Usiadłam. Wydawało się to lepsze niż stanie.
Porno? zapytał Ethan, patrząc na mnie tymi swoimi niewinnymi niebieskimi oczami. A możeprzepuszcza na hazard wasze życiowe oszczędności?
Nie wiem powiedziałam w końcu.
Nie zainstalowała pani Pasco?
Zainstalowałam. I pojawiły się tylko trzy URL e, te same, które wcześniej widziałam.
Ethan się wyprostował. Naprawdę? Naprawdę.
Wow, to musi być niszczarka. Do tej pory tylko o nich słyszałem. Super! Niszczarka to cośdobrego?
Owszem, jeśli próbuje się zatrzeć za sobą ślady. Niszczarka jest jak grabie oczyszczające całąpamięć cache ze śladów plików, jakie się po sobie zostawiło.
To usuwanie tego, czego leniwy komputer by sam nie usunął?
Nie. Niszczarki też są leniwe. Automatycznie oczyszczają cache, tak że nie trzeba pamiętać orobieniu tego ręcznie. Tak więc użytkownik może wchodzić na różne strony, a potem „niszczyć"
dowody. Ale jako że brak historii przeglądarki to także czerwona flaga, pani mąż próbuje byćsprytny i stworzyć fałszywy ślad internetowy. Na szczęście dla nas, nie jest aż tak dobry w jegofałszowaniu.
Nic nie powiedziałam.
Dobra wiadomość jest taka, że niszczarki nie są niezawodne.
Okej wykrztusiłam.
Za każdym razem, kiedy się klika na jakiejś stronie, komputer tworzy tak wiele plikówtymczasowych, że nie ma takiej możliwości, aby niszczarka dopadła wszystkie. Poza tym niszczarka itak tylko miesza w katalogu. Więc pliki i tak tam są, musimy je jedynie odnaleźć.
Jak?
Za pomocą lepszego narzędzia. Pasco jest sprzedawany bez recepty. Teraz potrzebne są pani lekina receptę.
Nie znam żadnego farmaceuty powiedziałam w osłupieniu.
Ethan Hastings uśmiechnął się do mnie szeroko.
Ale ja znam.
D.D. znowu śniła się wołowina. Była w swoim ulubionym barze i nie mogła się zdecydować, czy nałożyć sobie musakę, czy krojoną w plastry krwistą pieczeń. Uznała, że weźmie jedno i drugie, i prawą rękę zanurzyła w tacy z musaką, lewą zaś wybierała cienkie, soczyste plastry wołowiny. Jedną rękę całą miała w roztopionym serze, a po jej brodzie spływał sos.
I co z tego? Podeszła prosto do przykrytego białym obrusem stołu i usiadła pomiędzy porcjami zielonej galaretki a salaterkami budyniu z wiśniami. Nabierała pełne garście galaretki, a ze schłodzonego pucharka z parfait zlizywała kremową tapiokę.
Była głodna. Wręcz wygłodniała. Wtedy jedzenie znikło, a ona znajdowała się na olbrzymim, pokrytym satyną materacu. Leżała na brzuchu, nagie ciało wyginające się i mruczące jak kot, gdy tymczasem nieznajome dłonie wyczyniały cuda z jej wygiętymi w łuk plecami, nad jej drżącymi biodrami, sięgając między uda. Wiedziała, gdzie pragnie poczuć te dłonie. Wiedziała, gdzie należy ją dotykać, należy ją posiąść. Uniosła usłużnie biodra i nagle znalazła się na plecach, szeroko rozkładając nogi, przyjmując mocne, niecierpliwe pchnięcia i wpatrując się w wąsatą twarz Briana Millera.
D.D. obudziła się raptownie w swojej sypialni. Dłonie zaciskała na kołdrze, ciało miała błyszczące od potu i próbowała uspokoić oddech. Przez długą chwilę po prostu wpatrywała się w szare ściany, gdy tymczasem zbliżał się ponury deszczowy poranek.
Puściła kołdrę i siadła na łóżku. Na nieco drżących nogach poszła do łazienki, gdzie przejrzała się w lustrze nad umywalką.
To powiedziała stanowczo do swego odbicia nigdy się nie zdarzyło.
O wpół do szóstej rano umyła zęby i przygotowała się na czekający ją dzień.
