Dok załadunkowy.
Dotarli do końca tunelu.
– Nie wjeżdżaj do środka – powiedział Schofield do Booka. – Mogą na nas czekać. Przejdziemy ostatni odcinek.
Poszarpany pociskami pociąg X zwolnił i po chwili zatrzymał się w ciemnościach tunelu – mniej więcej sto metrów od jasno oświetlonego doku.
Schofield błyskawicznie znalazł się na betonie obok torów – w ręku trzymał pistolet, Piłka zwisała mu u pasa. Mózgowiec, Book II i Herbie wysiedli zaraz za nim.
Pobiegli w kierunku światła. Każdy wysoko unosił broń.
Schofield jako pierwszy dotarł do końca tunelu i wyjrzał za róg.
Oślepiło go jaskrawe światło. Patrzył na ogromną skalną jaskinię, zamienioną w nowoczesny dok załadunkowy – o ścianach z gładkiego betonu i nierównych skalnych płaszczyzn.
Po obu stronach znajdującego się pośrodku długiego peronu biegły szyny kolejki X. Tor po stronie Schofielda był pusty, tor po przeciwległej stronie peronu zajmował stojący nieruchomo pociąg Bothy.
Na zamontowanych na ścianach szynach znajdowały się dźwigi, mogące przenosić towary między migoczącym w głębi jeziorkiem a torami.
Granatowa woda migotała i jarzyła się – wzbogacona minerałami z jeziora Powell. Małe jeziorko znikało na zachodzie, wpływając do wijącej się jaskini, która prawdopodobnie łączyła się z dalszymi częściami jeziora. Przy brzegu podskakiwały na falach trzy łodzie mieszkalne i dwie pomalowane na piaskowy kolor motorówki – przywiązane do betonowego nabrzeża.
Podziemny dok załadunkowy był pusty.
Całkowicie, kompletnie pusty.
Schofield ostrożnie wyszedł z tunelu i wspiął się na centralną platformę między torami. W wielkiej przestrzeni wyglądał jak karzeł.
W tym momencie ujrzał coś dziwnego na drugim końcu peronu, przy wodzie.
Wyglądało to na pierwszy rzut oka jak przedziwna sklepowa wystawa: mająca trochę ponad metr piramida z żółtych pięćdziesięciolitrowych beczek, przed którą stała czarna pękata walizka. Jej wieko było otwarte.
Po kilku krokach Schofield przeczytał napisy na beczkach.
– Cholera… – zaklął.
AFX-708: WYPEŁNIACZ WYBUCHOWY AFX-708 to niesamowicie silny materiał wybuchowy, używany podczas wojny w Zatoce w sławnych bombach BLU-109, rozrywających na strzępy bunkry Saddama Husajna. Super-twardy czub bomby BLU-109 wwiercał się nawet w najtwardszy beton, po czym zawierająca AFX-708 głowica eksplodowała – i rozrywała bunkier od środka.
Schofield – mając tuż za plecami Booka II, Mózgowca i Herbiego – zajrzał do otwartej walizki, stojącej przed beczkami z AFX.
Był tam zegar.
00:19
00:18
00:17
– Matko Boska… – jęknął. – Panowie, wiejemy!
Siedemnaście sekund później dokiem wstrząsnęła straszliwa eksplozja.
Z beczek z AFX-708 wystrzelił biały ogień, rozchodząc się koliście i niszcząc wszystko, na co natrafił.
Skalno-betonowe ściany doku popękały, a jedna z nich w ogóle zniknęła. Pociąg X Gunthera Bothy – stojący bardzo blisko epicentrum wybuchu – po prostu wyparował.
Schofieldowi nie dane było tego oglądać. W chwili eksplozji ani jego, ani jego towarzyszy nie było w jaskini. Zdążyli uciec.
3 lipca, godzina 9.12
Płaskowyż pustyni
Gorąco uderzyło w nich jak obuchem.
Palący żar odbijał się od skał i wgryzał w skórę. Otaczał człowieka, jakby stał wewnątrz piekarnika. Było to całkowite przeciwieństwo podziemnego chłodu Strefy 7 i tunelu kolei X.
Tu, na zewnątrz, rządziło słońce.
Shane Schofield siedział w kokpicie bardzo dziwnie wyglądającej – ale bardzo szybkiej – motorówki i pędził wąskim, wypełnionym do połowy wodą kanionem.
Razem z nim płynął Book II, a z tyłu – w identycznym pojeździe – siedzieli Mózgowiec i Herbie.
