Debora skinęła głową na strażnika i ten wyszedł na korytarz. Zwróciła spojrzenie na Halperna.
— No, Jerry — zagadnęła — mam nadzieję, że się wyspałeś.
Poderwał głowę jak za pociągnięciem sznurka i wybałuszył na nią oczy.
— Co… co pani ma na myśli?
Deb uniosła brwi.
— Nic, Jerry. Po prostu jestem uprzejma.
Chwilę się w nią wpatrywał, po czym znów spuścił głowę.
— Chcę do domu — wyjęczał cichym, drżącym głosem.
— Nie wątpię, Jerry — odparła Debora łagodnie. — Ale jeszcze nie mogę cię puścić.
Pokręcił tylko głową i wymamrotał coś, czego nie było słychać.
— . Co mówisz, Jerry? — spytała tym samym życzliwym, cierpliwym tonem.
— Nie wydaje mi się, żebym coś zrobił — powiedział, nadal nie podnosząc wzroku.
— Nie wydaje ci się? Nie sądzisz, że powinniśmy być tego pewni, zanim cię puścimy?
Ośmielił się na nią spojrzeć.
— W nocy… — zaczął. — Może to dlatego, że tu jestem… — Pokręcił głową. — Nie wiem. Nie wiem — zakończył.
— Byłeś już w podobnym miejscu, co, Jerry? W dzieciństwie — podsunęła Debora, a on skinął głową. — I pobyt tutaj coś ci przypomniał?
Wzdrygnął się, jakby napluła mu w twarz.
— Nic mi się… To nie jest wspomnienie — powiedział. — To był sen. To musiał być sen.
— Co ci się śniło, Jerry?
Patrzył na nią z rozdziawionymi ustami.
— Może będzie ci lżej, kiedy o tym opowiesz — przekonywała.
— Skoro to tylko sen, co ci szkodzi? — Pokręcił głową. — Co ci się śniło, Jerry? — powtórzyła z nieco większym naciskiem, ale wciąż bardzo łagodnie.
— Jest taki duży posąg — mówił, jakby zaskoczony, że wypowiada te słowa.
— Dobrze — powiedziała Debora.
— Bardzo… bardzo duży — ciągnął. — I… i… ma ogień rozpalony w brzuchu.
— Ma brzuch? Jaki to za posąg?
— Taki duży — odparł. — Figura z brązu, z wyciągniętymi rękami, które się opuszczają, żeby… — Urwał i coś wymamrotał.
— Co mówisz, Jerry?
— Powiedział, że ma głowę byka — wyjaśniłem i poczułem, jak włosy mi się jeżą na karku.
— Ręce się opuszczają — kontynuował Halpern. — A ja jestem… naprawdę szczęśliwy. Nie wiem dlaczego. Słychać śpiew. I wkładam w te ręce dwie dziewczyny. Dźgam je nożem, a posąg podnosi je i wrzuca sobie do ust. W ogień…
— Jerry. — Deb pokusiła się o jeszcze łagodniejszy ton. — Twoje ubrania były poplamione krwią i osmalone. — Milczał, więc mówiła dalej. — Wiemy, że kiedy jesteś w zbyt dużym stresie, masz zaniki pamięci.
— Wciąż się nie odzywał. — Jerry, a może miałeś właśnie taki zanik pamięci, zabiłeś dziewczyny i wróciłeś do domu? Nieświadomie?
Znów zaczął kręcić głową, powoli i mechanicznie.
— Masz lepszy pomysł? — spytała.
— Gdzie znalazłbym taki posąg? — przemówił wreszcie. — To… jak mógłbym, co, znaleźć posąg, rozpalić w nim ogień, zabrać tam dziewczyny i… jak to możliwe? Jak mógłbym nieświadomie zrobić to wszystko?
Debora spojrzała na mnie, a ja wzruszyłem ramionami. W sumie miał słuszność. W końcu muszą być jakieś granice tego, co można zrobić przez sen, a to rzeczywiście trochę by je przekraczało. Pytała dalej:
— To skąd się wziął ten sen, Jerry?
— Każdy ma sny.
— A krew na twoich ubraniach?
— Wilkins to zrobił. Musiał, nie ma innej możliwości.
Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł sierżant. Zgiął się wpół i szepnął coś Deborze na ucho. Przechyliłem się ku nim, żeby posłuchać.
— Adwokat tego tutaj robi zamieszanie. Twierdzi, że jego klient jest niewinny, skoro głowy się znalazły, kiedy siedział. — Sierżant wzruszył ramionami. — Nie mogę go nie wpuścić.
— W porządku — odparła Deb. — Dzięki, Dave. — Jeszcze raz wzruszył ramionami, wyprostował się i wyszedł.
Debora spojrzała na mnie.
— Cóż — powiedziałem — przynajmniej już nie myślę, że to za proste.
Odwróciła się do Halperna.