D.D. była realistką. Po dwudziestu latach służby miało się świadomość pewnych trudnych prawd, jeśli chodzi o ludzką naturę. W ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin od zaginięcia jakiejś osoby mieli pięćdziesiąt procent szans na odnalezienie jej żywej. Dorośli rzeczywiście uciekali. Pary się kłóciły. Niektóre osoby radziły sobie z tym na spokojnie, inne musiały na dzień czy dwa zniknąć. Tak więc przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny, może nawet trzydzieści sześć, skora była wierzyć w to, że Sandra Jones żyje i że oni, doskonali detektywi z policji bostońskiej, sprowadzą ją z powrotem do domu.
Pięćdziesiąt dwie godziny później D.D. nie myślała o zlokalizowaniu zaginionej matki. Myślała o odnalezieniu ciała i nawet w tym przypadku kluczową rolę odgrywał czas.
Przestępstwa i dochodzenia charakteryzował pewien rytm. Przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny istniała na tylko nadzieja na to, że ofiara żyje, ale że przestępcy podwinie się noga.
Uprowadzenie, napaść, zabójstwo, wszystko to wiązało się z silnymi emocjami. Ludzie uwięzieni w szponach takich emocji zazwyczaj popełniali błędy. Nabuzowany adrenaliną, przytłoczony niepokojem lub nawet wyrzutami sumienia, sprawca był spanikowany. Zrobiłem coś złego. Jak się wywinąć, wywinąć, wywinąć?
Niestety z każdym mijającym dniem osoba ta miała coraz więcej czasu na uspokojenie się. Zaczynała myśleć w sposób bardziej racjonalny o następnych krokach, układała bardziej konkretny plan tuszowania tego, co się wydarzyło. Przestępca umacniał swoją pozycję, pozbywając się dowodów, wygładzając własną wersję wydarzeń, a być może nawet wpływając na kluczowych świadków, takich jak czteroletnia córka. Innymi słowy sprawca przekształcał się z nieudolnego amatora w mistrza przestępstwa.
D.D. nie chciała mieć do czynienia z żadnym takim mistrzem. Pragnęła ciała i aresztowania, na tyle szybko, żeby się wyrobić do wiadomości o siedemnastej. Coś takiego zdecydowanie poprawiało jej nastrój.
Na nieszczęście miała nieco zbyt wielu potencjalnych sprawców. Weźmy Ethana Hastingsa.
Trzynaście lat, przerażająco błyskotliwy i beznadziejnie zakochany w zaginionej nauczycielce. Młody uwodziciel? A może dziwaczny nastoletni potwór?
No i Aidan Brewster. Faktyczny przestępca, mający w przeszłości problem z doborem odpowiednich partnerów seksualnych. Twierdził, że nie zna Sandry Jones, ale mieszka na tej samej ulicy. Były kryminalista czy rzeczywisty sprawca z rosnącym apetytem na przemoc?
Ojciec Sandy, sędzia Maxwell Black, także musiał być brany pod uwagę. Odizolowany od córki mężczyzna w magiczny sposób pojawił się, kiedy kobieta zniknęła. Według funkcjonariusza Hawkesa Black groził Jonesowi i planował zobaczyć się z wnuczką, w taki czy inny sposób. Pogrążony w rozpaczy ojciec czy oportunistyczny dziadek, który zrobi wszystko, byle położyć łapska na Ree? No i w końcu wróciła do Jasona Jonesa, zimnokrwistego męża, który nie zaangażował się w żadne działania mogące pomóc w odnalezieniu zaginionej żony. Twierdził, że nie jest typem zazdrośnika. Tyle że nie istniały papiery dotyczące jego życia z czasów sprzed ślubu z Sandy. Jak nic fałszywa tożsamość.
D.D. krążyła wokół tematu, ale i tak ciągle wracała do Jonesa. Słów jego córki opisujących środowy wieczór braku zaangażowania Jasona w poszukiwania żony, oczywiste używanie fałszywego nazwiska.
Jones coś ukrywał zatem był najbardziej prawdopodobnym podejrzanym w sprawie zaginięcia jego ciężarnej żony.
To wiele wyjaśniało. D.D. zamierzała ponownie przesłuchać małą Ree, tak szybko, jak to możliwe.
Zaangażuje dwóch policjantów do zajęcia się pozostałymi podejrzanymi, sprawdzenia ich alibi itp.
Swoim dwóm najlepszym pracującym za biurkiem oficerom śledczym przydzieliła zadanie prześledzenia kont bankowych Jonesa. Wraz z pieniędzmi pojawi się jego prawdziwe nazwisko, prawdziwa historia, prawdziwa przeszłość.
Читать дальше