Techniczna nazwa łódek, którymi płynęli, brzmiała PCR-2, co oznaczało „dwuosobową rzeczną jednostkę patrolową”, ale ta napędzana silnikiem odrzutowym jednostka, zbudowana dla marynarki wojennej USA przez Lockheed Shipbuilding Company, była powszechnie znana pod nazwą „Tandem”. Spośród innych łodzi wyróżniała ją specyficzna konstrukcja: wyglądała jak połączone dwumetrową poprzeczką dwie małe, przypominające pocisk łódki i tworzyła szczególnego rodzaju katamaran. Ponieważ każdy z jej otwartych kadłubów był zaopatrzony w dwustukonny silnik z turbosprężarką, cała jednostka była niezwykle szybka i przy tym stabilna.
Pomalowany na ochronny kolor – piaskowe tło i brązowe plamki – tandem Schofielda mknął po wodzie z niesamowitą szybkością, wyrzucając w górę podwójną, trzymetrową fontannę wody. Schofield siedział w lewym kadłubie i prowadził, a Book II w prawym – przy groźnie wyglądającym karabinie maszynowym kalibru 7,62 mm.
Słońce prażyło niemiłosiernie.
Było prawie czterdzieści stopni w cieniu.
– Jak sobie radzicie? – rzucił Schofield do mikrofonu na nadgarstku, gdy spojrzał na łódkę za nimi – Mózgowiec prowadził, Herbie siedział przy karabinie.
– Ze mną wszystko w porządku, ale nasz doktorek zaczyna zielenieć – odparł Mózgowiec.
Gnali kanionem o szerokości najwyżej sześciu metrów, zakręcającym na południe, w kierunku głównej części jeziora Powell.
Małe jeziorko w zachodniej części doku załadunkowego rzeczywiście było połączone z dalszą częścią jeziora – należało tylko przejechać przez ciasną, ciemną, wąską jaskinię, której wrota – doskonale zakamuflowaną stalową płytą, ukształtowaną tak, że wyglądała jak skała – uciekający porywacze pozostawili otwarte.
Ledwie Schofield i jego ludzie wypłynęli z jaskini i wyprysnęli przed siebie, skalna ściana, w której mieściły się wrota, została wypchnięta na zewnątrz przez potężną eksplozję beczek wypełnionych AFX.
Obie motorówki pędziły teraz zakręcającym szerokim łukiem kanionem.
Widziany z góry kanion przypominał tor wyścigowy – było to niekończące się pasmo zakrętów, zawijasów i nawrotów.
Ale to akurat nie było najgorsze.
Prawdziwe problemy zaczynały się w miejscu, w którym kanion spotykał się z innymi wąwozami jeziora Powell, tworząc skomplikowaną plątaninę rozchodzących się we wszystkich kierunkach ścieżek wodnych o wysokich pionowych brzegach.
Nadpływając z północnego wschodu, dotarli do skrzyżowania trzech kanionów.
Z początku Schofield nie bardzo wiedział, co robić.
Mieli przed sobą dwa odchodzące w bok kanały – którym z nich popłynął Botha? Południowoafrykański naukowiec z pewnością miał jakiś plan – ciekawe tylko jaki.
Po chwili Schofield zobaczył, że o nagą skalną ścianę kanionu odchodzącego w lewo uderzają drobne falki – pozostałość po kilwaterze motorówki. Były ledwie dostrzegalne, ale wyraźnie je widział.
Przyspieszył i skręcił w lewo – na południe.
Co parę minut spoglądał w górę. Skalne ściany wznosiły się jakieś sześćdziesiąt metrów nad poziom wody, a przy ich górnych krawędziach kłębiły się chmury piachu, zasłaniając palące słońce.
Rozszalała się burza piaskowa, którą zapowiedziano rano i którą załoga HMX-1 miała nadzieję ominąć. Na dole jednak, pod osłoną stromych ścian kanionów, było stosunkowo spokojnie.
Na razie… – pomyślał Schofield.
W tym momencie wyjechali zza ostatniego zakrętu i zupełnie nieoczekiwanie znaleźli się na rozległej otwartej przestrzeni – w wielkim kraterze, pośrodku którego z wody wystawał gigantyczny ostaniec skalny z płaskim szczytem.
Choć ściany krateru wznosiły się niemal pionowo, był zbyt szeroki, aby ochronić ich przed szalejącą w górze burzą piaskową. Na powierzchnię wody zwalały się chmury piachu, wirując szaleńczo.
Читать дальше