McCue podziękował, Manny pokręcił tylko głową i wrócił na swoje miejsce obok Jacka. Prokurator znów stanął przy dziewczynie, tym razem jeszcze bliżej, niemal jej dotykał.
Cindy była ciekawa, co postanowiła sędzia. Wolałaby oczywiście, aby prokurator zmienił temat, ale z błysku w jego oczach domyślała się, że to jeszcze nie koniec, starała się więc panować nad sobą i nie dać się zaskoczyć.
– A więc panno Paige – ciągnął McCue – tego ranka, gdy opuściła pani narzeczonego, tuż po uniewinnieniu Eddy'ego Gossa, który niedługo potem został zabity, otóż czy przyzna pani, że tego ranka ujrzała pani jakby innego Jacka Swytecka?
– Nie powiedziałabym tego w ten sposób… – odparła, spojrzawszy najpierw na Jacka, a następnie na prokuratora.
– Ale przestraszyła się pani, prawda?
– Nie wiem, być może.
– Być może – powiada pani – spróbujmy więc to uściślić. Wychodząc nie próbowała pani pocałować narzeczonego na do widzenia.
– Nie.
– Nie podała mu pani ręki?
– Nie.
– I nie wyszła pani spokojnie, ale wybiegła?
– Owszem, wybiegłam.
– I to tak szybko, że nawet nie zdążyła się pani ubrać.
– Nie zdążyłam.
– W istocie uciekła pani na wpół naga, w samym tylko podkoszulku?
– To był mój nocny strój – łzy napłynęły jej do oczu.
– Uciekała pani w obawie o własne bezpieczeństwo?!
Pytanie ją dotknęło. Przesunęła językiem po suchych jak pieprz wargach.
– Nie zaprzeczy pani, że powiedziała pani Swyteckowi, iż proces Gossa zmienił go nie do poznania?
– Nie pamiętam niczego takiego – zmieszała się Cindy.
– Panno Paige – zadudnił McCue, a jego słowa poniosły się echem po całej sali – stwierdziła pani przecież, iż Jack Swyteck zmienił się do tego stopnia, że nie różnił się już od mętów, których bronił przed sądem. Tak pani powiedziała, prawda?
– Ja, to znaczy… – Cindy brakło słów, tak była zaskoczona.
– Powiedziała pani czy nie?
– Nie, to znaczy nie dokładnie tak. Powiedziałam: „sam jesteś mętem, którego trzeba bronić", ale…
– Jest więc takim samym mętem jak ten, którego bronił! – wykrzyknął McCue, starając się, aby słowa te zabrzmiały zupełnie jednoznacznie. – Dziękuję pani, Miss Paige. Dziękuję, że zechciała pani to wyjaśnić. Nie mam więcej pytań – zakończył, udając się na swoje miejsce.
Cindy siedziała jakby bez życia, zgarbiona, z opuszczoną głową. Manny podszedł wolnym krokiem. Chciał jej dać chwilę czasu na zebranie się w sobie, zanim rozpocznie swoją serię pytań.
– Dzień dobry, panno Paige – zaczął tonem jak gdyby nigdy nic, chcąc ją nieco uspokoić.
Jack słyszał, jak Manny dokłada wszelkich starań, aby nakreślić inny obraz i świadka, i oskarżonego oraz ich wzajemnego związku. Odpowiadając na pytania obrońcy, Cindy wyjaśniła, że owego krytycznego ranka przemawiał przez nią gniew, że w normalnych warunkach nigdy nie użyłaby podobnych słów i że nic takiego nie miała na myśli, a poza tym znowu są razem. Jack jednak nie potrafił się skupić ani na jej zeznaniach, ani na wywodzie Manny'ego. Doskonale wiedział, że Cindy powiedziała prawdę i nic tej prawdy już nie zmieni. W takiej sytuacji najlepsza strategia polega na tym, aby zmniejszyć wagę zeznań świadka. Im świadek krócej zeznaje, tym lepiej. Manny też był świadom tej strategii i rychło zakończył pytania.
– To wszystko, o co obrona chciała zapytać, dziękuję pani.
Cindy wstała z miejsca i przeszła na drugą stronę barierki oddzielającej scenę, na której rozgrywał się dramat, od widowni, a więc ław publiczności. Spojrzała na Jacka, jakby prosiła o wybaczenie.
– Mamy problem – szepnął Jack do Manny'ego.
– To tylko pierwsza runda – zbył uwagę obrońca.
– Nie rozumiesz. Tego ranka, kiedy Cindy odeszła, byliśmy sami, tylko ona i ja.
