Złamać fałszywe nazwisko. Złamać tego człowieka.
Usatysfakcjonowana D.D. wyciągnęła notes i zapisała w nim główne zadanie na dzisiaj: Przycisnąć Jasona Jonesa.
Dziesięć minut później zadzwoniła jej komórka. Była dopiero siódma, ale nie wiodła tego rodzaju życia, w którym ludzie dzwonią o normalnych godzinach. Przełknęła kolejny łyk kawy, otworzyła telefon i rzuciła:
Mów.
Sierżant D.D. Warren?
Na to wygląda.
Dzwoniący zawahał się. Napiła się wobec tego cappucino.
Z tej strony, eee, Wayne Reynolds. Pracuję dla policji stanowej stanu Massachusetts. Jestem także wujkiem Ethana na Hastingsa.
D.D. zastanawiała się przez chwilę. Numer na wyświetlaczu wydawał się znajomy. Wtedy ją olśniło.
Czy to nie pan dzwonił do mnie wczoraj rano?
Próbowałem się skontaktować przez pager. Zobaczyłem konferencję prasową i uznałem, że lepiej, abyśmy porozmawiali.
Z powodu Ethana?
Kolejna pauza.
Myślę, że najlepiej będzie, jeśli się spotkamy. Co pani na to? Mógłbym postawić pani śniadanie.
Uważa pan, że zamierzamy aresztować Ethana?
Uważam, że gdybyście to zrobili, byłoby to dużym błędem.
A więc chce pan pomachać odznaką stanową i prosić mnie o wycofanie się? Bo musi pan wiedzieć, że nie reaguję dobrze na tego typu rozmowy, i kupienie mi bajgla z serem raczej niczego nie zmieni.
Co pani na to, żebyśmy najpierw się spotkali, a dopiero potem zachowywała się pani wrogo i obojętnie?
To pański problem odparła D.D. Wyrecytowała nazwę kafejki tuż za rogiem, a potem poszła poszukać parasola.
Mario's było maleńkim lokalem z oryginalnym blatem z laminatu z tysiąc dziewięćset czterdziestego dziewiątego roku i olbrzymim słojem świeżych biscotti stojącym obok starodawnej wagi. Obecnie prowadził ją Mario II, syn. Serwował jajka, tosty, pancettę i najlepszą kawę, jaką można kupić poza granicami Włoch.
D.D. musiała zawalczyć o maleńki okrągły stolik w rogu tuż pod oknem. Zjawiła się przed czasem, głównie po to, aby w spokoju wypić drugą filiżankę kawy, no i zadzwonić. Pomoc wujka uznała za fascynującą. Właśnie myślała, że musi mocniej przycisnąć męża, a tu do boju wkroczyła rodzina nastoletniego niedoszłego kochanka. Byli nadopiekuńczy czy też zżerały ich wyrzuty sumienia?
Interesujące.
D.D. wcisnęła przycisk szybkiego wybierania i przyłożyła maleńki aparat do ucha. Powodem, dla którego dzwoniła do Bobby'ego Dodge'a, wcale nie był jej sen erotyczny zeszłej nocy.
Halo? odezwał się damski głos.
Dzień dobry, Annabelle powiedziała D.D., nie dając po sobie poznać, że natychmiast ogarnął ją niepokój. Inne kobiety jej nie onieśmielały. To była zasada, jaką poznała wiele lat temu, kiedy sobie uświadomiła, że jest ładniejsza od dziewięćdziesięciu procent żeńskiej populacji, a z załadowaną bronią sto procent lepsza. Annabelle stanowiła rzecz jasna wyjątek od tej reguły, no i Annabelle dorwała Bobby'ego Dodge'a. To zmieniło ją w osobistą Nemezis D.D., nawet jeśli obie zachowywały się w stosunku do siebie poprawnie. Bobby już nie śpi?
Nie dzwoniłaś do niego przypadkiem w środku nocy? zapytała Annabelle.
Aha. Hej, rozumiem, że pora na gratulacje. Moje gratulacje.
Dzięki.
Ty, eee, dobrze się czujesz?
Tak, dziękuję.
Na kiedy masz termin?
Sierpień.
Chłopiec czy dziewczynka?
Chcemy mieć niespodziankę.
No to fajnie. Masz gdzieś pod ręką Bobby'ego?
On i tak się znowu rozłączy.
Wiem. To część uroku naszych rozmów.
Słychać było jakieś szelesty, gdy Annabelle podawała telefon mężowi. A potem mruczenie budzonego mężczyzny.
Powiedz mi, że śnię jęknął Bobby do telefonu.
Nie wiem. Jestem naga i udekorowana bitą śmietaną?
