– Oto odpowiedź, jakiej oczekiwałem, bo, jak powiadam, nie powinniśmy o tym w ogóle dyskutować, jestem bowiem obrońcą Jacka, a nie pańskim. Pan też potrzebuje adwokata.
– Ja? – zirytował się gubernator – a po cóż to?
Manny pochylił się w stronę swego rozmówcy, jakby chciał podkreślić wagę tego, co powie.
– Wyjaśnię panu. Otóż opowiedział mi pan co nieco o owej nocy, kiedy stracono Raula Fernandeza, i o tym, co zaszło między panem a Jackiem. Chodzi o to, że nie wyjaśnił mi pan wszystkiego.
– Nie rozumiem…
– Sadzę, że pan wie o kolejnym zabójstwie w domu Gossa. Kilka tygodni temu zamordowano tam pewnego staruszka, złamano mu kark. Ponura sprawa, tragiczna I wielce tajemnicza. Policja nie doszła nawet motywu tej zbrodni. A pan co o tym myśli?
Harry był już porządnie zirytowany całą tą dziwną rozmową.
– A cóż ja mogę myśleć, tyle tylko, że jakiś szaleniec morduje niewinnych ludzi. Mało to psychopatów?
– A ja myślę, że mógłby pan powiedzieć więcej. Sprawdziłem akta śledztwa w sprawie owego starca. Otóż w mieszkaniu znaleziono i zabezpieczono dziwne ślady obuwia. Okazuje się, że ów psychopata, który złamał staremu człowiekowi kark, nosił buty od Wigginsa. Identyczny ślad znaleziono wcześniej na korytarzu przed mieszkaniem Eddy'ego Gossa.
Gubernator zbladł. Kiedy udawał się do Gossa, miał właśnie takie obuwie, a co gorsza – zdał sobie w tej chwili sprawę ze znaczenia rzekomej „pamiątki", jaką szantażysta kazał mu złożyć na grobie Raula Fernandeza razem z pieniędzmi, a było to tuż przed zabójstwem starca.
– Był pan policjantem, gubernatorze, więc nie muszę chyba przypominać o przysługującym panu prawie do odmowy zeznań i prawie do adwokata.
Gubernator pokiwał głową w zamyśleniu. Powiedział tylko „dziękuję" i „dobranoc".
Z dworca autobusowego Jack wziął taksówkę. Do domu dotarł tuż przed dziewiątą, ciągle jeszcze zszokowany tym, co się stało, ale już nieco spokojniejszy. Był piątek i zanim nadejdzie poniedziałek (który zapewne okaże się najgorszym dniem w jego życiu, bo tego dnia przed sądem stanie pierwszy świadek oskarżenia), muszą upłynąć jeszcze pełne dwa dni.
Zmęczonym krokiem wspiął się po schodach na ganek, sięgnął po klucz, ale w tej chwili w drzwiach stanęła Cindy, cała w uśmiechach.
– Czy ma pan rezerwację? – zażartowała.
– Słucham? – nie był skory do żartów.
– A, nie szkodzi – ciągnęła tym samym tonem – znajdzie się jakieś miejsce, tylko proszę nie wybrzydzać na menu.
Wyglądała wspaniale w krótkiej czarnej spódniczce i kwiecistej bluzeczce. Roztaczała wokół delikatną woń perfum, a z kuchni dolatywał równie kuszący aromat jedzenia. Na stole w jadalni paliły się świece.
No właśnie, pomyślał Jack z wdzięcznością, dołożyła starań, aby pomóc mi się odprężyć po całym dniu w sądzie. Zrobiła się na bóstwo, przygotowała kolację.
Tymczasem gdy wszedł do jasno oświetlonego pokoju, Cindy zauważyła siniaki i pobrudzone ubranie.
– Co się stało? – przeraziła się.
– Spotkałem go! – wypalił Jack. – Faceta, który mnie prześladuje.
Zmartwiała, w oczach miała lęk.
– Co? – Nie czekając na odpowiedź, wzięła go pod rękę i zaprowadziła do salonu. Pod lampą raz jeszcze obejrzała ślady walki. – Na szczęście nic poważnego, ale mów, na Boga: co się stało?!
Usiadła przy nim i wysłuchała całej historii. Opowiedział wszystko, począwszy od nocy, kiedy dokonano zabójstwa na Gossie: o tym, jak łomotał do drzwi, jak ktoś wychylił się w głębi korytarza i miał za złe nocne hałasy i jak rozpoznał tego właśnie człowieka w sądzie, jak pojechał do domu Gossa, i wreszcie o napadzie na dworcu autobusowym.
