– Trudno, ale nie jest to niemożliwe.
– To racja, nie jest niemożliwe. Zresztą kilka ważnych wątków mogłoby potwierdzić twoją teorię. Po pierwsze, jest ów Richard Dressler. Kim on właściwie jest i po co węszył w twoich aktach? Po wtóre, warto by znaleźć człowieka, który dzwonił pod dziewięćset jedenaście, że widział policjanta opuszczającego miejsce zdarzenia. Trzeba pójść tymi śladami, i to szybko, bo zabierze to trochę czasu, zwłaszcza sprawa telefonu.
– Czasu mamy niewiele – zauważył Jack.
– Ejże, proces dopiero za dwa miesiące.
– Nie mówię o sprawie.
– Ale…
– Wydaje mi się, że nie dostrzegasz jednego elementu – rzekł Jack poważnym tonem. – Otóż nie mamy ani dwóch miesięcy, a kto wie – może nawet dwóch minut. Chodzi o to, Manny, że drań, który mnie w to wszystko wrobił, jest zabójcą, wyrachowanym mordercą. Musimy znaleźć człowieka, który telefonował, zanim on to uczyni.
Gdyby sądzić po gazetach, jakie Jack przeczytał przy lunchu, to opinia publiczna nie interesowała się obecnie niczym innym, tylko młodym, zdolnym synem gubernatora, który nagle oszalał i rozwalił łeb swemu klientowi. Jack miał spore doświadczenie, jeśli chodzi o nieżyczliwą prasę, więc nie przejął się specjalnie, ale przyjemnie mu było, gdy odsłuchawszy automatyczną sekretarkę dowiedział się, że Mike Mannon i Neil Goderich zaoferowali się z pomocą.
Ale jeden z artykułów naprawdę go zmartwił. Pisano o dowodach, jakie oskarżenie zebrało przeciwko niemu, a przy okazji wspomniano o anonimowym telefonie pod 911. „Jest to niewiele – stwierdzał autor – ale jednak coś, do czego adwokat o reputacji i doświadczeniu Jacka Swytecka może się dość skutecznie odwołać, aby podważyć linię oskarżenia". Jacka zaniepokoiło to, że sprawa wiadomości przekazanej pod 911 stała się własnością publiczną.
Tymczasem pojechał do wydziału dokumentacji i poprosił o taśmę z nagraniem anonimowego informatora. Odsłuchał ją na magnetofonie kilka razy, aby dobrze zapamiętać głos, co zresztą nie było specjalnie trudne, jako że człowiek, który telefonował pod 911, posługiwał się łamaną angielszczyzną, wtrącał wiele hiszpańskich słów.
Z komisariatu pojechał pod dom Gossa. Sprawdził nazwiska na skrzynkach pocztowych. Siedemnaście wyglądało na latynoskie i te spisał sobie na kartce. Następnie w książce telefonicznej, w automacie na rogu ulicy, wyszukał numery telefonów. Wrócił do auta i zaczął wydzwaniać z aparatu komórkowego. Przedstawiał się jako ankieter z radia, badający opinie na temat polityki imigracyjnej Stanów Zjednoczonych, albo jako agent handlowy, a czasami udawał wręcz, że po prostu pomylił numer. Chodziło mu tylko o to, aby osoba, do której dzwonił, wypowiedziała kilka zdań. Liczył, że w ten sposób uda się zidentyfikować autora anonimowego zawiadomienia.
Pod kilkoma numerami nikt nie odpowiadał. Jeden telefon był wyłączony, a spośród osób, do których się dodzwonił, żadna nie miała głosu podobnego do głosu z taśmy. Stracił dobre pół godziny, niczego nie zyskał. A niech to diabli!
Siedząc w mustangu przed domem Gossa, patrzył na ostatnie promienie zachodzącego słońca, igrające po szybach, i zastanawiał się, czy nie jest za późno.
Rankiem następnego dnia, a więc we czwartek, Jack i Manny przygotowywali się do spotkania z pierwszym potencjalnym świadkiem obrony – Gina Terisi, która mogła potwierdzić alibi Jacka.
On sam podchodził do tego bez emocji, obojętnie, nadal bowiem uważał, że najlepszą linią obrony będzie raczej wykazanie, iż padł ofiarą spisku, że wszystko zostało ukartowane, aby zrzucić winę na niego. Umawiał więc Ginę bez przekonania, a teraz, gdy lada moment miała się zjawić, zastanawiał się, czy w ogóle nie odwołać spotkania. Manny nalegał.