D.D., osiem godzin temu rozmawialiśmy.
Cóż, tak to już jest z przestępstwami. Nigdy nie śpią.
Ale detektywi owszem.
Naprawdę? Najwyraźniej w akademii ominęły mnie te zajęcia. No więc chcę cię zapytać o pewnego stanowca. Wayne Reynolds. Mówi ci to coś?
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, co było lepsze niż zwyczajowe rozłączanie się.
Wayne Reynolds? powtórzył w końcu. Nie, nie przychodzi mi do głowy żaden detektyw o takim nazwisku.
D.D. kiwnęła głową, nic nie mówiąc. Zarówno policja bostońska, jak i policja stanowa Massachusetts były sporymi organizacjami, mimo to w pewnym sensie tworzyły rodziny. Nawet jeśli nie pracowało się bezpośrednio z każdym funkcjonariuszem, było bardzo prawdopodobne, że usłyszało się jego nazwisko gdzieś na korytarzu, przeczytało w jakimś raporcie czy też pojawiło się ono wśród najświeższych plotek.
Zaraz odezwał się Bobby. Właściwie to znam to nazwisko, ale on nie należy do jednostki detektywistycznej. Jest z pracowni komputerowej. To on przygotowywał ekspertyzę sądową części połączeń telefonicznych w tym zeszłotygodniowym napadzie na bank.
Jest maniakiem komputerowym?
Myślę, że oni wolą określenie „specjalista do spraw ekspertyz sądowych".
D.D. prychnęła lekko.
Rekwirujesz komputery i prosisz o pomoc stanową? Zarekwirowałam komputery i poprosiłam o pomoc Regionalne Centrum Wywiadowcze, dziękuję bardzo.
RBCW mieściło się w siedzibie głównej policji, ponieważ jak wszystkie porządne urzędy, uważała ona, że najlepiej mieć własne zabawki i specjalistów. Nikt tego nie kwestionował.
No to zadzwoń do kogoś z RBCW burknął Bobby. Prawdopodobnie mieli okazję pracować z Wayne'em. Ja nie.
Okej. Dobranoc, Bobby.
Kurde, jest już rano. Będę musiał wstać.
No to dzień dobry, Bobby.
D.D. rozłączyła się, nim zdążył ponownie zakląć. Przypięła telefon do paska i spojrzała na pusty kubek. Wayne Reynolds był zawodowym maniakiem komputerowym, który miał siostrzeńca, maniaka komputerowego amatora. Dolała sobie kawy.
Interesujące.
Wayne Reynolds wszedł do Mario's dokładnie o ósmej. D.D. poznała go po rudych włosach, takich jakie miał Ethan. Natym jednak podobieństwa do trzynastoletniego chłopca się kończyły.
Wayne Reynolds był wysoki, miał metr osiemdziesiąt dwa, może nawet osiemdziesiąt pięć. Po płynności ruchów widać było, że jest wysportowany. Z całą pewnością facet, który codziennie biega, pomimo niecierpiących zwłoki zleceń rozkładania na czynniki pierwsze różnych twardych dysków. Miał
na sobie cienką wełnianą marynarkę w kolorze karmelowym, a pod nią zieloną koszulę. Do tego ciemne spodnie. Gdy wszedł, odwróciła się więcej niż jedna głowa i D.D. poczuła lekki dreszczyk, kiedy ruszył w kierunku jej i tylko jej. Jeśli w takiego mężczyznę przemieni się kiedyś Ethan Hastings, to może Sandy Jones jednak coś kombinowała.
Sierżant Warren przywitał ją Wayne, wyciągając dłoń.
D.D. skinęła głową i wyciągnęła swoją. Miał zgrubiałą skórę na dłoniach. Krótkie wypolerowane paznokcie. Całkiem ładne palce bez śladu obrączki.
Prawda była taka, że będzie potrzebować bekonu.
Chce pan jeść? zapytała.
Zamrugał oczami.
Okej.
Super. Zamówię tyle, że starczy dla nas obojga.
D D. wykorzystała czas, kiedy składała przy kasie zamówienie, na uspokojenie oddechu i przypomnienie sobie, że jest wyszkoloną profesjonalistką, na którą żadnego, ale to żadnego wpływu nie ma fakt, że je śniadanie z sobowtórem Davida Caruso. Niestety, sama sobie nie wierzyła; zawsze miała słabość do Davida Caruso.
Wróciła do ich małego stolika z serwetkami i sztućcami dla obojga i filiżanką czarnej kawy dla niego.
Wayne przyjął od niej pięknymi palcami duży biały kubek, a ona przygryzła wewnętrzną część wargi.
Читать дальше