Pewnie nieściśle byłoby powiedzieć, że zraniła moje uczucia, bo jestem raczej pewien, że ich nie mam. Ale jej niesprawiedliwe słowa naprawdę mnie zabolały.
— Ciebie bym nie okłamał — zapewniłem.
— Okłamujesz mnie całe życie, nie mówiąc mi, kim naprawdę jesteś — odparowała.
Wiem o filozofii New Age i poradach telewizyjnych guru psychologii tyle, co każdy, ale w końcu nadchodzi taka chwila, kiedy rzeczywistość zaczyna uwierać, i uznałem, że to właśnie ten moment.
— No dobrze, Deb — powiedziałem. — A co byś zrobiła, gdybyś wcześniej dowiedziała się, kim naprawdę jestem?
— Nie wiem — odparła. — Nawet teraz nie wiem, co zrobić.
— No widzisz — skwitowałem.
— Ale coś powinnam zrobić.
— Dlaczego?
— Bo zabiłeś ludzi, do cholery! — wybuchnęła.
Wzruszyłem ramionami.
— Nic na to nie poradzę — oznajmiłem. — I wszystkim się to naprawdę należało.
— Tak nie można!
— Tego chciał tata — stwierdziłem.
Obok samochodu przeszła grupka młodych ludzi wyglądających na studentów. Spojrzeli na nas, jeden z nich coś powiedział i wszyscy wy — buchnęli śmiechem. Cha, cha. Zobaczcie, jak ta śmieszna para się kłóci. Koleś będzie dziś spał na sofie, che che.
Tyle że jeśli nie zdołam przekonać Debory, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno, na wieki wieków amen, kto wie, czy nie będę dziś spał w celi.
— Deb — zacząłem. — Tata tak to urządził. Wiedział, co robi.
— Na pewno? — spytała. — A może zmyślasz? Zresztą, nawet jeśli naprawdę tak było, czy miał słuszność? A może był tylko kolejnym zgorzkniałym, wypalonym gliną?
— Był Harrym — powiedziałem. — Twoim ojcem. Oczywiście, że miał rację.
— Potrzebuję czegoś więcej — stwierdziła.
— A jeśli nic więcej nie ma?
Wreszcie się odwróciła i ku mojej uldze nie uderzyła w kierownicę. Za to milczała tak długo, że zacząłem żałować, iż tego nie zrobiła.
— Nie wiem — odezwała się w końcu. — Nie wiem i tyle.
No właśnie. To znaczy mogłem zrozumieć, że jest to dla niej kłopot — co począć z przybranym bratem mordercą? W końcu jest uprzejmy, pamięta o urodzinach i daje świetne prezenty; jest produktywnym, ciężko pracującym, statecznym obywatelem — czy to ważne, że raz na jakiś czas wymyka się, żeby zabić złoczyńcę?
Z drugiej strony, w jej zawodzie raczej nie pochwala się takiego postępowania. I, przynajmniej teoretycznie, jej zadaniem było tropić takich jak ja i sadzać ich na krześle elektrycznym. Rozumiałem, że mogło to stanowić dla niej pewien dylemat, szczególnie że to jej brat zmuszał ją do opowiedzenia się za którąś ze stron.
A może nie on?
— Deb, wiem, że to dla ciebie kłopot.
— Kłopot — mruknęła. I choć nie rozpłakała się ani nie załkała, po jej policzku ściekła łza.
— Chyba nie chciał, żebyś o tym wiedziała — powiedziałem. — Miałem ci nic nie mówić. Ale… — Pomyślałem o tym, jak znalazłem ją przyklejoną taśmą do stołu, podczas gdy mój prawdziwy, rodzony brat stał nad nią z dwoma nożami, po jednym dla każdego z nas, a ja uświadomiłem sobie, że nie mógłbym jej zabić bez względu na to, jak bardzo tego potrzebowałem i jak bardzo zbliżyłoby mnie to do niego, mojego brata, jedynego człowieka na całym świecie, który naprawdę mnie rozumiał i akceptował takiego, jakim jestem. Nie mogłem tego zrobić i tyle. Jakimś cudem usłyszałem głos Harry’ego, który nie pozwolił mi zejść z jego Drogi.
— Kurwa — zaklęła Debora. — Co tata sobie myślał?
Czasem sam się nad tym zastanawiałem. Z drugiej strony, zastanawiałem się też, jak ludzie mogą wierzyć w to, co mówią albo dlaczego nie mogę latać, a takie rozważania należały do tej samej kategorii.
— Nie wiemy, co myślał — stwierdziłem. — Ale wiemy, co zrobił.