— No dobrze, Jeny. Porozmawiamy później. — Wstała i wyszła, a ja za nią.
— I co o tym sądzimy? — spytałem ją.
Pokręciła głową.
— Jezu, Dex, nie wiem. Bez cudu ani rusz. — Przystanęła i odwróciła się twarzą do mnie. — Albo facet rzeczywiście zrobił to, kiedy urwał mu się film, co znaczy, że wszystko zaplanował nieświadomie, a to niemożliwe.
— Prawdopodobnie.
— Albo ktoś inny zadał sobie od groma trudu, żeby to przygotować i wrobić go; i zgrał to w czasie z jego zanikiem pamięci.
— Co też jest niemożliwe — podsunąłem usłużnie.
— Uhm. Wiem.
— A ten posąg z głową byka i ogniem w brzuchu?
— Chrzanić go. To tylko sen. Nie ma innego wytłumaczenia.
— To gdzie spaliły się te dziewczyny?
— Możesz mi pokazać olbrzymi posąg z głową byka i wbudowanym grillem? Gdzie ukryć coś takiego? Jeśli to znajdziesz, uwierzę, że naprawdę istnieje — powiedziała.
— To co, musimy wypuścić Halperna?
— Takiego wała — warknęła. — Mogę go jeszcze potrzymać za stawianie oporu podczas aresztowania. — Odwróciła się i ruszyła do rejestracji.
Kiedy doszliśmy do wyjścia, Cody i Astor siedzieli z sierżantem i choć nie tam gdzie im kazałem, machnąłem na to ręką, bo, ku mojej wielkiej uldze, niczego nie podpalili. Debora patrzyła ze zniecierpliwieniem, jak ich odbieram, i wyszliśmy razem.
— Co teraz? — spytałem.
— Jak to co? Trzeba pogadać z Wilkinsem.
— I spytać, czy ma w ogródku posąg z głową byka?
— Nie — odparła. — To pieprzenie w bambus.
— Brzydkie słowo — odezwała się Astor. — Wisisz mi pięćdziesiąt centów.
— Robi się późno — zauważyłem. — Muszę odwieźć dzieci do domu, zanim ich matka to mnie wrzuci na grill.
Debora długo patrzyła na Cody'ego i Astor, po czym podniosła wzrok na mnie.
— Niech ci będzie — powiedziała.
Ostatecznie udało mi się odstawić Cody'ego i Astor do domu, zanim Rita wyszła z siebie, ale zapowiadała się niezła jazda, kiedy usłyszała, że oglądali obcięte głowy. Dzieci zbytnio się tym nie przejęły i raczej pozostawały pod wrażeniem tego, jak im minął dzień, a powzięte przez Astor postanowienie, by zostać Sancho Pansą mojej siostry Debory, na tyle zaprzątnęło Ritę, że zapomniała unieść się słusznym gniewem. W końcu wczesny wybór zawodu mógł później oszczędzić dużo czasu i kłopotów.
Widać było, że Ricie aż się w głowie gotuje i że jak zacznie paplać, to nieprędko skończy. Normalnie tylko uśmiechałbym się, potakiwał i dał jej się wygadać. Nie miałem jednak nastroju do robienia czegokolwiek, co trąciłoby normalnością. Przez ostatnie dwa dni chciałem tylko trochę czasu i spokoju, żeby spróbować ustalić, dokąd wyprowadził się mój Pasażer, a zamiast tego byłem rozrywany na wszystkie strony przez Deborę, Ritę, dzieci, a nawet — to niesłychane — pracę. Moje przebranie zastąpiło istotę, która miała się za nim kryć, i to mi nie odpowiadało. Ale teraz, jeśli tylko uśpię czujność Rity i wykradnę się z domu, wreszcie będę miał trochę czasu dla siebie.
Pod pretekstem ważnej roboty śledczej, która nie mogła poczekać do poniedziałku rano, pojechałem do pracy, rozkoszując się względną harmonią i spokojem ruchu ulicznego w sobotni wieczór w Miami.
Przez pierwszych piętnaście minut jazdy nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że ktoś mnie śledzi. To absurd, wiem, ale nie przywykłem do tego, żeby być sam nocą, i czułem się zupełnie bezbronny. Opuszczony przez Pasażera, stałem się tygrysem z przytępionym węchem i bez kłów. Miałem wrażenie, że jestem ociężały i głupi, i ciarki nie chciały przestać chodzić mi po karku. Całym sobą czułem nieuchronnie nadciągający strach, potrzebę, by zawrócić i obwąchać wydeptany przez siebie szlak, bo gdzieś tam czyha coś wygłodniałego. A w tle tego wszystkiego pobrzmiewało echo owej dziwnej muzyki ze snu, w której rytm moje nogi podrygiwały mimowolnie, jakby wyrywały się dokądś beze mnie.
Читать дальше