Aidan mówi niemądrze pierwszy z nich. Ma na imię Carlos; natychmiast rozpoznaję jego głos: pracuje w warsztacie.
Następnie jak jeden mąż zerkają z powrotem na leżącą na chodniku czarną postać.
O cholera odzywa się drugi facet.
Ale skoro to Aidan zaczyna trzeci, wyraźnie niegrzeszący inteligencją. Jego noga spoczywa na plecach powalonego mężczyzny, a prawa pięść zatrzymała się w połowie ciosu.
Wtedy do mnie dociera, że nadal trzymam w ręce butelkę whisky. Uderzam dnem o róg domu pani H. Następnie, trzymając nad głową wyszczerbione kawałki szkła i drąc się jak potępieniec, pobudzony tanią whisky i nieodwzajemnioną miłością, ruszam do boju.
Trzy odziane na czarno postacie rozpierzchają się, Carlos jako pierwszy. Kawaler numer trzy jeszcze raz udowadnia, że jest powolny i głupi. Dosięgam go moją improwizowaną bronią w ramię i piszczy jak kot, kiedy pojawia się krew. Cholera, cholera, cholera powtarza facet numer dwa.
Dziabię go w bok. Odskakuje. Rzucam się na niego i dosięgam szkłem jego uda.
Carlos krzyczy teraz. Carlos, Carlos, co to, kurwa, jest?
Szaleję. Jestem pijany i wkurwiony i dość mam bycia wycieraczką w grze, jaką jest życie. Daję popalić Powolnemu Głupkowi, zamachuję się na Krzykacza Cholerę. Tracę rozsądek i jedyne, co ich ratuje, to fakt, że kiepski ze mnie awanturnik na trzeźwo, nie mówiąc o byciu pod wpływem. Działam na oślep i w ogóle się nie koncentruję.
Wkrótce obu kolesiom udaje się wyrwać z młyna mojego szaleństwa i pędzą ciemną ulicą w ślad za Carlosem, który już dawno zniknął z pola widzenia. Zostaję sam, rzucając się za nimi w ciemność i wykrzykując obsceniczne groźby. Aż w końcu dociera do mnie, że moja czaszka krzyczy w agonii i coś paskudnie śmierdzi.
Chwilę później upuszczam roztrzaskaną butelkę whisky i zaczynam skakać po ulicy, próbując ugasić żar tlący się w moich spalonych włosach.
Cholera. O cholera, cholera, cholera. Moja kolej na bycie kretynem. Klepię się gorączkowo po głowie, aż w końcu najgorsze gorąco mija. Wtedy, oddychając ciężko, gdy mija chwila za chwilą, uświadamiam sobie rozmiar serii moich przestępstw. Jestem pijany. Spaliłem sobie większość włosów.
Ręce mam pokryte sadzą i pęcherzami. Całe ciało boli mnie jak diabli.
Czarna postać na chodniku w końcu jękiem oznajmia powrót do świata żywych.
Podchodzę do niej, obracam na plecy.
I widzę mojego sąsiada Jasona Jonesa.
Co ty, kurwa, wyrabiasz, urządzając sobie spacery w środku nocy? pytam ostro dziesięć minut później. Udało mi się jakoś zaciągnąć Jonesa do mojego mieszkania, gdzie posadziłem go na kwiecistej sofie pani H. z jednym woreczkiem lodu na głowie, a drugim przy żebrach.
Lewe oko ma już na wpół spuchnięte, a bandaż sugeruje, że to nie były pierwsze cięgi tego dnia.
Idiotą jesteś, kurwa, czy co? chcę wiedzieć. Poziom adrenaliny zaczyna opadać. Chodzę od ściany do ściany w małym aneksie kuchennym, pstrykając zieloną gumką i żałując, że nie mogę się wydostać z własnej skóry.
Co ty, do diabla, zrobiłeś z włosami? chrypi Jones. Zostaw w spokoju te pieprzone włosy.
Powiedz mi, co wyrabiasz, czając się w ciemnościach ubrany jak podmiejski ninja? Czy ten gabinet osobliwości pod twoim domem ci nie wystarcza?
Masz na myśli dziennikarzy?
Kanibale.
Jako że jestem jednym z nich i w sposób oczywisty karmią się mną, to trafna analogia.
Patrzę na niego gniewnie. W moim obecnym nastroju mam totalnie w dupie trafne analogie.
Co ty, do cholery, wyprawiasz? próbuję raz jeszcze.
Szukam cię.
Czemu?
Mówiłeś, że coś widziałeś tego wieczoru, kiedy zniknęła moja żona. Chcę wiedzieć, co widziałeś.
A nie mogłeś po prostu podnieść cholernej słuchawki i do mnie zadzwonić?
Nie mógłbym wtedy wyczytać z twojej twarzy, czy kłamiesz.
Proszę bardzo, możesz mi patrzeć w oczy, ile tylko masz ochotę; i tak się nie dowiesz, czy kłamię.
