– A pan, panie mecenasie, niech zachowa przemówienia na konferencję prasową – dodał tonem przygany.
Manny tylko zaśmiał się w duchu.
– Jest jeszcze sprawa kaucji, panie sędzio. – Wszyscy spojrzeli, kto przemawia niskim, chrapliwym głosem. Był to sam prokurator stanowy, Wilson McCue, w tradycyjnym, trzyczęściowym garniturze, z ciężką złotą dewizką od zegarka w kieszonce kamizelki ledwo opinającej tłusty brzuch. Na nosie miał szkła bez oprawek, równie okrągłe jak nalane oblicze. Jack wiedział, jak wszyscy tutaj, że podstarzały prokurator rzadko już bierze osobisty udział w rozprawach. Z zasady wysyła zastępców. Jego obecność na wstępnym i zgoła formalnym posiedzeniu sądu była wydarzeniem równie niezwykłym jak przybycie generała z Naczelnego Dowództwa na pierwszą linię frontu. – Oskarżenie wnosi – ciągnął McCue chrapliwym głosem – aby Wysoki Sąd zechciał wyznaczyć kaucję na sumę nie mniejszą niż…
– Sąd zna sprawę – przerwał sędzia – zna też podsądnego. Pan Swyteck dał się poznać jako obrońca w sprawach karnych. Wyznaczam kaucję wysokości stu tysięcy dolarów. Następna sprawa – uderzył młotkiem w pulpit.
Prokurator oniemiał. Nie nawykł do tak bezpardonowego zachowania, bo nikt nie śmiał go tak traktować, nawet sąd.
– Dziękuję, Wysoki Sądzie – rzekł Manny.
Jack pośpieszył do urzędnika – kolejnego ogniwa wymiaru sprawiedliwości. Był wdzięczny losowi, że politycy albo nie próbowali, albo nie udało im się zmusić sędziego do odmowy zwolnienia za kaucją. Najważniejsze teraz to udać się do niejakiego Jose Restrepo-Merono – Portorykańczyka o niewielkim wzroście, ale za to właściciela stu kilogramów żywej wagi – i przepisać na niego wszystkie doczesne dobra. Jose prezesował firmie F. Lee MailMe, Inc., załatwiającej kaucje, oczywiście, jeśli dało mu się odpowiednie zabezpieczenie. Był przy tym jedynym reprezentantem swego zawodu, który okazywał jakie takie poczucie humoru.
Tymczasem jednak Jack musiał wrócić do aresztu, gdzie przesiedział jeszcze godzinę, bo tyle czasu potrzebował jeden z kancelistów Manny'ego na załatwienie formalności. Wyszedł więc dopiero późnym popołudniem, ale i tak wdzięczny, że noc spędzi we własnym łóżku. Nie miał auta, bo do miasta przywieziono go wozem policyjnym. Do domu miał go podrzucić któryś z pracowników Manny'ego. Chodziło o uniknięcie tłumu dziennikarzy, którzy tylko czyhali, żeby zrobić zdjęcie albo wymusić jakieś zdanie nadające się na czołówkę. Ale przed wejściem zamiast pracownika czekał nań wytworny jaguar i Manny we własnej osobie. Minę miał taką, że Jack z miejsca zorientował się, iż nie chodzi o zwykłą uprzejmość.
– Wsiadaj – zaprosił. Zręcznie włączył się w potok samochodów, jadących zderzak w zderzak. Na ulicach zaczynał się przedwieczorny szczyt.
– Nie spodziewałem się, że osobiście… – zaczął Jack.
– Dzwonił twój ojciec – przerwał jego obrońca, jakby ta informacja wyjaśniała wszystko. Oderwał wzrok od jezdni i spojrzał badawczo na Jacka. – Opowiedział mi o Raulu Fernandezie. Wiem, co stało się tamtej nocy, kiedy przyszedłeś z prośbą o zawieszenie egzekucji.
Jack zjeżył się, ale nic nie odpowiedział. Wyglądał tylko przez okno.
– No dobrze – odezwał się po dłuższej chwili – znasz więc tajemnicę rodziny Swytecków. Nie tylko bronimy winnych, ale jeszcze dokonujemy egzekucji na niewinnych.
Manny skręcił w boczną ulicę, znalazł wolne miejsce w cieniu rozłożystego drzewa. Zależało mu, żeby patrzeć na rozmówcę, chciał widzieć reakcję.
– Nie wiem wszystkiego, Jack, znam tylko wersję ojca, a jemu też brak pewnego niezwykle ważnego ogniwa. Obaj chcielibyśmy się dowiedzieć, czy w sprawie Jacka Swytecka oskarżonego o zabójstwo Eddy'ego Gossa nie chodzi jednak o coś więcej. Odpowiedz więc tak lub nie: Czy Raul Fernandez zginął zamiast Eddy'ego Gossa? Obaj, twój ojciec i ja, chcemy znać odpowiedź.
