylił. Często myślałem podobnie o przemianie Dantego. Umysł poety, bezdomnego na tej ziemi za przyczyną swoich wrogów, zwraca się ku straszliwym zaświatom. Czyż nie jest naturalne, że pozbawiony wszystkiego, co kochał w tym życiu, rozmyślał już tylko o następnym? Wychwalamy go za jego zdolności, lecz tak naprawdę Dante Alighieri nie miał innego wyboru, musiał napisać to, co napisał, i to krwią serdeczną. Nic dziwnego, że zaraz po ukończeniu poematu umarł.
– A co Rey zrobi teraz, gdy wie o naszym udziale w sprawie? – spytał Longfellow.
Doktor wzruszył ramionami.
– Ukrywaliśmy informacje, utrudnialiśmy śledztwo w sprawie dwóch, a teraz już trzech najstraszliwszych mordów w dziejach Bostonu! Rey może choćby w tej chwili złożyć doniesienie na nas i na Dantego! Dlaczego się przejmować jakimś tomem poezji? I dlaczego my przejmujemy się nim aż tak bardzo? – Holmes z trudem wstał z fotela i podciągnąwszy swe szerokie spodnie, zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
Gdy Fields zorientował się, że doktor zbiera się do wyjścia, podniósł głowę, którą do tej pory opierał na rękach.
– Chciałem przekazać to, czego się dowiedziałem – odezwał się Holmes stłumionym głosem. – Nie mogę już dłużej.
– Odpocznij sobie teraz… – zaczął Fields.
– Nie, kochany Fields – doktor potrząsnął głową. – Nie tylko teraz.
– Co mówisz?! – krzyknął Lowell.
– Holmes – dołączył się Longfellow. – Wiem, że to brzmi nieodpowiedzialnie, ale musimy walczyć!
– Nie możesz się teraz wycofać! – krzyczał dalej Lowell.
– Gdy jego głos wypełnił pokój, poczuł się znowu silny. – Jesteśmy już za daleko, Holmes!
– Od początku byliśmy za daleko – odparł cicho doktor.
– Za daleko od naszego właściwego miejsca. Przykro mi, James, nie wiem, co posterunkowy Rey zamierza zrobić, ale ja będę mu pomagał, cokolwiek postanowi, i chcę, żebyście postąpili podobnie. Mam tylko nadzieję, że nie aresztują nas za utrudnianie śledztwa albo nawet za współudział w zbrodni. Czyż nie jesteśmy współwinni? Każdy z nas przyczynił się do tego, że zabójstwa trwają nadal.
Читать дальше