— W kwietniu — powiedział. — Już mówiłem.
Spojrzała na niego z tłumioną irytacją, po czym zerknęła na mnie.
— To prawda — potwierdziłem. — Mówił.
— Co zrobili? — spytał chłopak z trochę zbyt dużym, według mnie, zaciekawieniem.
— Pewnie nic — odparłem. — Chcieliśmy tylko zadać im kilka pytań.
— O rany — jęknął małolat. — Morderstwo? Serio?
Debora zrobiła dziwny, lekki ruch głową, jakby odganiała chmurę muszek.
— Czemu uważasz, że chodzi o morderstwo?
Wzruszył ramionami.
— Tak jest w telewizji — wyjaśnił prosto. — Przy morderstwie zawsze mówią, że to nic takiego. A jak to nic takiego, mówią, że to poważne wykroczenie czy coś. — Parsknął śmiechem. — Wykroczenie. — Dla ilustracji złapał się za krocze.
Debora spojrzała na niego i tylko pokręciła głową.
— Znów ma rację — powiedziałem do niej. — Widziałem to w CSI.
— Jezu. — Deb ciągle kręciła głową.
— Daj mu wizytówkę — poradziłem. — Ucieszy się.
— No. — Chłopak uśmiechnął się radośnie. — I niech mi każe zadzwonić, jak coś sobie przypomnę.
Debora przestała kręcić głową i prychnęła.
— No dobra, mały, wygrałeś — mruknęła. Rzuciła mu swoją wizytówkę, a on zręcznie ją złapał. — Zadzwoń, jak ci się coś przypomni.
— Dzięki — powiedział i wciąż się uśmiechał, kiedy wsiadaliśmy do samochodu i odjeżdżaliśmy, chociaż czy to dlatego, że wizytówka naprawdę mu się spodobała, czy po prostu cieszył się, że zapędził Deborę w kozi róg, nie miałem pojęcia.
Zerknąłem na listę leżącą obok niej na siedzeniu.
— Następny jest Brandon Weiss — poinformowałem. — Hm, autor. Napisał parę tekstów reklamowych, które im się nie spodobały, i go wywalili.
Debora przewróciła oczami.
— Autor — prychnęła. — Co, groził im przecinkiem?
— Musieli wezwać ochronę, żeby wyprowadziła go siłą.
Debora odwróciła się i spojrzała na mnie.
— Autor — powiedziała. — Dex, daj spokój.
— Tacy też potrafią być groźni — stwierdziłem, choć i mi wydało się to dość naciągane.
Debora spojrzała na jezdnię, skinęła głową i przygryzła wargę.
— Adres? — rzuciła.
Znów zerknąłem na kartkę.
— No, to wygląda obiecująco. — Odczytałem adres przy N. Miami Avenue. — W samym środku Dzielnicy Artystycznej. Gdzie indziej zaszyłby się projektant morderca?
— Kto ma to wiedzieć, jak nie ty — burknęła, ale nie bardziej niegrzecznie niż zwykle, więc pominąłem to milczeniem.
— Na pewno teraz pójdzie nam lepiej — pocieszyłem ją.
— No jasne, do trzech razy sztuka — burknęła.
— Deb, wyluzuj — powiedziałem. — Więcej entuzjazmu.
Debora zjechała na parking baru szybkiej obsługi, czym ogromnie mnie zaskoczyła, bo po pierwsze, było za wcześnie na lunch, a po drugie, to, co tu serwowali, trudno nazwać jedzeniem, choć obsługę rzeczywiście mieli szybką.
Ale nie ruszyła się z miejsca. Zaciągnęła ręczny hamulce i odwróciła się do mnie.
— Chrzanić to — wypaliła i poznałem, że coś ją gryzie.
— Chodzi o tego małolata? — spytałem. — A może nadal jesteś wkurzona na Mezę?
— Ani to, ani to — odparowała. — Chodzi o ciebie.
Jeśli byłem zaskoczony jej wyborem restauracji, to temat, który poruszyła, wprawił mnie w najwyższe zdumienie. Chodzi o mnie? Że niby co? Odtworzyłem w pamięci cały poranek i nie znalazłem niczego, co można by mi zarzucić. Byłem dobrym żołnierzem Jej Opryskliwej Mości; pozwoliłem sobie nawet na mniej przenikliwych, ciętych komentarzy niż zwykle, za co, jako ich główny adresat, naprawdę powinna być wdzięczna.
— Przykro mi — powiedziałem. — Nie wiem, co masz na myśli.
— Ciebie — odparła, co wcale mi nie pomogło. — Ciebie całego.