– Słucham? – Jack niczego nie rozumiał.
– Chodzi o to, czy człowiekiem, który przyszedł do ciebie w noc poprzedzającą egzekucję i przyznał się do zabójstwa, był Goss? Czy to on zabił, a Raul Fernandez był niewinny?
– Skąd wam to przyszło do… – Jack przerwał zirytowany, ale opanował się. – Posłuchaj, Manny, jeśli ojciec chce ze mną porozmawiać, to ja jestem gotów. Sprawa Fernandeza to stary spór między nim a mną i nie mą nic wspólnego z obroną w procesie o zabójstwo Gossa.
– Mylisz się, Jack. Obie sprawy mają wiele wspólnego. W pierwszej mieści się motyw drugiej, bo właśnie z powodu Fernandeza mogłeś, nazwijmy to, wykonać wyrok na byłym kliencie. Nie wolno ryzykować, żeby McCue wystąpił z taką tezą przed sądem, więc odpowiedz mi na pytanie. Chcę znać prawdę.
– Prawda jest taka – Jack spojrzał Manny'emu prosto w oczy – że nie zabiłem Eddy'ego Gossa. Jeśli zaś chodzi o człowieka, który zgłosił się do mnie w nocy, kiedy miała się odbyć egzekucja Fernandeza, to daję słowo, że nie wiem, kto to był. Nie podał nazwiska, nie pokazał twarzy. Wiem natomiast jedno, to nie był Eddy Goss. Miał inne oczy, inną sylwetkę, inny głos. Krótko mówiąc, był to ktoś zupełnie inny.
Adwokat odetchnął z ulgą. Gestem głowy dał znak, że ceni szczerość i dziękuje za odpowiedź.
– Wiem, że trudno ci o tym mówić. Jestem wdzięczny za zaufanie.
– Powinienem pogadać z ojcem. Chyba już najwyższy czas, żebyśmy porozmawiali od serca.
– Odradzam.
– To są osobiste sprawy.
– Odradzam, i to stanowczo, jako twój obrońca. Wolałbym, abyś nie rozmawiał z żadnym potencjalnym świadkiem w sprawie. Spotkanie z ojcem może być ryzykowne.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Zaraz po rozmowie z twoim ojcem – zaczął Manny z namysłem, jakby ważył każde słowo – przyszło mi coś do głowy. Nazwij to przeczuciem, jeśli chcesz. Nie jest to nic pewnego, ale po latach w tym zawodzie nabiera się zaufania do własnego nosa. Więc zaraz po rozmowie jeszcze raz rzuciłem okiem na akta policyjne.
– I co?
– Nie szukałem niczego szczególnego, ale już wcześniej zauważyłem, że w protokole wspomina się o jednym obcym śladzie butów, który znaleziono tuż przed drzwiami do mieszkania zamordowanego. Powiadam: „obcym", bo nie był ani twój ślad, ani Gossa. Zostawiła go jakaś trzecia osoba. To oczywiście plus dla nas i może uda się na tej podstawie udowodnić, że owej nocy w tym mieszkaniu był jeszcze ktoś, ale moją uwagę zwrócił fakt, że ślad jest bardzo wyraźny i że zidentyfikowano go jako odcisk butów od Wigginsa.
Jack zbladł, milczał, ale wyraz twarzy mówił sam za siebie.
– Od jak dawna twój ojciec nosi takie buty, Jack?
– Od zawsze, a przynajmniej od kiedy pamiętam – wykrztusił – ale chyba nie myślisz, że ojciec…
– Nie wiem, co o tym myśleć, ale w głosie twojego ojca, gdy do mnie zadzwonił, było coś niepokojącego, jakaś nuta trwogi, na to właśnie zwróciłem uwagę. Nie mam pojęcia, czy coś przede mną ukrywa, czy nie. Wiem jedno: nie chcę, aby mój klient miał się z nim spotykać czy rozmawiać. Nie mogę ryzykować, że ojciec z czegoś ci się zwierzy, że powie coś takiego, co ciebie zdyskwalifikuje jako świadka.
Amerykańska procedura dopuszcza możliwość wystąpienia oskarżonego w roli świadka na własnej sprawie. Manny nie musiał oczywiście wyjaśniać tych rzeczy swemu klientowi.
– W każdym razie nie chcę, aby jakiś fragment waszej rozmowy sprawił, że odmówisz zeznań w obawie, iż obciążyłoby to ojca. Nie chcę też, abyś kręcił przed sądem, aby chronić ojca. Toteż dopóki nie dotrzemy do sedna, trzymaj się od niego z daleka, najdalej jak się da.
Читать дальше