Zdobył się nawet na to, żeby jej opowiedzieć o wydarzeniach poprzedzających egzekucję Raula Fernandeza, a zwłaszcza o tym, że nie udało mu się wtedy przekonać ojca, aby wstrzymał wykonanie wyroku.
Gdy skończył, Cindy miała wrażenie, jakby wreszcie go poznała.
– Cieszę się – powiedziała – cieszę się, że wreszcie wiem, co zaszło między tobą a ojcem. Ale ten dzisiejszy napad… tego nie pojmuję.
– Potwierdza jedno – wyjaśnił spokojnie – że to nie Eddy Goss mnie prześladował, a ponadto ten człowiek, napastnik, chce mnie wrobić. To on zabił Gossa i uczynił wszystko, żeby podejrzenie spadło na mnie. Sam chce wymierzyć mi sprawiedliwość za śmierć Raula Fernandeza. On był niewinny, więc ja jestem jego mordercą. On chce, żebym poniósł śmierć, jak Raul, za zbrodnię, której nie popełniłem.
– Ależ to absurd! I dlaczego właśnie ty? Przecież zabiegałeś u ojca, aby wstrzymał egzekucję, jeśli więc ten szaleniec szuka zemsty za śmierć Fernandeza, to dlaczego wybrał ciebie, a nie ojca?
– Tego nie wiem – Jack pokiwał głową – po prostu nie wiem, jak funkcjonuje jego szalony umysł.
– A jakim motywem się kieruje? Mogę zrozumieć, że chce cię ukarać za śmierć Fernandeza, ale dlaczego, co go łączyło z nim? Na czym polegał ten związek?
– Tego też nie wiem – westchnął Jack.
– Ach, Jack – przytuliła się do niego – dlaczego on tak cię nienawidzi? Boję się, przeraża mnie. Drażni cię, męczy, bawi się z tobą, jakby to była gra.
Jack kiwnął głową na znak, że podziela pogląd Cindy. Spojrzał jej głęboko w oczy i powtórzył to, co już raz powiedział kilka tygodni temu.
– Naprawdę uważam, że powinnaś wyjechać z Miami. Ten człowiek groził mi dziś nożem, a ja mimo to nie mogę zwrócić się do policji. Zadzwonię oczywiście do Manny'ego, ale jestem pewien, że też mi odradzi. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Nie wolno dać prokuratorowi żadnych podstaw do skonstruowania rzekomego motywu zabójstwa Eddy'ego Gossa.
Dalszy wywód przerwało pukanie do drzwi.
– Zaprosiłaś jeszcze kogoś na kolację?
– Ależ nie.
Pukanie nie ustawało.
– No cóż, zobaczmy, kto to jest.
– A jeśli to on?
– Wiem już, jak wygląda, więc najpierw sprawdzę – Jack ruszył do drzwi. Tymczasem po raz trzeci ktoś zaczął się dobijać. Jack zapalił światło na ganku, wyjrzał przez wizjer. Nieproszony gość stał pod drzwiami ze znudzoną miną. Miał na sobie uniform funkcjonariusza policji miejskiej: beżową koszulę z naramiennikami, brązowe spodnie bryczesy, długie czarne buty, koalicyjkę, wielki rewolwer z perłową rękojeścią przy boku i oczywiście błyszczącą odznakę zastępcy szeryfa. Jack otworzył drzwi.
– Dobry wieczór – przywitał się uprzejmie, choć obojętnym tonem, policjant – szukam panny Cindy Paige.
Jacka coś ścisnęło za gardło, żałował, że otworzył drzwi.
– To ja – odezwała się Cindy zza pleców Jacka.
– To dla pani – policjant podał urzędowe pismo.
Jack wziął je do ręki.
– Co to jest? – spytała Cindy.
– Wezwanie – odparł Jack.
– Wezwanie do sądu – dodał policjant.
– Nie rozumiem.
– Ma pani stawić się w sądzie w poniedziałek o dziewiątej rano. Jest pani pierwszym świadkiem oskarżenia w sprawie przeciwko Jackowi Swyteckowi.
– Oskarżenia?
– Ani słowa więcej – przerwał Jack i zamknął drzwi przed nosem policjanta.
– Nie mogę w to uwierzyć – łzy napłynęły jej do oczu – mam być świadkiem oskarżenia, i to pierwszym? Czego oni ode mnie chcą, dlaczego?
– Może dlatego, że jesteś prawdomówna. Prokurator pewnie liczy, że uda mu się wydobyć z ciebie coś, co będzie świadczyć przeciwko mnie.
Читать дальше