– Nie bądź śmieszny – perorował zza biurka – bo nawet jeśli w tej twojej teorii o spisku i ukartowaniu sprawy coś jest, jeśli przyjąć, że byłaby to dobra strategia obrony, i nawet jeśli moi ludzie znajdą coś na Dresslera, to jednak rzecz jest niezwykle trudna do udowodnienia. Nie ma lepszego dowodu niewinności niż alibi, już choćby tylko dlatego, że nikt, niezależnie od tego, czy go w coś wrabiają, czy nie, nie może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.
– To prawda.
– Rozumiem twoje opory w związku z Gina, bo oczywiście głupio się poczujesz, kiedy brukowe dzienniki wyciągną, że alibi polega na tym, iż w decydującym momencie zbawiałeś się w łóżku z najlepszą przyjaciółką swojej dziewczyny. Ale gorzej będzie, jeśli ława przysięgłych wyda wyrok skazujący za morderstwo z premedytacją. A więc – sięgnął po telefon – nie każmy pani Terisi czekać, zgoda?
Jack westchnął głęboko. Z wielu różnych przyczyn wolałby uniknąć udziału Giny w sprawie, ale było już za późno.
– Zgoda, zobaczmy, co ona powie.
– Shelley, poproś panią Terisi – polecił Manny sekretarce. W sekundę później otworzyły się drzwi, sekretarka wprowadziła Ginę. Adwokat uprzejmie wstał na powitanie, Jack też, choć bez specjalnego entuzjazmu.
– Witamy, witamy – mówił Manny z błyskiem w oku. Twarz mu pojaśniała, jak prawie wszystkim mężczyznom na widok Giny Terisi. Miała na sobie suknię w kolorze głębokiego błękitu, dość obcisłą, aby podkreślała zgrabną sylwetkę. Brązowe włosy spięła pod czarnym kapeluszem z wielkim rondem, w uszach lśniły trzy diamentowe kolczyki, jeden w prawym, dwa w lewym uchu. Razem ze trzy karaty – ocenił Jack. Bez wątpienia pamiątka po którymś z wielbicieli.
– Miło cię widzieć, Jack – Gina zmusiła się do uśmiechu.
Skinął tylko głową, natomiast adwokat pośpieszył zza biurka. – Proszę, niech pani siada – gestem pełnym galanterii podsunął jej fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedział jego klient.
– Dziękuję, jest pan bardzo miły – Gina promieniała. Jack przeniósł się na kanapę pod okno, a Manny wrócił za biurko. Dziewczyna wystudiowanym ruchem założyła nogę na nogę, jakby wznosiła mur między sobą a dwoma prawnikami.
– Może kawy? – zaproponował adwokat.
Nie zareagowała. Pilnie studiowała własne odbicie w szklanym blacie stolika obok fotela. Uznała, że makijaż wymaga korekty, i uzupełniła ledwie widoczny brak szminki na pełnych wargach, czemu Manny przyglądał się w niemym zachwycie.
– Nie, dziękuję – odparła wreszcie. – A poza tym nie zabawię długo, zapewniam panów.
– Co pani chce przez to powiedzieć? – spytał Manny.
– Tylko tyle, że gdy Jack zadzwonił, to – owszem – zgodziłam się poświadczyć jego alibi, ale jest parę spraw, które chciałabym ustalić, zanim ostatecznie się zdecyduję.
– Ależ oczywiście, rozumiem – pośpieszył Manny z odpowiedzią. – Zrobimy wszystko, żeby rozwiać pani wątpliwości.
– Skoro tak – lekko zmarszczyła brwi, jakby chciała podkreślić wagę sprawy – to proszę mi powiedzieć, o której dokładnie godzinie doszło do zabójstwa Eddy'ego Gossa.
– A po co ci to? – wtrącił Jack.
– Nieważne – Gina nawet nie spojrzała na Jacka. – No więc? – pytanie wyraźnie zaadresowała do Manny'ego. Adwokat poprawił się na fotelu. Też był ciekaw, o co jej naprawdę chodzi.
– No cóż, nie znamy dokładnej godziny, ale wedle wstępnych ustaleń lekarzy musiało to nastąpić po czwartej rano. Wskazuje na to fakt, że krew jeszcze nie skrzepła, gdy policja przybyła na miejsce zdarzenia.
– A więc nie przed czwartą? – upewniła się.
– Jeśli dać wiarę lekarzom. Jedno jest pewne, śmierć nastąpiła natychmiast.
Читать дальше