— Kurwa — powtórzyła.
— Niech ci będzie — powiedziałem. — I co z tym zrobisz?
Nadal nie patrzyła na mnie.
— Nie wiem — odparła. — Ale chyba muszę coś zrobić.
Długo siedzieliśmy w samochodzie, nie mając sobie nic więcej do powiedzenia. Wreszcie wrzuciła bieg i wjechaliśmy z powrotem na drogę.
Naprawdę trudno o lepszy sposób ucięcia rozmowy niż zakomunikowanie własnemu bratu, że rozważa się aresztowanie go za zabójstwo, i nawet moje legendarne poczucie humoru nie zdołało podsunąć mi czegoś, co warto byłoby powiedzieć. Dlatego jechaliśmy w milczeniu, autostradą numer 1 do 95 North i tuż za zjazdem na Julia Tuttle Causeway skręciliśmy do Dzielnicy Artystycznej.
Podróż w ciszy wydawała się o wiele dłuższa, niż była w rzeczywistości. Zerknąłem raz czy dwa razy na Deborę, ale wyglądała na zatopioną w myślach — może o tym, czy skuć mnie porządnymi kajdankami, czy tymi tanimi, zapasowymi, które trzymała w schowku. Tak czy owak, patrzyła prosto przed siebie, machinalnie kręciła kierownicą i lawirowała wśród samochodów niemal bez namysłu i bez zainteresowania mną.
Adres znaleźliśmy w miarę szybko, i dobrze, bo napięcie związane z niepatrzeniem na siebie i nierozmawianiem stawało się nie do zniesienia. Debora zatrzymała się przed nieco przypominającym magazyn budynkiem na Czterdziestej i zaciągnęła ręczny hamulec. Zgasiła silnik i wciąż na mnie nie patrzyła, ale na chwilę się zawahała. W końcu pokręciła głową i wysiadła.
Pewnie miałem jak zwykle pójść za nią, niczym ogromny cień Małej Deb. Mam jednak odrobinę godności, a poza tym, doprawdy — skoro zamierzała zwrócić się przeciwko mnie z powodu kilku marnych rekreacyjnych morderstw, czy rzeczywiście mogła oczekiwać, że teraz będę jej pomagał? To znaczy nie muszę sobie wyobrażać, że życie jest sprawiedliwe — bo nie jest — ale to niemalże przekraczało granice przyzwoitości.
Siedziałem więc w samochodzie i właściwie nie patrzyłem, jak Deb sztywno podchodzi do drzwi i wciska dzwonek. Drzwi się otworzyły — dostrzegłem to tylko kątem oka, zupełnie tym niezainteresowany — po czym ledwie odnotowałem nieciekawy szczegół, jakim było to, że Debora się wylegitymowała. I siedząc w samochodzie i nie obserwując jej, nie mogłem stwierdzić, czy facet uderzył ją i upadła, czy też po prostu rzucił ją na ziemię i zniknął w środku.
Ale zaciekawiło mnie to, że podźwignęła się na jedno kolano, upadła znowu i tym razem już nie wstała.
Włączył mi się alarm: coś tu było bardzo nie w porządku i całe moje dąsy na Deborę wyparowały jak benzyna z nagrzanego asfaltu. Wypadłem z samochodu i pognałem chodnikiem ile sił.
Z odległości trzech metrów zobaczyłem trzonek noża sterczący z jej boku i nagły atak szoku na chwilę spętał mi nogi. Po chodniku już rozlewała się kałuża okropnej, mokrej krwi, a ja byłem z powrotem w chłodni z moim bratem Bineyem, patrząc na grubą warstwę ohydnej, lepkiej czerwieni na podłodze; nie mogłem się ruszyć ani nawet oddychać. Ale oto drzwi uchyliły się powoli i wyszedł mężczyzna, który przed chwilą dźgnął Deborę. Na mój widok padł na kolana i sięgnął do trzonka noża, a wtedy szelest wiatru w moich uszach przeszedł w szum rozpościerających się skrzydeł Mrocznego Pasażera. Szybko zrobiłem krok naprzód i mocno kopnąłem go w skroń. Zwalił się obok mojej siostry, twarzą w krew, i już się nie ruszył.
Ukląkłem przy Deborze i wziąłem ją za rękę. Miała mocne tętno; zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy.
— Dex — wyszeptała.
— Trzymaj się, siostrzyczko — powiedziałem i znów zamknęła oczy. Wyjąłem krótkofalówkę z futerału u jej pasa i wezwałem pomoc.
Читать дальше