Drzwi się otworzyły. Wyjrzał zza nich niski, przysadzisty mężczyzna, o ciemnej cerze i czarnych włosach spadających na czoło. Chutsky coś do niego powiedział i przez chwilę żaden z nich się nie ruszał. Mały popatrzył na ulicę, potem na Kyle’a. Kyle powoli wyciągnął rękę z kieszeni i pokazał coś temu smagłemu — pieniądze? Tamten zerknął na to coś, znowu spojrzał na Chutsky’ego, a potem otworzył i przytrzymał drzwi. Chutsky wszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
— Cholera — powtórzyła Deborah. Zaczęła obgryzać paznokieć. Nie zachowywała się tak, odkąd przestała być nastolatką. Najwyraźniej podobała się jej ta czynność, bo kiedy skończyła, zabrała się do kolejnego. Była przy trzecim paznokciu, kiedy drzwi domku otworzyły się i wyszedł Chutsky. Uśmiechał się i machał ręką. Drzwi zamknęły się, a on zniknął za ścianą wody, bo wreszcie lunęło. Ruszył biegiem do samochodu, wsiadł na przednie siedzenie. Cały ociekał wodą.
— Psiakrew! — zaklął. — Jestem kompletnie przemoczony!
— O co tu, do cholery, chodziło? — zapytała Deborah.
Chutsky podniósł brew pod moim adresem i zgarnął sobie włosy z czoła.
— Prawda, jak elegancko się wyraża? — zapytał.
— Kyle, do cholery — powtórzyła.
— Ten amoniak — wyjaśnił. — Nie do użytku chirurgicznego ani dla zawodowych sprzątaczy.
— Już to przerabialiśmy — wyrzuciła z siebie Deborah.
Uśmiechnął się.
— Amoniaku używa się do gotowania metamfetaminy — powiedział. — Tym właśnie zajmują się tamci faceci.
— Wparowałeś prosto do kuchni z prochami? — zapytała Deb. — Co, u diabła, tam robiłeś?
Uśmiechnął się i wyciągnął torebeczkę z kieszeni. — Kupiłem uncję.
Deborah zaniemówiła prawie na dziesięć minut. Prowadziła samochód i patrzyła przed siebie, a szczęki miała zaciśnięte. Widziałem, jak pracują jej mięśnie od twarzy aż po ramiona. Znając ją dobrze, wiedziałem, że szykuje się wybuch, ale ponieważ nie miałem pojęcia, jak może się zachować Debs Zakochana, nie potrafiłem odgadnąć, kiedy. Chutsky, cel zbliżającego się topnienia jej rdzenia atomowego, siedział obok niej równie milczący, ale najwyraźniej szczęśliwy, że sobie tak cicho siedzi i ogląda krajobrazy.
Zbliżaliśmy się już do drugiego domu i jechaliśmy w cieniu Monte di Spazzatura, kiedy Debs wreszcie wybuchła.
— Do cholery, to jest zabronione! — krzyknęła, dla podkreślenia waląc dłonią w kierownicę.
Chutsky spojrzał na nią z lekkim zachwytem.
— Tak, wiem — odparł.
— Jestem zaprzysiężoną funkcjonariuszką! — wrzeszczała Deborah. Przysięgałam, że będę zwalczać takie gówno… a ty!… — Zapluła się tak, że musiała przerwać.
— Chciałem się tylko upewnić — odparł łagodnie. — To był najprostszy sposób.
— Powinnam ci założyć kajdanki! — powiedziała.
— To mogłoby być zabawne — zauważył.
— Ty sukinsynu!
— Nareszcie.
— Nie przejdę na twoją cholerną ciemną stronę!
— Nie przejdziesz — zgodził się. — Nie pozwolę ci, Deborah.
Oddychała ze świstem, odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. On też popatrzył na nią. Nigdy jeszcze nie widziałem milczącej rozmowy, a ta była jedyna w swoim rodzaju. Nerwowo strzelała oczami od lewej do prawej strony jego twarzy, a potem znów do lewej. On po prostu odpierał spojrzenie, spokojnie, bez mrugnięcia okiem. Było to eleganckie i fascynujące, i niemal równie interesujące jak fakt, że Debs najwyraźniej zapomniała, że kieruje.
— Nienawidzę się wtrącać — zacząłem. — Ale wydaje mi się, że przed nami jest ciężarówka z piwem.
Gwałtownie odwróciła głowę i zahamowała w samą porę, żebyśmy uniknęli przemiany w nalepkę na zderzak wozu z millerem jasnym.
