Oczywiście, że byłem na jego pogrzebie. Uwielbiam ten ceremoniał, ten rytuał, tę sztywną atmosferę, a poza tym miałem okazję, by przećwiczyć kilka moich ulubionych min — wyrażających powagę, szlachetny smutek i współczucie, rzadko używanych i przez to wymagających odświeżenia.
Przyszedł cały wydział, wszyscy w galowych strojach, nawet Debora. W niebieskim mundurze wydawała się bardzo blada, ale w końcu Coulter był jej partnerem, przynajmniej na papierze, i honor nakazywał, by przyszła. W szpitalu kręcili nosami, ale w sumie i tak mieli ją wkrótce wypisać, więc nie próbowali oponować. Oczywiście nie płakała — nigdy nie była tak dobrą hipokrytką jak ja. Ale miała stosownie uroczystą minę, kiedy opuszczali trumnę do grobu, a ja robiłem, co mogłem, by wyglądać tak samo.
I miałem wrażenie, że wychodzi mi to całkiem przyzwoicie — ale sierżant Doakes był innego zdania. Widziałem, jak stoi w szeregu i łypie na mnie spode łba, jakby uważał, że to ja własnoręcznie udusiłem Coultera, co było absurdem; nigdy nikogo nie udusiłem. Jasne, czasem lubię się pobawić żyłką, ale tylko dla rozrywki — nie przepadam za tego rodzaju osobistym kontaktem, a nóż jest zdecydowanie schludniejszy. Oczywiście, byłem ogromnie zadowolony, że Coulter zginął, a Dexterowi tym samym się upiekło, ale nie przyłożyłem do tego ręki. Jak wspomniałem, to miło, kiedy wszystko się zgrabnie układa, prawda?
I życie chwiejnie dźwignęło się na nogi, i powoli, jak żółw ociężale, wróciło na utarte tory. Ja chodziłem do pracy, Cody i Astor do szkoły i dwa dni po pogrzebie Coultera Rita poszła do lekarza. Wieczorem, po tym, jak położyła dzieci spać, usiadła obok mnie na kanapie, oparła głowę na moim ramieniu i wyjęła mi pilota z rąk. Wyłączyła telewizor i kilka razy westchnęła.
— Coś nie tak? — spytałem wreszcie, kiedy ciekawość stała się nie do wytrzymania.
— Nie. Wszystko w porządku. To znaczy, chyba. Jeśli, hm, ty tak uważasz.
— A czemu miałbym tak nie uważać? — zdziwiłem się.
— Nie wiem — znów westchnęła. — Po prostu, wiesz, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a teraz…
— Teraz co? — spytałem. Tego już było za wiele; kto to widział, żebym po wszystkim, przez co przeszedłem, musiał jeszcze znosić takie mętne rozmowy, jeśli w ogóle można to nazwać rozmową. Czułem, że gwałtownie wzbiera we mnie irytacja.
— Teraz, no… — bąknęła. — Lekarz mówi, że nic mi nie jest.
— Aha — odparłem. — To dobrze.
Pokręciła głową.
— Pomimo… — powiedziała. — No wiesz.
Nie wiedziałem i uznałem, że nie fair jest tego ode mnie oczekiwać, co też dałem jej jasno do zrozumienia. Rita długo odchrząkiwała i jąkała się, a kiedy wreszcie wykrztusiła, w czym rzecz, spostrzegłem, że odebrało mi mowę zupełnie jak jej, i jedyne, co mogłem z siebie wydobyć, to puenta strasznie starego dowcipu; wiedziałem, że to niestosowne, ale nie zdołałem się powstrzymać i słowa same wyrwały mi się z ust, i jakby z wielkiego oddalenia usłyszałem głos Dextera wykrzykujący:
— Co będziesz miała?!
Walt Whitman Pieśń o sobie .