— Nadal nie rozumiem. Nie ma mnie znowu aż tak dużo.
Debora uderzyła dłonią w kierownicę.
— Cholera jasna, Dexter, te twoje mądrości już mi nie wystarczają.
Zauważyliście, że raz na jakiś czas przypadkiem w miejscu publicznym słyszy się nadzwyczaj klarowne zdanie oznajmujące, wypowiedziane z taką mocą i takim przekonaniem, brzmiące tak kategorycznie i przejrzyście, że człowiek musi, po prostu musi dowiedzieć się, cóż ono znaczy? Że aż chce się pójść za tym, który to powiedział, nawet jeśli to obcy, po to tylko, by sprawdzić, co kryje się w jego słowach i jak to wpłynie na losy wszystkich zainteresowanych?
Tak właśnie czułem się teraz: nie miałem bladego pojęcia, o czym ona mówi, ale bardzo chciałem się tego dowiedzieć.
Szczęśliwie dla mnie, nie kazała mi czekać.
— Ja chyba dłużej tak nie mogę — oznajmiła.
— To znaczy jak?
— Jeżdżę samochodem z gościem, który zabił ilu, dziesięciu, piętnastu ludzi?
Nigdy nie jest milo, gdy człowiekowi tak grubo zaniżają wyniki, ale uznałem, że niedyplomatycznie byłoby ją poprawić.
— Zgoda — powiedziałem.
— A przecież mam łapać i zamykać takich jak ty, tylko że jesteś moim bratem! — By podkreślić każdą sylabę, waliła dłonią w kierownicę — niepotrzebnie, bo słyszałem ją bardzo wyraźnie. I wreszcie zrozumiałem, czemu ostatnio była taka naburmuszona, choć nadal nie miałem pojęcia, dlaczego wybuchnęła akurat teraz.
Moja siostra dopiero od niedawna wiedziała o moim małym hobby i po namyśle musiałem przyznać, że miała wiele dobrych powodów, by go nie popierać. Choćby przez wzgląd na sam czyn, który, przyznaję bez bicia, nie jest dla wszystkich. Do tego dodać należy fakt, że stałem się tym, kim jestem, za przyzwoleniem, a nawet przy czynnym współudziale jej ojca, Świętego Harry’ego od Niebieskiego Munduru; Harry’ego, którego czystą, świetlaną drogą dotąd podążała, czy raczej tak jej się wydawało. Teraz zaś odkryła, że istnieje alternatywna droga, wydeptana tymi samymi uświęconymi nogami, droga, która wiedzie w ciemne zakątki lasu i pozwala się nimi cieszyć. Wszystko, w co wierzyła, było sprzeczne z moją wspaniałą osobą; a uformowała nas ta sama błogosławiona dłoń. Historia jak z Biblii, jeśli się nad tym zastanowić.
Oczywiście w tym, co mówiła, było dużo racji, i gdybym faktycznie był tak mądry, jak mi się wydaje, wiedziałbym, że do tej rozmowy musi kiedyś dojść i odpowiednio bym się przygotował. Ja jednak naiwnie przyjąłem, że nie ma na świecie nic trwalszego od status quo, i dałem się zaskoczyć. Tym bardziej że, o ile było mi wiadomo, ostatnio nie zdarzyło się nic, co mogło sprowokować tego rodzaju konfrontację; więc z czego takie sytuacje się biorą?
— Przykro mi, Deb — powiedziałem. — Ale, hm, co według ciebie powinienem zrobić?
— Chcę, żebyś z tym skończył — odparła. — Żebyś był kimś innym. — Spojrzała na mnie, jej usta drgnęły i znów odwróciła się do bocznej szyby, wybiegając wzrokiem w dal, za autostradę numer 1 i tory kolejowe. — Chcę, żebyś był… żebyś był człowiekiem, za jakiego zawsze cię uważałam.
Lubię myśleć, że jak mało kto potrafię wybrnąć z opresji. Jednak w tej chwili równie dobrze mogłem być skrępowany, zakneblowany i przywiązany do torów.
— Deb — rzekłem. Niedużo tego było, ale najwyraźniej nie miałem innej amunicji.
— Niech to szlag trafi, Dex — zaklęła i uderzyła w kierownicę tak mocno, że cały samochód się zatrząsł. — Nie mogę z nikim o tym rozmawiać. Nawet z Kyle’em. A ty… — Znów walnęła w kierownicę. — Skąd mam wiedzieć, czy to w ogóle prawda, że to tata tak cię ustawił?
Читать дальше