– I co z tego, na czym ma polegać problem?
– Jeśli tylko ona i ja wiedzieliśmy, co się wtedy naprawdę stało i co sobie powiedzieliśmy, to jak wytłumaczyć, że McCue zadawał takie pytania, jakby wszystko słyszał?
Wymienili spojrzenia, po czym Jack skierował wzrok na prokuratora. Ten jakby wyczuł i uśmiechnął się nieznacznie znad notatek. Jack czuł, że ogarnia go złość, miał ochotę podskoczyć do McCue, wywlec go z miejsca. Skąd wiesz, sukinsynu? Skąd wiedziałeś, o co pytać?
– Czy pan prokurator gotów jest przedstawić następnego świadka? – odezwała się pani Tate.
Jack nawet tego nie usłyszał. Myślami był gdzie indziej. Wreszcie olśniło go, McCue musiał mieć informatora, bo inaczej nie da się tego wytłumaczyć.
– Wysoki Sądzie – odezwał się prokurator, gdy sala ucichła – oskarżenie wzywa Miss Ginę Terisi.
Znów otworzyły się wielkie mahoniowe drzwi, do sali wkroczyła Gina. Szła między rzędami ław dla publiczności jak modelka na wybiegu. Piękna twarz i wspaniała sylwetka przyciągały łakome spojrzenia, choć Gina starała się raczej zaprezentować skromnie. Z delikatnym makijażem i w granatowym kostiumie, z brzoskwiniową jedwabną bluzką, wyglądała elegancko, ale niezbyt awangardowo.
– Czy przysięga pani mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę…
Proszę Cię, Boże, modlił się w duchu Jack, słuchając zaprzysiężenia świadka. Prawda sama w sobie była zła, ale cała prawda stanowiła śmiertelną groźbę tak dla niego, jak i dla jego związku z Cindy.
– Proszę podać imię i nazwisko – zaczął prokurator.
Jack pilnie słuchał i jeszcze pilniej obserwował, starając się znaleźć w słowach Giny lub w jej zachowaniu choćby cień oporu wobec prokuratora. Owszem, zaciskała usta, wydymała wargi, opuszczała wzrok, ale odpowiadała nader chętnie, co Jack stwierdził z niejaką konsternacją.
– Czy zna pani oskarżonego?
– Owszem, znam. – Jack starał się nie wpadać w panikę słuchając, jak Gina opowiada przysięgłym, kiedy go poznała i jak to było.
– A teraz, panno Terisi – prokurator przeszedł do sedna – chciałbym pomówić o wydarzeniach, jakie miały miejsce owej nocy, kiedy zamordowano Eddy'ego Gossa. Proszę powiedzieć sądowi, czy spotkała się pani z oskarżonym w nocy pierwszego sierpnia?
– Tak, widzieliśmy się – odparła Gina i od tego momentu wszystko potoczyło się w szybszym tempie, z jej zeznań zaś, do tej pory dość ogólnych, zaczął wyłaniać się szczegółowy i niekorzystny, jak wszystko, co ogląda się przez lupę, obraz. McCue zaczął wyciskać z niej wszystkie najdrobniejsze szczegóły zdarzeń owej nocy, licząc od chwili, gdy Jack zapukał do drzwi. Żądał konkretów, jak był ubrany, jak wyglądał, co mówił, zwłaszcza zaś interesowało go to, że Jack bał się Gossa, sądząc, iż to właśnie on go prześladuje. McCue położył nacisk na wzburzenie Jacka, gdy ten odkrył, że ktoś włamał się do mieszkania Giny. Dziennikarze na galerii notowali pilnie każde słowo, bo z zeznań Giny jasno wynikał motyw zabójstwa Eddy'ego Gossa. Dziwne jednak, bardzo dziwne, pomyślał Jack, że nie wspomniała o pistolecie.
Późnym popołudniem było już oczywiste, że obrona poniosła klęskę. Prokurator zdołał uzupełnić kapitalną lukę w akcie oskarżenia. Brak motywu był do tej pory najsłabszym ogniwem w materiale dowodowym, a za sprawą zeznań Giny stał się najsilniejszym elementem oskarżenia. Jack starał się nie okazywać żadnych emocji, choć bał się, że to jeszcze nie wszystko. Gina zeznawała już blisko cztery godziny, a jeszcze nie padło ani jedno słowo na wiadomy temat. Jack modlił się, aby tak zostało. Czuł na sobie wzrok Cindy.
Читать дальше