Czujne uszy Trapa, który leżał zwinięty w kłębek u stóp Longfellowa, pochwyciły cichy chrobot, podobny do dźwięku, jaki wydaje paznokieć skrobiący o tablicę. Pewnie zaskrzypiał lód na szybie smaganego wiatrem okna.
O drugiej nad ranem Longfellow nadal tłumaczył. Choć w kominku buzował ogień, rtęć w termometrze nie chciała się wznieść powyżej 60° Fahrenheita [56]i zrażona zaraz spadała. Poeta postawił świeczkę przy jednym z okien i wyjrzał przez drugie na piękne drzewa, ozdobione pióropuszami śniegu. Noc była bezwietrzna i oświetlone drzewa wyglądały jak wielkie, ozdobne choinki pod gołym niebem. Gdy Longfellow zamykał okiennice, zauważył jakieś dziwne znaki na jednym z okien.
Ponownie otworzył okiennice. Dźwięk, który słyszał wcześniej, nie był więc skrzypieniem lodu, ale odgłosem noża rysującego szkło. A zatem był tylko o kilka stóp od przeciwnika. Z początku znaki wycięte na szybie wyglądały niezrozumiale:
ENOIZUDART AIM AL
Longfellow po chwili pojął ich znaczenie, ale mimo to włożył kapelusz, szalik i płaszcz i wyszedł przed dom, gdzie mógł już z łatwością przeczytać pogróżkę, przesuwając palcami po ostrych krawędziach liter:
LA MIA TRADUZIONE
MOJE TŁUMACZENIE
Naczelnik Kurtz wywiesił na tablicy na głównym posterunku obwieszczenie, że za kilka godzin wyrusza pociągiem na objazd Nowej Anglii z cyklem wykładów o nowych metodach pracy policji.
– Mam ratować reputację miasta, jak twierdzą radni – Kurtz wyjaśnił Reyowi. – Kłamcy.
– Więc po co pana wysyłają?
– Aby usunąć mnie z drogi detektywom. Zgodnie z uchwałą jestem jedynym oficerem policji w departamencie, który ma prawo nadzorować biuro śledcze. Te łotry będą miały odtąd wolną rękę. Śledztwo należy teraz tylko do nich; nie będzie tu nikogo, kto mógłby ich powstrzymać.
– Ale, panie naczelniku, oni szukają nie tam, gdzie trzeba. Chcą tylko pokazowego aresztowania.
Kurtz wbił w niego wzrok.
– A pan, panie posterunkowy, ma tu zostać i robić, co panu kazano. Czy to jasne? Aż sprawa zostanie wyjaśniona. Co może zająć wiele czasu.
Rey zamrugał powiekami.
– Panie naczelniku, mam panu wiele do powiedzenia…
– Wszystko, czego się pan dowiedział albo co pan sobie wymyślił, ma pan powtórzyć detektywowi Henshawowi i jego ludziom.
– Panie naczelniku…
– To wszystko, Rey! Mam pana sam zaprowadzić do Henshawa?
Rey zawahał się, ale pokręcił głową. Kurtz chwycił Mulata za ramię.
– Czasami trzeba się zadowolić wiedzą, że nic więcej nie da się już zrobić.
Gdy wieczorem Rey wracał do domu, spostrzegł w pewnym momencie, że podchodzi do niego odziana w płaszcz, zakapturzona postać. Gdy kobieta zdjęła kaptur, przez ciemną woalkę przebiła się mgiełka przyspieszonego oddechu. Mabel Lowell podniosła welon i utkwiła wzrok w policjancie.
– Panie posterunkowy, pamięta mnie pan? Spotkał mnie pan, gdy szukał pan profesora Lowella. Mam coś dla pana. Powinien to pan zobaczyć – wyjęła spod płaszcza grubą paczkę.
– Jak mnie pani znalazła, panno Lowell?
– Mam na imię Mabel. Czy myśli pan, że tak trudno znaleźć jedynego Mulata w policji bostońskiej? – Jej usta wygięły się w wymuszonym uśmiechu.
Rey po sekundzie wahania otworzył pakunek i wyjął kilka kartek.
– Chyba nie powinienem brać tego od pani. Czy to własność pani ojca?
– Tak – przyznała Mabel.
Były to próbne odbitki przekładu Longfellowa, z marginesami pełnymi uwag Lowella.
– Myślę, że ojciec odkrył jakieś ślady poezji Dantego w tych dziwnych morderstwach. Nie znam szczegółów, a gdy go próbowałam zapytać, wpadał w rozdrażnienie, proszę zatem, aby nie wspominał mu pan o naszym spotkaniu. Miałam sporo kłopotów z zakradnięciem się do gabinetu ojca tak, aby mnie nie zauważył.