Przekonajmy się mówi łagodnie i w jego podpuchniętym oku widnieje coś, co martwi mnie bardziej niż trzech osiłków, którzy na niego napadli.
Ach tak? Próbuję brzmieć jak macho. Skoro jesteś taki wielki i silny, dlaczego to ja rozganiałem bandę zbirów, a potem zdrapywałem z chodnika twoje żałosne dupsko?
Naskoczyli na mnie z tyłu mówi z żalem, poprawiając woreczek z lodem. Kto to taki, twoi znajomi?
Och, to tylko paru miejscowych, którzy się dowiedzieli, że w okolicy mieszka zarejestrowany przestępca seksualny. Jutro w nocy wrócą. Ta sama godzina, to samo miejsce, możesz się załapać na to samo przedstawienie.
Użalasz się nad sobą? pyta cicho.
Jak najbardziej.
To tłumaczy tę whisky.
Mam jeszcze drugą butelkę. Chcesz trochę?
Nie piję.
Z jakiegoś powodu to mnie wkurza.
Nie pijesz, nie palisz, co robisz?… Wzór wszelkich cnót, wzór wszelkich, wszelkich cnót.
Jones patrzy na mnie dziwnie.
Jezu wybucham. To Adam Ant. Z lat osiemdziesiątych? Gdzie ty dorastałeś, w jaskini?
W piwnicy, technicznie rzecz ujmując. A ty jesteś za młody, żeby pamiętać lata osiemdziesiąte.
Wzruszam ze skrępowaniem ramionami, zbyt późno sobie uświadamiając, ile mu wyjawiłem.
Znałem pewną dziewczynę mruczę. Wielką fankę Adama Anta.
Mówisz o tej, którą zgwałciłeś? pyta spokojnie.
Zamknij się! Po prostu się zamknij. Mam po dziurki w nosie udawania przez wszystkich, że wiedzą wszystko o mnie i moim cholernym życiu seksualnym. Tak wcale nie było. Tak. Wcale. Nie. Było.
Sprawdziłem cię kontynuuje jednostajnym głosem. Uprawiałeś seks z czternastolatką. Według prawa to gwałt. A więc owszem, tak właśnie było.
Kochałem ją! wybucham.
Wpatruje się we mnie.
Łączyło nas coś szczególnego. Nie chodziło tylko o seks. Potrzebowałem jej. A ona mnie. Tylko my troszczyliśmy się o siebie nawzajem. To coś wyjątkowego, cholera. To miłość.
Wpatruje się we mnie.
Tak jest! Miłość nie wybiera. Jasne jak słońce.
W końcu się odzywa:
Wiesz, że w przypadku tych najbardziej zatwardziałych pedofilów najczęstszy wspólny mianownik to pierwsze doświadczenia seksualne z osobą dorosłą, gdy sami mieli mniej niż piętnaście lat?
Zamykam oczy.
Ty też się pieprz! mówię ze zmęczeniem. Biorę do ręki ocalałą butelkę whisky i zaczynam ją otwierać, choć odczuwam takie mdłości, że robię to bez przekonania.
Nie powinieneś był jej dotykać kontynuuje. Zachowanie powściągliwości to byłaby miłość.
Pozwolenie, by dorosła, to byłaby miłość. Niewykorzystanie samotnej i bezbronnej uczennicy gimnazjum to byłaby miłość. Bycie jej przyjacielem to byłaby miłość.
Wiesz co, jak chcesz, to idź sobie leżeć na tym chodniku oświadczam mu. Jestem pewny, że niedługo ktoś inny przyjdzie cię uratować.
On jednak jeszcze nie skończył.
Uwiodłeś ją. Jak to zrobiłeś? Narkotyki, alkohol, czułe słówka? Myślałeś o tym, zaplanowałeś to.
Byłeś starszy, a więc to ty miałeś po swojej stronie dojrzałość i cierpliwość. Możliwe, że czekałeś, wybrałeś odpowiedni moment. Była osamotniona i smutna z jakiegoś powodu i oto pojawiłeś się ty.
Zaproponowałeś, że wymasujesz jej plecy. Być może nalałeś drinka. „To tylko mały drink" tak jej powiedziałeś. "Pomoże ci się odprężyć". I może czuła się skrępowana, może próbowała cię powstrzymać…
Zamknij się mówię. Ostro i ostrzegawczo.
Kiwa jedynie głową. Aha, jak nic powiedziała, żebyś przestał. Kazała ci przestać, a ty nie słuchałeś.
Wciąż dotykałeś i pieściłeś, wykorzystując swoją przewagę. Co ona może zrobić? Ma dopiero czternaście lat, nie rozumie wszystkiego, co czuje, tego, że chce abyś przestał, że chce, abyś kontynuował, że to nie jest właściwe, że czuje się zakłopotana i skrępowana…
Читать дальше