— Zadzwonię do zastępcy i podam mu ten adres. Jutro — powiedziała.
— W porządku — rzekł Chutsky.
— A ty wyrzucisz tę działkę.
— Wyglądał na lekko zaskoczonego.
— Kosztowała mnie dwa patyki — bronił się.
— Wyrzucisz — powtórzyła.
— W porządku — zgodził się. Znów popatrzyli na siebie, mnie zostawiając obserwowanie śmiertelnie groźnych ciężarówek z piwem. Ale i tak miło było widzieć, jak wszystko się dobrze układa i harmonia zostaje przywrócona we wszechświecie, a my możemy od nowa zacząć poszukiwania ohydnego, nieludzkiego potwora tygodnia, bogatsi o wiedzę, że miłość zawsze zwycięży. I była to wielka satysfakcja, tak jechać na południe, międzystanową, w słabnącej już burzy, a gdy słońce znów wyjrzało zza chmur, skręciliśmy w drogę, która doprowadziła nas do szeregu krętych uliczek ze wspaniałym widokiem na górę śmieci znaną jako Monte di Spazzatura.
Budynek, którego szukaliśmy, znajdował się pośrodku ostatniego rzędu domów, na którym kończyła się cywilizacja i zaczynało się królestwo śmieci. Stał przy łuku koliście biegnącej ulicy i przejechaliśmy obok dwa razy, zanim upewniliśmy się, że to ten. Było to skromne domostwo z trzema sypialniami i dwiema hipotekami, pomalowane bladożółtą farbą z białym szlaczkiem i bardzo ładnie utrzymanym trawnikiem. Na podjeździe ani pod wiatą nie było widać samochodu, a tabliczka z napisem: NA SPRZEDAŻ na frontowym trawniku została przykryta inną, która jaskrawoczerwonymi literami głosiła: SPRZEDANE!
— Może się jeszcze nie wprowadził — powiedziała Deborah.
— Musi gdzieś mieszkać — odparł Chutsky i trudno było spierać się z jego logiką. — Zatrzymaj się. Masz podkładkę pod dokumenty?
Deborah zaparkowała i ściągnęła brwi.
— Pod siedzeniem. Potrzebna mi do papierkowej roboty.
— Nie zabrudzę — obiecał i sekundę gmerał pod fotelem, zanim wyciągnął prostą, metalową podkładkę z przypiętym plikiem oficjalnych formularzy.
— Doskonała — powiedział. — Daj mi coś do pisania.
— Co masz zamiar zrobić? — zapytała, wręczając mu tani, biały długopis z niebieskim guzikiem.
— Nikt nie powstrzyma faceta z podkładką do dokumentów — wyjaśnił z uśmiechem Chutsky. I zanim zdołaliśmy cokolwiek powiedzieć, był już na zewnątrz i szedł wzdłuż krótkiego podjazdu równym krokiem rasowego biurokraty. Zatrzymał się w połowie drogi, spojrzał na podkładkę, przewrócił kilka stron, przeczytał coś, zanim spojrzał na dom, i pokiwał głową.
— Chyba jest bardzo dobry w takich rzeczach — zwróciłem uwagę Deborah.
— Do cholery, lepiej, żeby był — rzekła. Nadgryzła kolejny paznokieć, a ja się zmartwiłem, że wkrótce jej ich zabraknie.
Chutsky ruszył dalej, zerkając na podkładkę, najwyraźniej nieświadom, że jest przyczyną znikających paznokci w stojącym za nim wozie. Wyglądał naturalnie i spokojnie i najwyraźniej dysponował ogromnym doświadczeniem albo w krętactwach, albo w machlojkach, zależy, które słowo lepiej pasuje do opisania oficjalnie usankcjonowanego oszustwa. I doprowadził Debs do obgryzania paznokci i do tego, że mało nie wrąbała się w ciężarówkę z piwem. Może nie wywierał na nią dobrego wpływu, chociaż miło było widzieć kolejny cel dla jej min i podstępnych kuksańców. Zawsze wolę, jeśli przez jakiś czas ktoś inny chodzi posiniaczony.
Chutsky zatrzymał się przed drzwiami i coś zapisał. Potem, chociaż nie widziałem, jak to zrobił, otworzył je i wszedł. Drzwi zamknęły się za nim.
— Cholera — mruknęła Deborah. — Włamanie i wtargnięcie do mieszkania. Jeszcze trochę i każe mi porwać samolot.
— Zawsze chciałem odwiedzić Hawaje — powiedziałem, żeby jej ulżyć.
Читать дальше