– Ależ, panno Lowell… – westchnął Rey.
– Mabel. – Patrząc na uczciwą twarz Mulata, dziewczyna nie odważyła się pokazać swojej desperacji. – Proszę mnie wysłuchać. Ojciec mówi swojej żonie niewiele, a mnie jeszcze mniej. Ale wiem, że książki o Dantem ma porozrzucane wszędzie. Kiedy jest z przyjaciółmi, rozmawiają tylko o tym. Mówią z przerażeniem i lękiem nie przystającym do Klubu tłumaczy. Znalazłam rysunek płonących ludzkich stóp razem z wycinkami z gazety o wielebnym Talbocie; podobno gdy go znaleziono, jego stopy były zwęglone. Trudno nie skojarzyć tych faktów. Zaledwie kilka miesięcy temu słyszałam, jak ojciec omawiał z Meadem i Sheldonem pieśń o nieuczciwych duchownych.
Rey zaprowadził dziewczynę na podwórko sąsiedniej kamienicy, gdzie znaleźli wolną ławkę.
– Panno Mabel, niech pani nie mówi nikomu, że pani o tym wie – nakazał jej posterunkowy. – To tylko skomplikuje sytuację i rzuci cień podejrzenia na pani ojca i jego przyjaciół… Obawiam się, że również na panią. Wplątanych jest w to wiele wpływowych osób i niektóre mogłyby w niewłaściwy sposób wykorzystać tę informację.
– Wiedział pan już o tym, prawda? W takim razie zamierza pan chyba coś zrobić, aby zakończyć to szaleństwo?
– Prawdę mówiąc, nie wiem.
– Nie może pan stać bezczynnie i patrzeć, kiedy ojciec… Proszę! – Dziewczyna znów dała mu do rąk paczkę. Nie mogła powstrzymać łez, które cisnęły jej się do oczu. – Proszę to wziąć i przeczytać. Wtedy gdy odwiedził pan Craigie House… Musiało to mieć związek z tą sprawą. Wiem, że może pan nam pomóc.
Rey przeglądnął papiery. Od czasów wojny nie przeczytał ani jednej książki. Niegdyś pochłaniał literaturę z ogromną łapczywością, szczególnie po śmierci przybranych rodziców i sióstr; czytał powieści historyczne, biografie i romanse. Jednak w tej chwili książka kojarzyła mu się z czymś odpychająco zamkniętym w sobie i aroganckim. Wolał gazety i ulotki, które nie mogły zawładnąć jego umysłem.
– Ojciec potrafi być surowy. Wiem, że często sprawia takie wrażenie – ciągnęła dalej Mabel – ale przeżył wiele lęków, zarówno pochodzących z zewnętrz jak i tych wewnętrznych. Ciągle się boi, że utraci talent; lecz dla mnie pozostanie zawsze ojcem, nie pisarzem.
– Nie musi się pani martwić o pana Lowella.
– Więc pomoże mu pan? – zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Czy mogę coś jeszcze zrobić? Cokolwiek, żeby ochronić ojca?
Rey nie odpowiedział. Dostrzegł, że przechodnie spoglądają na nich z niechęcią. Odwrócił wzrok. Mabel uśmiechnęła się smutno i wstała z ławki.
– Rozumiem. Jest pan jak ojciec, który uważa, że nie można mi zaufać w poważnych sprawach. Dlaczego właściwie przyszło mi do głowy, że będzie pan inny?
Przez chwilę Rey nie mógł odpowiedzieć, zbyt dobrze rozumiał jej uczucia.
– Panno Lowell, w tej sprawie nikt, kto nie musi, nie powinien brać udziału.
– Ja nie mam wyboru – odparła i opuściwszy woalkę, ruszyła ku stacji tramwajów konnych.
Profesor George Ticknor, stary, niedołężny już człowiek, powiedział żonie, żeby zaprosiła gościa na górę. Jego dużą i niezwykłą twarz ozdabiał dziwny uśmiech. Czarne niegdyś włosy okryły się siwizną z tyłu głowy i na bokobrodach, a pod szlafmycą żałośnie się przerzedziły. Hawthorne nazwał niegdyś jego nos przeciwieństwem orlego – ani całkiem zadarty, ani perkaty.
Profesor nigdy nie miał bujnej wyobraźni, z czego się zresztą cieszył – chroniło go to od fantazji, które trapiły innych bostończyków, w szczególności innych pisarzy, w okresach reform. Ticknor nie żywił złudzeń, że cokolwiek się zmieni.
Читать дальше